trzydziesty piąty

99 5 8
                                    

mitchel

GÓWNO PRAWDA GÓWNO PRAWDA GÓWNO PRAWDA!!!!!!!!

To się wydawało naprawdę spoko. Przez kilka pierwszych dni. Udało mi się oczyścić umysł, może trochę zabrudzić żyły, ale czułem się dobrze. Znów czułem się wolny. Koncertowaliśmy, piliśmy i imprezowaliśmy jak dawniej, a zamiast ślęczeć nad telefonem, sprawdzając social media, siadałem z laptopem i pracowałem nad nowymi dźwiękami. 

To nie tak, że o niej zapomniałem. Ciągle miałem ją z tyłu głowy, ale nauczyłem się nie zamartwiać, zamiast tęsknić i użalać się nad tym, że jej nie ma, zajmowałem swoje myśli wspomnieniami i moje serce topiło się, wiedząc, że mam kogoś swojego, gdzieś tam we wszechświecie.

Nie potrzebowałem dużo czasu, żeby zorientować się, że wpadam w świat imaginacji. Rose stała się dla mnie obiektem, trochę jak idol dla fanki. Zupełnie zapomniałem, że w odróżnieniu od takiej relacji, ona też mnie potrzebuje.

Dopiero jej głos w telefonie Krasa zadziałał jak uderzenie prądem. Byliśmy w związku. Mieliśmy dawać sobie miłość. Mieliśmy być dla siebie. Było jej teraz ciężko. A ja nawet nie dałem jej znać, że nie mam możliwości bezpośredniego kontaktu. 

Siedzieliśmy w samolocie, a mnie parzyło siedzenie, głowa wybuchała mi od natłoku myśli i wyrzutów sumienia. Dałem dupy, tak kompletnie dałem dupy. Dowiedziałem się tylko od Krasa, ze Rose napisała mu, że mama wyszła ze szpitala i jest już w domu. Odetchnąłem z ulgą, bo wiedziałem, że ją też musiało to uspokoić. 

Obiecałem sobie, że pobiegnę do niej prosto z lotniska. Nawet dogadałem się już z chłopakami, żeby zabrali mój bagaż do domu. Podróż dłużyła się w nieskończoność. Zmarnowałem za dużo czasu, a teraz każda minuta wydawała się decydująca. 

W końcu wylądowaliśmy, a ja jak najprędzej wydostałem się z lotniska i dosłownie biegiem udałem się w stronę jej domu. Na szczęście dla mojej kondycji mieszkała tak blisko. 

Serce nawalało mi tak, że zaczęło mi aż brzęczeć w uszach i z wysiłku, i z narastających emocji. Stanąłem przed jej drzwiami i zapukałem, nie tracąc czasu na złapanie oddechu. 

Usłyszałem kroki i po chwili drzwi otworzyły się, a ze mnie wydarł się niemal szloch.

Wyglądała jak śmierć. Jej sprane, suche włosy były potargane, na bladej twarzy odznaczały się potężne sińce pod oczami, a one same były zaszklone i przekrwione. Straciła całą masę, którą nabrała podczas trasy, a i nawet więcej, bo była bardziej wychudzona niż kiedykolwiek. Jej skóra była prawie przezroczysta i niemal wisiała ja jej szkielecie. Miała na sobie zdecydowanie za dużą, niezbyt świeżą koszulkę i dresy. 

- Rosie... - jęknąłem, rzucając się na nią, by objąć ją w ramiona. 

- Mitchel... - szepnęła, wciskając się w moją klatkę, drżąc i dając upust łzom. 

Płakała mi w klatkę, a ja jej we włosy, szepcząc tylko w kółko "przepraszam, przepraszam, przepraszam..."

- Już w porządku, Mitchel... - szepnęła, starając się mnie uspokoić, widząc, ze wpadłem w większy szloch niż ona.

- Nie jest w porządku, spieprzyłem wszystko... Wydawało mi się... Nawet nie wiem, co mi się wydawało, totalnie straciłem głowę, powinienem był być przy tobie, jak nie fizycznie, to chociaż psychicznie, a to kompletnie olałem... To wszystko moja wina, do czego ja doprowadziłem...

- Mitchel, to nie jest twoja wina, ja... Miałam dużo na głowie, jestem przemęczona, nie miałam czasu ani energii, żeby myśleć o sobie...

- Jesteś taka słabiutka - zapłakałem, przyglądając się jej ciału, widząc jak ciągle drżą jej zapadnięte policzki.

- Wyjdę z tego, Mitchel, dam radę.

- Jestem tu teraz, dopilnuję tego. Już nigdy cię nie zostawię, już nigdy nie dopuszczę, żebyś była sama, obiecuję - powiedziałem, jeszcze raz obejmując ją mocno.

Weszliśmy do środka, łapiąc spokojne oddechy i ocierając twarze. Zajrzeliśmy do sypialni jej mamy.

- Dzień dobry, pani Reyes - uśmiechnąłem się słabo, widząc kobietę zakopaną w pościeli.

- Och, Mitchel... - wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Rose, która pokiwała tylko głową. Dopiero wtedy dodała - jak miło cię widzieć.

- Panią również - odparłem. - Cieszę się, że czuje się pani lepiej.

- Cieszę się że już jesteś - uśmiechnęła się znacząco, na co tylko kiwnąłem głową, po czym wyszliśmy z pokoju.

Udaliśmy się do sypialni Rose, gdzie usiedliśmy na łóżku. Odetchnąłem ciężko.

- Więc, co ciekawego mnie ominęło? - spytała w końcu, mącąc niewygodną ciszę, kładąc rękę na moim udzie, wyraźnie starając się zatrzeć dystans, który był między nami.

- Nic wielkiego. Każdy wieczór był podobny. Wydaje mi się, że na najlepszych koncertach w trasie jeszcze byłaś - odparłem szczerze.

- To fajnie - uśmiechnęła się.

- Clinton raz totalnie wysiadł jeszcze przed koncertem - zacząłem anegdotkę. - Miał jakiś słaby dzień i pił od rana, a wieczorem był już tak skończony, że musiałem go łapać, bo prawie zgniótł fanki tym swoim wegańskim tyłkiem, jak się zatoczył - parsknąłem, a moje serce podskoczyło do góry, kiedy usłyszałem jej szczery śmiech.

- Szkoda że tego nie widziałam - westchnęła.

- Zobaczysz jeszcze wiele takich rzeczy - zapewniłem.

- Mam nadzieję.

Spojrzałem na jej spierzchnięte usta i nagle tak bardzo za nimi zatęskniłem. Zbliżyłem swoją twarz do niej, łącząc nasze wargi w najbardziej stęsknionym, pełnym pragnienia pocałunku. Moje palce objęły jej kark, gdy ona wplotła swoje między moje warkoczyki. 

- Wybaczysz mi to kiedyś? - szepnąłem, znów wątpiąc.

- Ale co? Już nic nie pamiętam - parsknęła tylko, gładząc mój policzek.

*

Kochani, witam was po POTĘŻNEJ przerwie.

Wybaczcie, ale jakoś absolutnie straciłam zapał do tego opowiadania. Postanowiłam jednak go w sobie odrodzić i wróciłam, by doprowadzić tę historię do końca. Mam nadzieję, że nadal jesteście ze mną.

Wasza Ala xx

numb to the feeling | mitchel cave [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz