dwudziesty piąty

130 7 19
                                    

mitchel

- Wzięłaś szczoteczkę do zębów?

- Tak, mamo.

- Coś od deszczu?

- Mhm.

- Wszystkie leki?

- Tak, mamo, mam wszystko - westchnęła w końcu, przerywając mamie litanię. Stały w progu drzwi, Rose z niedużą walizką, jej mama z zatroskaną miną, nerwowo spoglądając na tour bus, którym zaparkowaliśmy przed ich domem. Byliśmy już gotowi, mieliśmy tylko ją zabrać i ruszać. Christian podszedł do niej, by zabrać jej walizkę, i zaniósł ją do autokaru. 

- Baw się dobrze, kochanie - powiedziała mama, obejmując ją mocno. Słyszałem, że głos się jej łamał.

- Trzymaj się mamo - szepnęła Rose, całując ją w policzek. 

- Do widzenia, pani Reyes - powiedziałem, podchodząc bliżej, by uścisnąć jej rękę. Kobieta jednak przytuliła mnie do siebie.

- Dbaj o nią, Mitchel - szepnęła.

- Będę. Obiecuję - odparłem, odwzajemniając uścisk, po czym wziąłem rękę Rose i machając jeszcze mamie na pożegnanie, zaprowadziłem ją do autobusu. 

- Oto twój nowy dom - zaśmiałem się, niczym prezenter pogody omiatając ręką wnętrze. Stanęła na przedostatnim schodku, rozglądając się. Nie byłem pewien, czy jej uniesione brwi okazywały pozytywne czy negatywne zaskoczenie. 

- Bardzo tu... przytulnie - wypaliła w końcu.

- Trochę ciasno, ale przyzwyczaisz się - zapewniłem. - Chodź, wybierzmy sobie łóżka.

Okazało się jednak, że nie mamy zbyt dużego wyboru. Ryan, Jesse, Pat, Kras i Clinton zajęli już sobie prycze. Całe szczęście dla nas zostawili dwie na przeciwko siebie, na samym końcu autobusu. 

Rozpakowaliśmy swoje rzeczy do szuflad pod łóżkami. Rose ucieszyła się, kiedy zostało jej jeszcze trochę wolnego miejsca. Ja natomiast usiadłem zrezygnowany na podłodze, kiedy za trzecim podejściem nadal nie mogłem upchnąć wszystkiego.

- Jak ty to zrobiłaś? - jęknąłem. - Jesteś dziewczyną, powinnaś mieć więcej rzeczy, a ja nie mogę się zmieścić! - załamałem ręce, wywołując jej śmiech.

- Chodź no tu, pomogę ci - zachichotała. Wyciągnęła wszystko z mojej szuflady i zaczęła składać od nowa, tak, że zajmowało to dużo mniej miejsca. Nie mogłem wyjść z podziwu, kiedy u mnie również zostało jeszcze wolne miejsce.

- Wow - wydukałem tylko. 

- Widać przydam się nie tylko do sprzedawania merchu - zażartowała. 

Pierwszym przystankiem w trasie był Phoenix, co oznaczało ponad pięć godzin drogi. Dziś mieliśmy spać w hotelu, bo koncert był dopiero jutro. To oznaczało też sporo wolnego czasu w stolicy Arizony, co niezwykle mnie cieszyło. 

Pomogliśmy chłopakom ogarnąć naszą pozorną kuchnię, czyli w praktyce poukładać piwo w lodówce i popodpisywać sobie szafki, co było bezcelowe, bo i tak wiedziałem, że będziemy sobie wszystko nawzajem podjadać. Rose położyła na wspólnej półce pudełko ciastek, które zrobiła jej mama, i chłopacy wytulili ją za to. Wiedziałem, że nie przetrwają one długo. 

Dojechaliśmy do Phoenix bez przeszkód koło trzeciej. Całą drogę siedzieliśmy razem w przodzie busa i wspominaliśmy dotychczasowe koncerty, wyobrażając sobie, co może wydarzyć się tym razem. Rose ciągle świeciły się oczy, śmiała się z nami, gdy mówiliśmy o wpadkach i zabawnych sytuacjach z fanami. 

numb to the feeling | mitchel cave [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz