dwudziesty ósmy

111 7 21
                                    

mitchel

Fenomen trasy polegał na tym, że każdy dzień był taki sam, ale równocześnie zupełnie inny. Tłum nie był tylko tłumem. Każdy miał inną energię, która za każdym razem hipnotyzowała nas, gdy występowaliśmy. Tęskniłem za sceną. Koncerty były iście magicznym przeżyciem.

Występy były z reguły dzień po dniu, a nawet, jeśli mieliśmy przerwy, to do kolejnego punktu było na tyle daleko, że nie mieliśmy czasu zatrzymywać się w hotelach. Spaliśmy więc na swoich ciasnych pryczach, a gdy chłopaki chcieli iść w nocy do łazienki, potykali się o moją rękę splecioną z dłonią Rose, wiszące nad przejściem.

Chciałem jej więcej. Była ciągle blisko, ale ja czułem, że potrzebuję więcej bliskości. To było jednak niemożliwe teraz, gdy prawie wcale nie mieliśmy czasu sam na sam. Oprócz całowania się w zakamarkach klubów nie udało nam się zbliżyć bardziej.

Radziła sobie tak dobrze. Z daty na datę była bardziej pewna siebie, nie uciekała już wzrokiem przed fanami, ciągle biegała, pomagając nam z organizacją i sprzedawała rekordowe ilości merchu. Widziałem jej ogromną radość, gdy widziała zdjęcia fanów w jej koszulkach na socialach.

O dziwo w internecie było jak dotąd cicho. Nikt nie skojarzył Rose jako kogoś, kto ma z nami wspólnego coś więcej niż praca. Przy fanach unikaliśmy bowiem bliskości. Była więc dla nich po prostu osobą od merchu.

Wiedziałem, że jej to na rękę. Nie chciała robić wokół siebie szumu, wolała trzymać się z boku. Kontakt z taką ilością ludzi i tak był dla niej ogromnym przełamaniem. Rosłem w dumę, gdy uśmiechała się więcej i coraz bardziej szczerze, i w duchu cieszyłem się ogromnie, że zabrałem ją ze sobą.

Choć zupełnie rozumiałem i szanowałem to, że Rose trzymała się w cieniu, miałem ochotę wykrzyczeć światu, że jest moja. Nie potrafiłem opisać, jak bardzo mnie uszczęśliwiała. Jak bardzo jej "było cudownie", gdy spotykaliśmy się po koncercie, podnosiło moją satysfakcję. Jak bardzo łaknąłem jej ust po chwili rozłąki.

Chwilami jej nie poznawałem. To zupełnie tak, jakby zostawiła swoje wszystkie problemy w LA. Jadła z nami posiłki, w gorące dni zakładała krótkie koszulki, a ja po niedługim czasie z radością zauważyłem, że nieco przybrała na wadze. Nigdy nie wyglądała tak zdrowo i promiennie jak teraz. Mimo zmęczenia i trudnych warunków trzymała się lepiej niż kiedykolwiek. 

Widziałem to, gdy zasypiała z błogim uśmiechem na ustach na pryczy naprzeciwko mnie. Często zasypiałem późno, bo po prostu leżałem i patrzyłem się na nią, oddychającą spokojnie. Słyszałem, jak z entuzjazmem codziennie zdaje mamie relację. Nie skłamałbym mówiąc, że uśmiech nie schodzi jej z twarzy.

Chłopcy też byli zadowoleni. Cieszyłem się, widząc, jak bardzo polubili Rose. Kras traktował ją jak naszą maskotkę, wytulił ją chyba więcej, niż mnie przez całą naszą znajomość. Chyba w tym miejscu byłem bardziej zazdrosny o niego niż o nią. 

- Dobrze, że ją wzięliśmy - powiedział mi któregoś razu Clinton. - Ona jest szczęśliwa, ty jesteś jakiś jeszcze żywszy... 

Miał rację. Bo jakiż lżejszy czułem się na scenie, jak jeszcze bardziej rozpierała mnie radość z tego, co robię, gdy ona stała z tyłu sali lub na backstage'u, uśmiechając się szeroko.

Zeszliśmy właśnie ze sceny, żegnani krzykami tłumu, znów wykończeni, ale jak usatysfakcjonowani. Kras klasycznie oblał mnie wodą, właśnie kiedy miałem zacząć wycierać pot. 

- Widziałeś, jak prawie zleciałem ze sceny? - zarechotał, spinając włosy. 

- Ciężko było nie zauważyć - odparłem, śmiejąc się na wspomnienie tracącego równowagę Krasa, który pewnie runąłby w tłum, gdyby nie to, że ktoś opierał się o głośnik, na który ten chciał wskoczyć. Nie przewidział tylko, że nie był on przymontowany to podłogi.

Odczekaliśmy dłuższy czas, bo jako że robiliśmy meet&greety przed koncertami, nie mieliśmy wychodzić do fanów później. Kras jednak jak zwykle się wymknął, mówiąc, że szkoda mu tych, którzy nie mogli kupić dodatkowego biletu. 

Wyszliśmy, gdy na sali była już tylko ekipa sprzątająca. Od razu skierowałem kroki w stronę stołu z merchem w głębi pomieszczenia. Rose pakowała właśnie pozostałe ubrania do kartonów. Podszedłem do niej od tyłu, zaskakując ją, oplatając ręce wokół jej talii.

- Mitchel! - podskoczyła wystraszona, odwracając głowę.

- Tak mam na imię - prychnąłem, cmokając ją w usta. 

- Och! - usłyszeliśmy zdziwiony okrzyk. Odwróciliśmy się gwałtownie w stronę, z którego dobiegł. W wejściu stała dziewczyna, fanka, którą pamiętałem z meet&greetu, z wytrzeszczonymi oczami i zszokowaną miną. Przeraziła się, widząc, że ją zauważyliśmy. Nastała napięta cisza, w której wszyscy wpatrywaliśmy się w siebie ze zdziwieniem.

- Ja... sorry, wracałam z toalety... ja... już mnie tu nie ma - wyjąkała, znikając w korytarzu. 

Spojrzałem na Rose, która cała poczerwieniała. Widziałem strach w jej ogromnych oczach. Zacisnęła dłonie na moich ramionach.

- Widziała nas - wydukała trzęsącym się głosem.

- Mhm - wymamrotałem tylko, wciąż nie wiedząc, co robić.

- Myślisz że rozniesie? - spytała.

- Nie wątpię.

- Nie ma zdjęcia - zauważyła.

- Racja. Ale nie potrzebuje go, żeby się rozniosło. Mitchel całował się z tą laską od merchu, coś jest na rzeczy! - zarysowałem cudzysłów w powietrzu. 

Zamknęła oczy, biorąc głęboki oddech. Objąłem ją mocno, chcąc pomóc jej się uspokoić, samemu też starając się pozbierać myśli. 

- Możemy być pierwsi - rzuciłem nagle.

- Co? - zdziwiła się.

- Niech dowiedzą się ode mnie, nie od niej. Zareagują dużo lepiej, jeśli zobaczą, że się z tobą nie ukrywam. Jeśli okaże się, że ktoś nas przyłapał, może być różnie - powiedziałem. Widziałem w niej niepokój.

- Masz rację - przytaknęła jednak. 

- Jesteś na to gotowa? - spytałem, patrząc jej głęboko w oczy. Odetchnęła ciężko.

- Jestem.

- Nie musimy - zapewniłem.

- Zróbmy to - powiedziała, wymuszając uśmiech, by mnie przekonać.

- Kocham cię, Rose.

- Ja ciebie też - uśmiechnęła się teraz szczerze. Pocałowałem ją krótko. 

- Kras! - krzyknąłem.

- Jest na zewnątrz - odparł Jesse ze sceny, składając instrumenty.

- To chodź ty, na chwilę - poprosiłem. Zeskoczył ze sceny, podbiegając do nas.

- Co jest?

- Zrobisz nam zdjęcie? - poprosiłem, podając mu swój telefon.

- Umm, okay? - zdziwił się, przystając jednak.

- Dzięki. Chodź - pociągnąłem Rose za rękę. Ustawiliśmy się przed sceną. Stanąłem blisko niej, prawie się z nią stykając, i nachyliłem głowę. Ona podniosła swoją, by napotkać mój wzrok. Uśmiechnąłem się do niej zachęcająco, a ona pokiwała głową, zanim złączyliśmy usta.

- Okay, mamy to! - rzucił Jesse. - Wrzucacie to gdzieś? - spytał zaciekawiony.

- Tak - odparłem krótko, biorąc od niego telefon. Na zdjęciu nie było widać dokładnie naszych twarzy, jedynie cień, na którym było jednak wyraźne, że to ja i dziewczyna. Dokładnie tak jak to sobie wyobrażałem.

Pokazaliśmy sobie miłość. Teraz czas pokazać ją światu. 

numb to the feeling | mitchel cave [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz