dwudziesty siódmy

122 8 22
                                    

rosaline

- Dziś pierwszy dzień pracy, kochanie - zauważył Mitchel, patrząc przez szybę samochodu na budynki i wypatrując klubu, w którym miało odbyć się show.

- Podekscytowany? - spytałam.

- I to jak - wyszczerzył się, cmokając mnie. 

Zajechaliśmy na miejsce, gdzie, jak się spodziewałam, już ustawiła się około trzydziestoosobowa kolejka. Kilka osób zerwało się, widząc podjeżdżający bus, choć szyby były przyciemniane. Zaparkowaliśmy przy bocznym wejściu. Usłyszałam pierwsze piski fanek, kiedy Christian wyskoczył z auta. Hałas tylko się spotęgował, gdy za nim wyszli Jesse, Pat i Clinton. 

- Chodź. Na luzie - puścił mi oko, po czym wygramolił się na zewnątrz. Wzięłam głęboki oddech, zanim poszłam za nim. 

Tłum przycichł, kiedy zobaczył mnie u boku Mitchela. Widziałam zdezorientowane twarze dziewczyn, mogłam przysiąc, że niektóre szeptały do siebie "a to kto?". Odwróciłam wzrok, wymuszając na twarzy uśmiech, i pomogłam chłopakom z rozpakowaniem sprzętu. Przemknęłam między nimi, kiedy szliśmy do środka. Chłopcy machali fanom, którzy na szczęście uszanowali ich pracę i nie podbiegali od razu po zdjęcia. Odetchnęłam z ulgą, gdy znaleźliśmy się w środku. Mitchel odłożył na ziemię walizkę, która zajmowała mu ręce i objął mnie delikatnie. 

- Będzie tylko lepiej, Rosie. Poznają cię i pokochają - szepnął mi na ucho, czując, jak drżę. 

Chłopcy poszli rozłożyć instrumenty, a ja wzięłam się za rozpakowywanie merchu. Klub był na tyle nieduży, że stół na merch stał w tym samym pomieszczeniu, co scena, na drugim jego końcu. Układałam więc koszulki w kupki według rozmiarów, jednocześnie obserwując, jak chłopcy plączą się z kablami. 

Wyrobiłam się już ze swoją robotą, kiedy zaczęli soundcheck, więc usiadłam na wolnym fragmencie stołu, przysłuchując się im. Zupełnie zasłuchałam się w delikatnych, hipnotyzujących dźwiękach ich gitar i głosie Mitchela. Głosie Mojego Chłopaka. 

To uczucie było tak dziwne, pewnie dlatego, że nigdy wcześniej niczego takiego nie doświadczyłam. W życiu nie myślałam, że taka rzecz może wprawić mnie w taki stan. Patrzyłam na niego, a każdy jego ruch wywoływał łaskotki w moim podbrzuszu i uśmiech, który podświadomie powstrzymywałam przed nadmiernym rozkwitem, przygryzając wargę. Zauważyłam kilka małych rzeczy, które sprawiały, że doprowadzał mnie do szaleństwa. To jak brał w rękę statyw do mikrofonu, pociągając go za sobą, jednocześnie zawsze trzymając do góry palec wskazujący... Jak pochylał się do tyłu, wypychając do przodu biodra i lekko pulsując, zawsze trzymając przy tym mikrofon w obu rękach. 

Po wczorajszej nocy moja wyobraźnia pracowała dużo bujniej. Nie mogłam oskarżać się o to, że w mojej głowie pojawiało się tysiące wizji, gdy chociaż pociągnął lekko za dekolt swojej koszulki. Pokazał mi wczoraj coś zupełnie nowego, a ja wiedziałam, że to nie wszystko. Chciałam więcej. 

- Jak nas tam słychać? - wydarł się nagle, jakby zapominając, że ma w ręku mikrofon. 

- Świetnie! - odkrzyknęłam zgodnie z prawdą, unosząc kciuki do góry. 

Chłopcy mieli jeszcze ponad godzinę do rozpoczęcia meet&greetu, więc wszyscy wymknęliśmy się bocznym wyjściem, udając się w stronę, jak utrzymywał Clinton, niedużego baru. Ufaliśmy mu na słowo, choć tylko on był pewien, że widział go po drodze. 

Zaskoczyło mnie to, jak kulturalni byli ich fani, bo choć z pewnością nas widzieli, nikt nie zakłócał nam spokoju. Mimo wszystko odetchnęłam z ulgą, gdy zniknęliśmy za rogiem i nie czułam już na plecach tych wszystkich ciekawych spojrzeń. 

- Daleko to było? - zniecierpliwił się Kras, gdy po dobrych pięciu minutach skręciliśmy w kolejną małą uliczkę. 

- Gdzieś tutaj - mruknął tylko Clinton, a ja wymieniłam porozumiewawcze spojrzenia z Mitchelem, widząc pewność siebie ustępującą miejsca kompletnemu zdezorientowaniu na jego twarzy.

Jak się spodziewałam, błądziliśmy kolejne 10 minut. Clinton w końcu załamał ręce.

- Teraz to nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy - wzruszył ramionami, jakby fakt, że zgubiliśmy się w obcym mieście w ogóle go nie ruszył.

- Czas na mapy Google - przewrócił oczami Jesse, wyjmując telefon.

Z GPSem znaleźliśmy w końcu bar, a Clinton zaczął się tłumaczyć, że chyba kierowca musiał nas jakość dziwnie wieźć, albo ktoś poprzekręcał znaki, bo oczywiście, że by tu trafił. 

Zamówiliśmy piwo i usiedliśmy pod parasolem. Mitchel znów wziął dla nas jedno duże z dwoma słomkami. Czułam, że podczas trasy stanie się to naszą tradycją. 

- Kurwa mać! - wykrzyknął nagle Christian, patrząc na ekran swojego telefonu. - Mamy pięć minut!

- Jak to, już? - zdziwił się Mitchel, samemu patrząc na zegarek. - Kurwa - przeklął siarczyście, zrywając się z miejsca. 

W biegu zapłaciliśmy za piwo, nie czekając na wydanie reszty, po czym pędem rzuciliśmy się w drogę powrotną. Jesse pilnował na mapie, byśmy tym razem się nie zgubili. Telefony chłopaków wybuchały od ciągłych połączeń od menadżerów, a nawet technicznych. 

W końcu ujrzeliśmy wejście i kolejkę ludzi, którzy już z daleka wyglądali na zniecierpliwionych. Spóźniliśmy się jakieś 10 minut. Ochrona wpuściła nas do środka, a zaraz potem zaczęła wpuszczać ludzi.

Chłopcy pobiegli na scenę, by przygotować się do akustycznego występu, a ja udałam się na swoje stanowisko. Za chwilę do pomieszczenia wbiegła około trzydziestoosobowa grupka, która od razu ruszyła pod scenę. Oparłam się więc wygodnie o stół, obserwując, jak witają się z fanami i zaczynają grać cover Franka Oceana. 

Po krótkim Q&A zeszli ze sceny, by móc porozmawiać z każdym i zrobić zdjęcia. Wszyscy ustawili się w kolejkę.

- Rose! - zawołał mnie nagle Mitchel, ku zdziwieniu nie tylko mnie, ale i wszystkich fanów, którzy z zaciekawieniem odwrócili głowy w moją stronę. Czułam swoje gotujące się policzki. - Fotograf gdzieś zniknął, możesz robić zdjęcia? - spytał. Pokiwałam tylko głową, podchodząc do nich. 

Każdy po kolei podawał mi telefon, a ja czułam, jak przy tym mierzą mnie wzrokiem. Uśmiechałam się jednak szeroko, najpierw trochę na siłę, a potem zupełnie szczerze, widząc, jak chłopcy cieszą się  z prezentów i rozmów. Dopiero teraz naprawdę poczułam, że jestem częścią tego wszystkiego. 

Ostatnia osoba odebrała swój telefon i wszyscy z powrotem ustawili się przy scenie, a ja wróciłam na swoje miejsce. Przez wcześniejsze opóźnienie i dużą liczbę osób było już prawie 20 minut po czasie, w którym na salę mieli wpuszczać resztę uczestników. W końcu tłum wtoczył się do środka. Większość pobiegła, by walczyć o dobre miejsca. Kilka osób, którym jednak widać nie zależało, by stać blisko, podeszło do mnie. Sprzedałam już trzy koszulki i bluzę, zanim światła przygasły, a tłum zaczął skandować "Chase Atlantic!"

Na scenę, w towarzystwie pisków wszedł Jesse, Pat, a następnie Kras i Clinton. Ustawili się przy swoich instrumentach, zaczynając grać. A po chwili wszedł i on, w swojej słynnej jeansowej kurtce, to której zwykł nie nosić koszulki. Tłum jeszcze bardziej podniósł próg głośności, kiedy zbliżył się do mikrofonu. Spuścił głowę na dół, pozwalając warkoczykom spaść na twarz. Widziałam jednak, że podniósł na mnie wzrok, zanim znów wywołał ciarki na moim ciele, zaczynając śpiewać pierwszą piosenkę. 

numb to the feeling | mitchel cave [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz