dwudziesty trzeci

145 10 35
                                    

rosaline

Trasa.

Jedno słowo, a tyle komplikacji. 

Z jednej strony niezapomniana przygoda, koncerty, fani, nowe miejsca, radość z sukcesów, wielka satysfakcja. Z drugiej brak snu, niewygodny autobus, brud, okrutne zmęczenie i niemiłosierny grafik. I przebywanie z dala od domu dłużej, niż kiedykolwiek. Porzucenie dotychczasowego życia.

Nie wiem, czy byłam na to gotowa. Byłam tu w miarę ustatkowana. Miałam pracę, co kawałek wpadały mi zlecenia, miałam tu mamę, która czuwała nade mną, a ja nad nią. 

Tak naprawdę wciąż byłam dzieckiem. Nie zasmakowałam jeszcze w pełni samodzielności. Okrutnie bałam się życia w trasie. Ale chyba jeszcze bardziej bałam się teraz zostawać tu sama. 

Nie przeżyłabym miesiąca rozłąki. Stał się moim narkotykiem i już raz się przekonałam, jak działa jego niedobór, jak kończą się próby odwyku. Wiedziałam, że jeśli zostanę, uschnę z tęsknoty. Tak bardzo nie chciałam się z nim rozstawać. Nie teraz, kiedy wszystko między nami zaczynało nabierać tępa.

- Nie wiem, jak o tym powiedzieć mamie - wyznałam, gdy jedliśmy tosty z dżemem i masłem orzechowym. Przypomniała mi się nasza pierwsza noc w studiu, a raczej poranek, kiedy jedliśmy podobne śniadanie.

- Odwiozę cię dzisiaj i porozmawiamy razem - zaproponował z pełnymi ustami. Szczerzył się, jedząc, widząc, że naprawdę chcę jechać.

- Naprawdę chcesz mnie znosić 24 godziny na dobę przez miesiąc? - prychnęłam.

- Jak niczego innego, mała - odparł, pykając mnie w nos. 

-Och, dzień dobry wam - ziewnął Kras, wchodząc do jadalni. 

- Dobrze ci się spało? - spytał Mitchel z przebiegłym uśmieszkiem.

- Taa... - mruknął, mrużąc podejrzliwie oczy. - A co?

- A nic... zobaczysz na instagramie - wyszczerzył się.

- Kurwa mać - rzucił Christian, odwracając się i biegnąc po telefon, wywołując tym dziki śmiech w Mitchelu.

- Zaraz wróci tu z krzykiem "usuń to gnoju", rzuci się na mnie i zacznie mnie gilgotać, żeby wyjąć mi telefon z kieszeni - szepnął do mnie Mitchel, nachylając się nad stołem, w środku umierając z rozbawienia. - Trzymaj, schowaj to - powiedział, podając mi swoją komórkę pod stołem. Roześmiałam się, ale schowałam telefon do kieszeni i z rozbawieniem przyglądałam się Mitchelowi, który jakby tylko czekał na to, co ma się wydarzyć. Zobaczyłam przebiegły uśmiech na jego ustach, kiedy usłyszeliśmy szybkie kroki.

- Usuń to gnoju! - wykrzyknął Christian, na co zwinęłam się ze śmiechu, a Mitchel tylko spojrzał na mnie ze zwycięską miną, bo dokładnie to przewidział.

Dalej również się nie mylił. Kras podbiegł do niego i złapał za boki, zrzucając z krzesła, po czym zaczął go gilgotać. Mitchel zwijał się, nie tylko z rozbawienia sytuacją, ale i ze śmiechu wywołanego przez łaskotki. Zginał się i śmiał, wykrzykując, żeby go zostawił, ale Kras nie ustępował, praktycznie wchodząc mu na plecy i samemu też umierając ze śmiechu. 

W tym momencie do jadalni wszedł Clinton ze swoją kanapką z hummusem. Spojrzał na scenę ze stoickim spokojem, po czym rzucił na mnie pytającym wzrokiem. Pokręciłam tylko bezradnie głową, na co on wzruszył porozumiewawczo ramionami i usiadł obok mnie przy stole, spokojnie wgryzając się w kanapkę. 

Mitchel leżał już na ziemi, ciągle dusząc się ze śmiechu, podczas gdy Kras przeszukiwał mu kieszenie, krzycząc coś o tym, jak on mógł, że za to zapłaci i tym podobne. Nie wiedziałam, czy powinnam w tym momencie zakończyć jego tortury i podać Krasowi telefon, czy jeszcze poczekać. 

- Dobra, Rose, daj mu - wydusił Mitchel, przez, o cholera, łzy? Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby popłakał się ze śmiechu.

- Rose?! - zerwał się Christian, patrząc na mnie jak na kosmitę. - Ty też przeciwko mnie?! 

- Nie wiem o czym mówisz. Nawet nie wiem, co jego telefon robi w mojej kieszeni - prychnęłam, udając niewiniątko. Podałam mu obojętnie urządzenie, a ten w mgnieniu oka je odblokował. Mitchel leżał bez sił na ziemi, przyglądając się tylko, jak ten usuwa swoje zdjęcie z jego story. 

- Zdajesz sobie sprawę, że pół fandomu ma już screeny, prawda? - zachichotał.

- Odwdzięczę ci się za to, zobaczysz, w trasie będzie dużo okazji... - zaczął, lecz nagle ugryzł się w język. - Mówiłeś jej? - szepnął, jakby myślał, że nie usłyszę.

- Mówił. Jeśli wszystko dobrze pójdzie to jadę z wami - wcięłam się.

- Ale świetnie! - wykrzyknął, podbiegając do mnie i obejmując mnie od tyłu na krześle. 

- Tak, też się cieszę, ale proszę, nie zrzuć mnie - wydusiłam, czując, jak krzesło się przechyla. Mitchel automatycznie zerwał się z podłogi, jakby mój komunikat obudził w nim tryb obronny. Kras puścił mnie, kopiąc jeszcze Mitchela w tyłek, po czym zniknął w kuchni. 

- To był tylko przedsmak tego, co się dzieje, gdy ze sobą przebywamy - powiedział Mitchel, kończąc swoją grzankę. - Prawda Clinton?

- Mi by się odechciało jechać - mruknął, patrząc na mnie kątem oka. - Powinniśmy mieć dwa busy, jeden dla was, a jeden dla mnie - stwierdził, przeżuwając wolno chleb. 

- Marudzisz - wzruszył ramionami Mitty.

- Mhm, jak zawsze - przewrócił oczami. 

Skończyliśmy jeść i wyszliśmy z jadalni, zanim Kras zdążył wrócić. Skoczyłam na górę, żeby zabrać swoje rzeczy, po czym poszliśmy do auta.

- Musimy już jechać do domu? - spytał.

- Jeśli masz lepszy pomysł, to nie - zaśmiałam się.

- Zaraz będę miał - parsknął. 

Zmrużył oczy, jakby główkując, a za chwilę podskoczył podekscytowany.

- Ha! Już wiem! - wypalił, skręcając nagle w prawo, tak, że aż przechyliło mnie w siedzeniu.

Wyjechaliśmy daleko od centrum, gdzie już prawie nie było zabudowań. Po niedługiej chwili Mitchel zaparkował na jakiejś niemal leśnej ścieżce, po czym jak zwykle pobiegł otworzyć mi drzwi.

- Gdzie jesteśmy? - spytałam.

- Zobaczysz - odparł tajemniczo.

Wziął moją rękę i zaprowadził w górę ścieżki. Szliśmy między drzewami, a ja czułam we włosach wiatr, w nozdrzach zapach oceanu. Moje przypuszczenia okazały się trafne. Po chwili wyszliśmy na klif, pod którym ciągnęło się opuszczona plaża. Ocean prawie zupełnie ją zalał, uderzając falami w zbocze klifu.

- Pięknie tu - westchnęłam.

- Prawda? - odparł, obejmując mnie od tyłu i opierając brodę na czubku mojej głowy. - Uwielbiam tu pisać. Albo po prostu przychodzić, żeby odpocząć.

Staliśmy w tej pozycji, wdychając słone powietrze i relaksując się, kołysani przez wiatr.

- W Stanach jest mnóstwo takich miejsc, wiesz? - wypalił nagle. - Nad oceanem, nad jeziorami, nad rzekami... w trasie zawsze, gdy chcę odpocząć, trafiam nad wodę - zarechotał. Westchnęliśmy niemal równo. Nagle odwrócił mnie do siebie przodem.

- Chcę cię zabrać w te wszystkie miejsca, Rose - szepnął. - Gdziekolwiek już będę, chcę tam być z tobą - pogładził mnie po policzku, a moje serce biło już głośniej niż fale o brzeg. - Kocham cię, Rosaline.

Zamarłam.

On naprawdę to powiedział.

Echo tych słów odbijało się po mojej głowie. Czułam jakby coś wirowało mi przed oczami, kiedy on wpatrywał się w nie uważnie, czekając na reakcję, jakby nie pewny, czy zrobił dobrze. Zagryzł wargę i zrozumiałam, że przytrzymuję go za długo.

- Ja ciebie też, Mitchel - powiedziałam, pewniej niż kiedykolwiek wcześniej, zanim jego twarz rozpromieniła się, a nasze usta złączyły.



numb to the feeling | mitchel cave [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz