|Mikey|
Godzina siedzenia bezczynnie na korytarzu wymęczyła Andy'ego emocjonalnie. Choć dzień dopiero się zaczął i nie dochodziło południe widać było po jego twarzy, że jest zmęczony, zdenerwowany i zakochany.
Tak, Andy Fowler był zakochany i to tak solidnie. Widać to było na kilometr, a ja chciałem mu po prostu pomóc się ogarnąć. Andy w moich oczach od zawsze miał problem zarówno z zaakceptowaniem swojej osoby jak i odnalezieniem swojej osobowości. Idzie za tym także nieokreślone upodobania co do płci i zachwiany system własnej wartości. Był bardzo zakompleksionym człowiekiem i niesamowicie zagubionym chłopcem w ciele młodego mężczyzny, który musiał szybko dorosnąć.
Spojrzałem kątem oka na słodko śpiącego na moim ramieniu blondyna. Jego usta były lekko otwarte, a policzki zaróżowione i przesuszone od łez. Nie mogłem zrozumieć dlaczego ''mały'' napad autoagresji ujawnił się właśnie dzisiaj. Od ostatniego razu minęły dwa lata, a ja choć byłem poza rodzinnym domem byłem w stałym kontakcie z chłopakiem i wiedziałem co się u niego dzieje lepiej niż jego rodzina. To nie mogło nic nie znaczyć.
Skoro powstrzymał się przed zrobieniem krzywdy matce Rye'a i samemu Rye'owi to znaczy, że znalazł się ktoś, dzięki komu Andy będzie w stanie się opanować. Nikt nie powiedział, że przeszłość odejdzie od niego całkowicie.
Ona nigdy nie odchodzi.
|Rye|
To tak cholernie dziwne i nieprzyjemne uczucie, kiedy masz przed oczami wieczną ciemność, robisz wszystko, żeby się obudzić, ale bezskutecznie. Słyszysz wszystkie dźwięki, głosy, ale nie jesteś w stanie odpowiedzieć, dać znaku, że też tu jesteś.
- Pani Michaels proszę przynieść wodę i tabletki na uspokojenie - głos najprawdopodobniej lekarza utkwił mi w uszach, a że nie miałem możliwości odpowiedzieć to po prostu słuchałem. - Ten chłopak w poczekalni zemdlał.
- Ten przyjaciel Pana Beaumont'a? - Pytanie ze strony kobiety spowodowało, że moje serce zaczęło być szybciej, ale nie ze szczęścia tylko ze stresu. Przecież ona mówi o Andy'm!
- Tak - westchnął mężczyzna, a ja próbowałem ruszyć palcem u rąk. - Zemdlał ze stresu jak tylko dowiedział się, że jego przyjaciel jest operowany. O właśnie, proszę założyć mu opatrunki na ręce. Są całe pokrwawione.
To jest chyba jakiś żart?! Musze się obudzić, chcę iść do niego. Chcę podejść do niego i nie zważając na wszystko inne przytulić i powiedzieć, że o przeze mnie. Rany na rękach? Czy on próbował ...
Czy on chciał się zabić?
|Andy|
Obudziłem się w pięknie urządzonym pokoju utrzymującym się w kolorach beżu i brązu. W okół mnie było pełno zdjęć, na półkach stały książki. Lampka przy biurku była zapalona, a krzesło odsunięte jakby ktoś wcześniej na nim siedział.
Obróciłem się wokół własnej osi podchodząc do otwartego na oścież balkonu. Zza białych zasłon widziałem zarys dobrze znanej mi postaci. Uśmiechnąłem się do siebie wychodząc na zewnątrz. Wiatr przyjemnie dął powodując, że zaduch wiszący w powietrzu nie dawał sie tak we znaku. Przy balustradzie, zaledwie półtora metra od siebie dostrzegłem bruneta, którego idealnie wyrzeźbione ciało odziane było jedynie w czarne bokserki. Powstrzymałem się od westchnięcia i przygryzając wargę objąłem jego drobne ciało w pasie.
Reakcja na mój dotyk była nie taka, jakiej oczekiwałem. Jego mięśnie spięły się powodując, że przez moment poczułem się nieswojo.
- Hey - szepnąłem przybliżając swoją twarz do jego gorących policzków. Próbując jakoś udobruchać chłopaka przysunąłem się jeszcze bardziej chcąc złożyć na skrawku jego skóry delikatny pocałunek, ale gwałtownie się odsunął. - Ey, co się dzieje skarbie?
- Jeszcze się pytasz Andy? - Odwrócił się przodem do mnie, a moim oczom ukazał się wielki, fioletowy siniak pod lewym okiem. Moje źrenice gwałtownie rozszerzyły się. Tylko nie to. Nie znowu. Nie teraz. Nie jego. - Mam ci przypomnieć?
- J-ja nic n-nie - brunecik zaśmiał się gorzko wystawiając przedramiona w moją stronę. Na Boga! One były pełne siniaków, zadrapań i małych ran. Czemu to cały czas do mnie wraca? Chciałem się do niego przysunąć, ale za każdym razem uciekał w tył, bał się mnie.
- Słyszałem to milion razy Andy - w kącikach jego oczu zebrały się łzy, a ja wiedziałem, że już nie będę mógł nigdy w życiu go dotknąć. Zmarnowałem ostatnią szansę. - Co mi zawsze powtarzasz?
- Że cię kocham ... - szepnąłem spoglądając w jego zaczerwienione oczy. Ukradkiem zauważyłem jak zasłania brzuch, na którym tez znajdowały się siniaki.
- Nie robi się tak osobie, którą się kocha - warknął przez łzy, a ja zamilkłem czując jak moje serce rozpada się na kawałki. - To koniec Andy. Nie mam już siły.
- Nie ... - szepnąłem wystraszony, ale zignorował moje słowa odwracając się napięcie. Moje ciało od razu opanowała złość. - Słyszysz mnie?! Nie wyrażam na to pierdolonej zgody!
- Przykro mi Andy, ale obiecywałeś mi coś - otarł łzy z policzków z szafy wyciągając dużą, sportową torbę. - Nie dotrzymałeś słowa.
- Jack, j-ja cie potrzebuje - szepnąłem upadając na podłogę. Widząc jak chłopak pakuje swoje rzeczy następnie narzuca na siebie przypadkowe ubrania i wychodzi zaniosłem się płaczem. - Jack ja cię kurwa kocham! Nie zostawiaj mnie!
Zostawił mnie tak jak ja zostawiłem jego tej nocy nie chcąc usłyszeć jego cichego łkania.
Z pewnych przyczyn jeszcze nie dam wam możliwości wyboru. Takowa będzie jutro lub pojutrze. Na razie chcę wykorzystać do końca pomysły, które najbardziej mi się spodobały. Jak widzicie namieszałam trochę i na tą chwilę możecie się tylko domyślać.
Proszę o aktywność!
Branoc! Bye!
CZYTASZ
Forget Rye |RANDY| ✔
Fanfiction09.05 #141 in FANFICTION 09. 05 #6 in TEARS 09.05 #47 in ROMANCE 09.05 #815 in HOMO 09.05 #953 in GAY 09.06 #1000 in LOVE 09.06 #215 in HOMO 09.06 #269 in GAY 18.06 #515 in LOVE 18.06 #102 in GAY 18.06 #96 in HOMO 22.10 #5 in ROADTRIP 07.11 #3 im RO...