piętnasty

168 13 35
                                    

rosaline

Gdzie, do cholery, podziała się Rose sprzed tygodnia?

Gdzie jest ta niezależna dziewczyna, której najlepszym przyjacielem była samotność? Ta obojętna, przez co pozornie silna...

Wydawało mi się, że jest mi dobrze samej. Bez nikogo obok. I nawet nie chodzi o to, że bałam się zostać skrzywdzoną. Raczej bałam się, że to ja skrzywdzę. 

Byłam zupełnie niepoukładanym psychicznie ciężarem. Nie chciałam zbliżać się do nikogo. Nie chciałam przenosić swoich żali na innych. Po co przytłaczać sobą kogoś, skoro równie dobrze mogę być z tym sama? To tylko jedna uszkodzona jednostka zamiast dwóch. Nie chciałam rozsiewać wirusa. 

Nigdy nie przewidziałam jednak ewentualności, że ta druga osoba może być tak samo zakażona jak ja... Nie możesz zarazić już chorego, prawda?

Ja i Mitchel mieliśmy różne problemy. Mieliśmy zupełnie inną przeszłość, prowadziliśmy różne życia. Oboje czuliśmy się samowystarczalni. Żyliśmy w przekonaniu, że jesteśmy odporni na jakiekolwiek uczucia co do drugiej osoby. 

Aż do teraz.

Nie wiem, co mnie tak przy nim trzymało. Czy to, że byłam teraz powiernikiem jego sekretów, jego lęków? Czy to, że on był moich? Doprawdy nie mam zielonego pojęcia, co takiego zrobił ten chłopak z warkoczykami, że bez zastanowienia ruszyłam go ratować w środku nocy. Wiem jednak, że to przywiązało mnie do niego tylko jeszcze bardziej. Chyba czułam się w jakiś sposób odpowiedzialna za niego. 

No i chociaż nie potrafiłam się do tego sama przed sobą przyznać, lubiłam spędzać z nim czas. Przynajmniej tak mi się wydawało. Może po prostu byłam zaślepiona tym, że ktokolwiek spędza ze mną czas. Nie wiem, czy chodziło o niego. Pewnie czułabym to samo, nie ważne kim byłby ten, kto poświęca mi uwagę.

No chyba, że nie.

Przez ten tydzień byliśmy już w naprawdę wielu różnych sytuacjach, od poważnych, przez neutralne do zabawnych, i zawsze czułam się zrozumiana, wysłuchana. Na miejscu. Zawsze miałam wrażenie, że zwyczajnie nie pasuję. Nie tym razem. 

I może nie byłoby w tym nic złego... w końcu jakaś znajomość! Miło mieć uczucie, że gdzieś tam egzystuje osoba, dla której nie jesteś kolejną twarzą w tłumie. Tylko że... zupełnie zapomniałam o swojej zasadzie numer jeden - nie angażuj się za mocno.

Po pracy biegłam na przystanek, by zdążyć na autobus do szpitala, który jechał 10 minut wcześniej niż ten, którym zwykle wracałam do domu. Spędzałam z nim całe dni. W czwartek skończyliśmy pierwszy sezon Stranger Things i mieliśmy zacząć drugi, ale tak się zagadaliśmy, że zupełnie o tym zapomnieliśmy. 

Mówił, że Christian był u niego od rana, ale zdawał się być jakiś nieswój, nieobecny. Nie mógł nawiązać z nim porządnej rozmowy, bo blondyn co chwilę zatapiał się we własnych myślach. Nie chciał mu jednak powiedzieć, o co chodzi. Sama zauważyłam, że coś jest nie tak, kiedy przygnębiony wyminął mnie tylko w drzwiach, cicho odpowiadając na moje "cześć" i od razu ruszył w stronę wyjścia z budynku.

Próbowaliśmy o tym nie myśleć, ale widziałam, że go to martwi. Wyglądało to tak, jakby Kras coś przed nim ukrywał. 

Zaczynałam zbierać swoje rzeczy, gdy mama napisała mi SMS, że już jedzie. Obiecałam, że nazajutrz oczywiście znów przyjdę. Jutro był w końcu wielki dzień - chłopaki publikowali teledysk. NASZ teledysk, jak lubił podkreślać Mitchel. 

Miałam już wychodzić, kiedy do pokoju wszedł Christian. Mitchel wyraźnie zdziwił się na jego widok, zawsze to Clinton przychodził na noc. Zamarł z półsiadzie, wpatrując się tak jak ja w skonfundowaną twarz Krasa.

- Och, hej, jeszcze jesteś, Rose? - mruknął, by przerwać dziwną ciszę.

- Nie, poszłam - przewróciłam oczami, na co prychnął nerwowo. 

- Możesz mi powiedzieć, o co chodzi? - wypalił Mitchel. Kras westchnął ciężko, siadając na brzegu łóżka.

- Widziałem się dzisiaj z tą dziewczyną - wyrzucił.

- Jaką dziewczyną? - spytał Mitchel, mierząc go zdezorientowanym wzrokiem. Moje serce stanęło. Od razu wiedziałam o co chodzi.

- Z tą z klubu - powiedział cicho, jakby miał nadzieję, że go nie usłyszy.

- Że co?! - wypalił Mitty, prawie zrywając się z łóżka. Złapałam jego rękę, chcąc go uspokoić i przytrzymać, ale zdawał się nawet nie zauważyć mojego dotyku. Wpatrywał się z wytrzeszczonymi oczami w blondyna.

- Poszedłem tam wczoraj spytać, czy jej nie kojarzą. Pamiętałem, jak wygląda. Powiedzieli mi, że tam pracuje, ale akurat nie było jej na zmianie. Więc poszedłem dzisiaj. 

- Po cholerę tam szedłeś? - wybuchnął Mitchel, wyraźnie zdenerwowany. Ścisnęłam mocniej jego dłoń, sama jednak słuchając opowieści Christiana z lekkim niepokojem.

- Kurwa, stary, nie wiem. Nie mam pojęcia czego oczekiwałem. Chciałem dla ciebie jakiejś sprawiedliwości? Chciałem żeby była świadoma, co zrobiła. Poznała mnie. Powiedziałem jej, co się stało. Wyśmiała mnie. Stwierdziła że jesteś strasznie słaby, skoro coś takiego cię poskładało - przywołał jej słowa, rysując cudzysłów w powietrzu. Mitchel prychnął śmiechem, zdenerwowany. - Naprawdę nie wiem na co liczyłem. Mam nadzieję że prędzej czy później zeżrą ją wyrzuty sumienia.

Mitchel opadł ciężko na poduszkę, wypuszczając ze świstem powietrze z nosa. Chyba dopiero teraz zauważył, że trzymam go za rękę, bo pogładził moją kciukiem, zaciskając oczy. Christian wyglądał na skruszonego, jakby czuł, że zrobił źle, rozgrzebując tą sprawę. 

- Zapomnijmy o tym wszystkim - mruknął Mitchel, spoglądając na nas. - Wyjdę stąd i nie chcę nigdy do tego wracać.

- Przepraszam że to rozdrapałem - jęknął Kras.

- Nie przepraszaj stary. W sumie to wiem że chciałeś dobrze, dzięki - zmusił się do uśmiechu, kiedy blondyn objął go mocno. 

- Ja się zmywam chłopaki - powiedziałam, czując wibracje w telefonie. Zapewne mama się już niepokoiła. - Do jutra - mruknęłam, obejmując obu po kolei.

- Trzymaj się, Rose - pomachał mi Mitty.

W drodze do domu słuchałam opowieści mamy o kolejnym ciężkim dniu w pracy. Streściłam jej, co u Mitchela. Widziałam szczerą ulgę i radość na jej twarzy, gdy powiedziałam, że czuje się naprawdę dobrze i wypuszczają go w sobotę rano. 

Wróciłyśmy do domu, zjadłyśmy późną kolację, po czym poszłam wziąć prysznic. Stałam długo pod strumieniem ciepłej wody, zmywając z siebie szpitalne zarazki. Umyłam włosy, ostatni raz czerwone. Jutro koleżanka z pracy miała mi je zafarbować. Perspektywa zmiany wywoływała u mnie pozytywne skręty w brzuchu. Ekscytowałam się na myśl o nowym kolorze. Czułam się jak mała dziewczynka w wigilię.

Rzuciłam ciche "dobranoc" mamie, która już leżała u siebie. Weszłam do pokoju, rzucając rzeczy w kąt i kładąc się do łóżka. Spojrzałam jeszcze na telefon. Uśmiechnęłam się na "słodkich snów" od Mitchela. Odpisałam, po czym odłożyłam telefon na szafkę i wtuliłam się w poduszkę. 

Jak zwykle nie mogłam zasnąć. Właśnie w nocy najtrudniej było mi zachować swoją zasadę "I don't give a fuck". Moje rozmyślania były dokładnym przeciwieństwem tej ideologii. 

Wierciłam się, zastanawiając się, kim dla niego jestem. Czy ja też namieszałam mu tak, jak on mnie? 

numb to the feeling | mitchel cave [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz