rosaline
Trasa.
Jedno słowo, a tyle komplikacji.
Z jednej strony niezapomniana przygoda, koncerty, fani, nowe miejsca, radość z sukcesów, wielka satysfakcja. Z drugiej brak snu, niewygodny autobus, brud, okrutne zmęczenie i niemiłosierny grafik. I przebywanie z dala od domu dłużej, niż kiedykolwiek. Porzucenie dotychczasowego życia.
Nie wiem, czy byłam na to gotowa. Byłam tu w miarę ustatkowana. Miałam pracę, co kawałek wpadały mi zlecenia, miałam tu mamę, która czuwała nade mną, a ja nad nią.
Tak naprawdę wciąż byłam dzieckiem. Nie zasmakowałam jeszcze w pełni samodzielności. Okrutnie bałam się życia w trasie. Ale chyba jeszcze bardziej bałam się teraz zostawać tu sama.
Nie przeżyłabym miesiąca rozłąki. Stał się moim narkotykiem i już raz się przekonałam, jak działa jego niedobór, jak kończą się próby odwyku. Wiedziałam, że jeśli zostanę, uschnę z tęsknoty. Tak bardzo nie chciałam się z nim rozstawać. Nie teraz, kiedy wszystko między nami zaczynało nabierać tępa.
- Nie wiem, jak o tym powiedzieć mamie - wyznałam, gdy jedliśmy tosty z dżemem i masłem orzechowym. Przypomniała mi się nasza pierwsza noc w studiu, a raczej poranek, kiedy jedliśmy podobne śniadanie.
- Odwiozę cię dzisiaj i porozmawiamy razem - zaproponował z pełnymi ustami. Szczerzył się, jedząc, widząc, że naprawdę chcę jechać.
- Naprawdę chcesz mnie znosić 24 godziny na dobę przez miesiąc? - prychnęłam.
- Jak niczego innego, mała - odparł, pykając mnie w nos.
-Och, dzień dobry wam - ziewnął Kras, wchodząc do jadalni.
- Dobrze ci się spało? - spytał Mitchel z przebiegłym uśmieszkiem.
- Taa... - mruknął, mrużąc podejrzliwie oczy. - A co?
- A nic... zobaczysz na instagramie - wyszczerzył się.
- Kurwa mać - rzucił Christian, odwracając się i biegnąc po telefon, wywołując tym dziki śmiech w Mitchelu.
- Zaraz wróci tu z krzykiem "usuń to gnoju", rzuci się na mnie i zacznie mnie gilgotać, żeby wyjąć mi telefon z kieszeni - szepnął do mnie Mitchel, nachylając się nad stołem, w środku umierając z rozbawienia. - Trzymaj, schowaj to - powiedział, podając mi swoją komórkę pod stołem. Roześmiałam się, ale schowałam telefon do kieszeni i z rozbawieniem przyglądałam się Mitchelowi, który jakby tylko czekał na to, co ma się wydarzyć. Zobaczyłam przebiegły uśmiech na jego ustach, kiedy usłyszeliśmy szybkie kroki.
- Usuń to gnoju! - wykrzyknął Christian, na co zwinęłam się ze śmiechu, a Mitchel tylko spojrzał na mnie ze zwycięską miną, bo dokładnie to przewidział.
Dalej również się nie mylił. Kras podbiegł do niego i złapał za boki, zrzucając z krzesła, po czym zaczął go gilgotać. Mitchel zwijał się, nie tylko z rozbawienia sytuacją, ale i ze śmiechu wywołanego przez łaskotki. Zginał się i śmiał, wykrzykując, żeby go zostawił, ale Kras nie ustępował, praktycznie wchodząc mu na plecy i samemu też umierając ze śmiechu.
W tym momencie do jadalni wszedł Clinton ze swoją kanapką z hummusem. Spojrzał na scenę ze stoickim spokojem, po czym rzucił na mnie pytającym wzrokiem. Pokręciłam tylko bezradnie głową, na co on wzruszył porozumiewawczo ramionami i usiadł obok mnie przy stole, spokojnie wgryzając się w kanapkę.
Mitchel leżał już na ziemi, ciągle dusząc się ze śmiechu, podczas gdy Kras przeszukiwał mu kieszenie, krzycząc coś o tym, jak on mógł, że za to zapłaci i tym podobne. Nie wiedziałam, czy powinnam w tym momencie zakończyć jego tortury i podać Krasowi telefon, czy jeszcze poczekać.
- Dobra, Rose, daj mu - wydusił Mitchel, przez, o cholera, łzy? Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby popłakał się ze śmiechu.
- Rose?! - zerwał się Christian, patrząc na mnie jak na kosmitę. - Ty też przeciwko mnie?!
- Nie wiem o czym mówisz. Nawet nie wiem, co jego telefon robi w mojej kieszeni - prychnęłam, udając niewiniątko. Podałam mu obojętnie urządzenie, a ten w mgnieniu oka je odblokował. Mitchel leżał bez sił na ziemi, przyglądając się tylko, jak ten usuwa swoje zdjęcie z jego story.
- Zdajesz sobie sprawę, że pół fandomu ma już screeny, prawda? - zachichotał.
- Odwdzięczę ci się za to, zobaczysz, w trasie będzie dużo okazji... - zaczął, lecz nagle ugryzł się w język. - Mówiłeś jej? - szepnął, jakby myślał, że nie usłyszę.
- Mówił. Jeśli wszystko dobrze pójdzie to jadę z wami - wcięłam się.
- Ale świetnie! - wykrzyknął, podbiegając do mnie i obejmując mnie od tyłu na krześle.
- Tak, też się cieszę, ale proszę, nie zrzuć mnie - wydusiłam, czując, jak krzesło się przechyla. Mitchel automatycznie zerwał się z podłogi, jakby mój komunikat obudził w nim tryb obronny. Kras puścił mnie, kopiąc jeszcze Mitchela w tyłek, po czym zniknął w kuchni.
- To był tylko przedsmak tego, co się dzieje, gdy ze sobą przebywamy - powiedział Mitchel, kończąc swoją grzankę. - Prawda Clinton?
- Mi by się odechciało jechać - mruknął, patrząc na mnie kątem oka. - Powinniśmy mieć dwa busy, jeden dla was, a jeden dla mnie - stwierdził, przeżuwając wolno chleb.
- Marudzisz - wzruszył ramionami Mitty.
- Mhm, jak zawsze - przewrócił oczami.
Skończyliśmy jeść i wyszliśmy z jadalni, zanim Kras zdążył wrócić. Skoczyłam na górę, żeby zabrać swoje rzeczy, po czym poszliśmy do auta.
- Musimy już jechać do domu? - spytał.
- Jeśli masz lepszy pomysł, to nie - zaśmiałam się.
- Zaraz będę miał - parsknął.
Zmrużył oczy, jakby główkując, a za chwilę podskoczył podekscytowany.
- Ha! Już wiem! - wypalił, skręcając nagle w prawo, tak, że aż przechyliło mnie w siedzeniu.
Wyjechaliśmy daleko od centrum, gdzie już prawie nie było zabudowań. Po niedługiej chwili Mitchel zaparkował na jakiejś niemal leśnej ścieżce, po czym jak zwykle pobiegł otworzyć mi drzwi.
- Gdzie jesteśmy? - spytałam.
- Zobaczysz - odparł tajemniczo.
Wziął moją rękę i zaprowadził w górę ścieżki. Szliśmy między drzewami, a ja czułam we włosach wiatr, w nozdrzach zapach oceanu. Moje przypuszczenia okazały się trafne. Po chwili wyszliśmy na klif, pod którym ciągnęło się opuszczona plaża. Ocean prawie zupełnie ją zalał, uderzając falami w zbocze klifu.
- Pięknie tu - westchnęłam.
- Prawda? - odparł, obejmując mnie od tyłu i opierając brodę na czubku mojej głowy. - Uwielbiam tu pisać. Albo po prostu przychodzić, żeby odpocząć.
Staliśmy w tej pozycji, wdychając słone powietrze i relaksując się, kołysani przez wiatr.
- W Stanach jest mnóstwo takich miejsc, wiesz? - wypalił nagle. - Nad oceanem, nad jeziorami, nad rzekami... w trasie zawsze, gdy chcę odpocząć, trafiam nad wodę - zarechotał. Westchnęliśmy niemal równo. Nagle odwrócił mnie do siebie przodem.
- Chcę cię zabrać w te wszystkie miejsca, Rose - szepnął. - Gdziekolwiek już będę, chcę tam być z tobą - pogładził mnie po policzku, a moje serce biło już głośniej niż fale o brzeg. - Kocham cię, Rosaline.
Zamarłam.
On naprawdę to powiedział.
Echo tych słów odbijało się po mojej głowie. Czułam jakby coś wirowało mi przed oczami, kiedy on wpatrywał się w nie uważnie, czekając na reakcję, jakby nie pewny, czy zrobił dobrze. Zagryzł wargę i zrozumiałam, że przytrzymuję go za długo.
- Ja ciebie też, Mitchel - powiedziałam, pewniej niż kiedykolwiek wcześniej, zanim jego twarz rozpromieniła się, a nasze usta złączyły.
CZYTASZ
numb to the feeling | mitchel cave [PL]
Fanfiction'Byłam zupełnie niepoukładanym psychicznie ciężarem. Nie chciałam zbliżać się do nikogo. Nie chciałam przenosić swoich żali na innych. Po co przytłaczać sobą kogoś, skoro równie dobrze mogę być z tym sama? To tylko jedna uszkodzona jednostka zamiast...