T W E N T Y - N I N E

6.5K 274 6
                                    

Do sali wszedł znowu Noah. Podszedł do mnie i podał mi kawę. Chciałam ją wziąć w ręce, ale upadła i się rozlała.
Chłopak skrzywił się i usiadł przede mną. Chwilę gapił się bez celu jednak potem spojrzał na mnie i powiedział:

-Jeśli nie umiałaś złapać kawy, to jak siedzisz na krześle? - spytał. Nie pomyślałam od tym odkąd jestem duchem.

-Może to jest tak, że jeśli chcę usiąść to moje ciało nie spada, a jeśli chce przez coś przeniknąć to normalnie przechodzę przez tą rzecz? Nie zastanawiałam się nad tym nigdy, więc nie umiem ci powiedzieć prawdy- stwierdziłam. Chłopak pokiwał głową i wziął kolejny łyk czarnej cieczy.

Po jakieś godzinie do pokoju wszedł jeden z lekarzy. Podszedł od mojej strony do mojego ciała. Odczytał coś z otaczających mnie monitorów. Wycofując się, wdepnął w rozlany napój.

-A jak to się stało?- spytał zdenerwowany.

-Wypadła mi z ręki - powiedział władczym tonem. Lekarz od razu oprzytomniał i wyszedł z sali w pośpiechu- Jaki kutas- bruknął.

-Czemu go tak nazywasz? - powiedziałam prostując się.

-Za brak szacunku do alfy- powiedział zły. Prychnęłam pod nosem.

-Masz rację. Powinien się grzeczniej zachować - powiedziałam obojętnie.

*Dwa dni później *

Postanowiłam odejść od swojego ciała i sprawdzić co z dziećmi. Wstałam z krzesełka i poinformowałam mężczyznę, że idę do zobaczyć co z maluchami. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do wyjścia ze szpitala.

Przed drzwiami do oddziału stała mama. Uśmiechnęła się na mój widok.

-I jak?- spytała dotrzymując mi kroku.

-Źle- podsumowałam.

-Ale co ci jest? - zadała kolejne pytanie.

-Jestem w śpiączce, a mój stan nie jest za ciekawy. Na dodatek pokłóciłam się z Noah'em- powiedziałam smutna, wychodzić ze szpitala.

-A gdzie teraz idziesz? - spytała, wchodząc po schodach.

-Do dzieci - odparłam, przyśpieszając kroku.

-Są u ciebie w sypialni- powiedziała cicho. Weszłam, a raczej przenikłam do pokoju luny. Podeszłam bliżej łóżka na którym smacznie spała trójka bobasków. Spojrzałam na śpiącego przy nich Jack'a. Zaśmiałam się cicho na ten widok.

-Kto tu jest?- poderwał się nagle mój przyjaciel.

-Słyszysz mnie? To ja, Anabell- powiedziałam niedowierzając.

-Albo mam zwidy, albo słyszę An- powiedział sam do siebie.

-Bo to ja gamoniu!- powiedziałam oburzona.

-To powiedz coś co ty tylko wiesz - powiedział, wstając z łóżka.

-Kiedy byliśmy pierwszy rok w internacie to myślałeś, że jesteś gejem i pocałowałeś chłopaka. A on się rozpłakał. Albo jak ćwiczyłeś ze mną jak zagadać do dziewczyny.

-Dobra to ty- powiedział, śmiejąc się- Jak ty to zrobiłaś?

-Jestem duchem. Stoję w dwóch światach- odparłam wzdychając. On pokiwał tylko głową i podszedł do dzieci. Przez chwilę stałam jak słup soli, ale potem powolnym korkiem podeszłam do moich maluszków.
Dotknęłam dziewczynkę w rączkę. Ona uśmiechnęła się delikatnie, wymachując lekko dłonią. Wielki uśmiech wkradł mi się ma twarz.

-Jak chcesz je nazwać?- spytał.

-Nie wiem. Może Caroline?- zaproponowałam.

-Ładnie. Ale masz jeszcze dwóch chłopców- powiedział zadowolony.

-No to... Colin i Cameron? - spytałam.

-Wszystkie na literę C? - zaśmiał się.

-Takie trio- odparłam, chichocząc.

Nagle poczułam ból w głowie, który oczywiście zignorowałam. Po nim był kolejny, tylko, że sto razy mocniejszy  w głowie i w klatce piersiowej, Złapałam się za gardło, czując jak nie mogę oddychać. Odsunęłam się od łóżka i podeszłam do komody. Ruchem ręki przenikłam przez każdą rzecz stojąca na komodzie. Upadłam na podłogę, dusząc się. Zaczełam widzieć mroczki przed oczami. Świat wirował jak bym była na karuzeli. Zaczęłam się stawać coraz słabsza, a przed oczami miałam mroczki. Z bólu zamknęłam oczy. Płuca zaczęły mi się kurczyć z braku tlenu. Chodź nie mogłam wziąć powietrza, to serce nie przestawało bić.

Nagle ból ustąpił, a ja zaczęłam odpływać w pochłaniającej mnie ciemności.

Słyszałam jeszcze jak Jack do mnie podbiega i krzyczy, żebym nie zamykała oczu. Potem ledwo co usłyszałam, że zaczynam znikać.

Czy właśnie odchodzę z tego świata? Tak wygląda mój koniec? Ja nie mogę umrzeć. Muszę zająć się dziećmi i całą watahą. Kto wychowa dzieci i będzie przy nich, gdy będą przechodzić swoją pierwszą przemianę? Kto będzie pomagał rodzić Moli?
Kto jak nie ja?

~*~
Bum!
Możliwe, że dzisiaj pojawi się kolejny, ale nie obiecuję.

Ono bije dla ciebie, skarbie  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz