dziewiętnasty

156 11 25
                                    

rosaline

Wdech, wydech, wdech, wydech.

Nie, nie działa. Już nie pamiętam jak się oddycha. 

Nie narzekam jednak. Po co mi powietrze, skoro mam jego?

- Usiądźmy gdzieś. Chyba musimy pogadać - zaproponował, na co pokiwałam głową. Nie mogłam przestać się uśmiechać, kiedy złapał moją dłoń i ruszyliśmy w stronę najbliższej kawiarni. 

Usiedliśmy na przeciwko siebie przy stoliku, zamawiając wcześniej kawę. Widziałam, że się stresuje, ale jest szczęśliwy. Zupełnie jak ja. 

- Wiesz, nigdy nie prowadziłem z nikim takiej rozmowy, ale czuję, że tym razem muszę... postawić kilka spraw jasno - zaczął, przebierając nerwowo palcami. Chyba nigdy go nie widziałam w takim stanie. Pokiwałam tylko głową, dając znak, że słucham.- Więc... nie chcę, żeby to było za szybko, bo to dla mnie coś zupełnie nowego, i wiem że dla ciebie też, więc myślę, że lepiej będzie to wszystko wziąć powoli i na chłodno... ale cholera, naprawdę jesteś wyjątkowa... - z trudem podniósł na mnie wzrok, dotychczas wbity w dłonie. - Zależy mi na tobie, Rose - dodał, łapiąc moją rękę.

- Mi na tobie też, Mitchel - uścisnęłam jego dłoń. - To będzie trudne... ja jestem trudna - parsknęłam smutno.

- Ja też, Rose. Ująłbym to nawet tak, że jestem zdrowo jebnięty - zaśmiał się. - Ale skoro oboje tego chcemy... bo chcemy? - spojrzał na mnie wyczekująco.

- Jak niczego innego - szepnęłam. Rozpromienił się na moje słowa, nachylając się nad stołem, by złożyć na moich ustach krótki, delikatny pocałunek. 

- Dajmy temu szansę - mruknął, zakładając kosmyk moich niebieskich włosów za ucho. Uwielbiał się nimi bawić.

- Dajmy - przytaknęłam, kiedy kelner podał nam kawę. 

Wypiliśmy ją, rzucając sobie tylko co chwilę spojrzenia i śmiejąc się jak podrywające się dzieci w podstawówce. Czułam się tak niesamowicie. Tak inaczej.

To wszystko było tak irracjonalne. Mitchel odwzajemniał to co czułam. Ktoś naprawdę się mną interesował.

Byłam Jego.

Wróciliśmy do mnie za rękę, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Mama otworzyła nam drzwi. Uniosła wysoko brwi, widząc nasze szerokie uśmiechy.

- Potem ci opowiem - szepnęłam, mijając ją w drzwiach, na co tylko uśmiechnęła się sugestywnie i odprowadziła nas wzrokiem do mojej sypialni.

- Nie mam pojęcia, co możemy teraz robić - przyznałam, zamykając drzwi. - Na co masz ochotę?

- Mam ochotę skakać z radości - wyszczerzył się.

- Droga wolna - zaśmiałam się. Odjęło mi jednak oddech, kiedy ni stąd ni zowąd wziął mnie na ręce i zaczął rzeczywiście podskakiwać, przy okazji kręcąc się dookoła. Tylko czekałam, aż mama wejdzie sprawdzić, czy wszystko w porządku, bo śmiałam się na cały głos, piszcząc przy okazji, a on tylko rechotał, kręcąc się szybciej i szybciej.

- Mitch, potkniesz się! - wykrzyczałam przerażona, widząc, jak zbliża się do łóżka, przy którym na ziemi leżało kilka rzeczy.

- Ja się potknę? - prychnął, a mnie stanęło serce, gdy poczułam, jak traci równowagę. - Cholera! - zdążył tylko krzyknąć, zanim niezbyt zgrabnie opadliśmy na łóżko, on na plecy, a ja na jego klatkę. Nie mogliśmy opanować śmiechu, leżąc na sobie... nasze twarze kilka centymetrów od siebie, nasze ciała przywarte do siebie..

- Z bliska jesteś jeszcze piękniejsza - mruknął, biorąc moją twarz w dłonie. Czułam, jak palą mi się policzki. Gładził je swoimi chłodnymi kciukami, badając uważnie wzrokiem moją twarz, zatrzymując się na ustach. Moje wnętrzności znów zaczęły tańczyć breakdance, kiedy podniósł głowę, by ponownie zasmakować moich warg.

W moich najśmielszych wyobrażeniach to nie było tak przyjemne, tak niezwykłe, tak ekscytujące jak w rzeczywistości. 

Całował mnie teraz szybciej, mocniej, brutalniej, jakby bał się, że zaraz zniknę, i chciał wykorzystać tę chwilę w pełni. Nigdzie się jednak nie wybierałam. Oddawałam pocałunki, aż brakowało mi tchu. 

Nie usłyszeliśmy nawet dźwięku otwieranych drzwi.

- Dzieci, chcecie coś do pi... - zerwaliśmy się na głos mojej mamy, która natychmiast urwała, gdy zobaczyła naszą pozycję. - Och! Och, przepraszam... och - wyjąkała, szybko wycofując się z pomieszczenia i zamykając za sobą drzwi.

Odwróciłam się z powrotem do niego, by napotkać jego wzrok, chyba jeszcze bardziej zdezorientowany i przerażony niż mój. Wpatrywaliśmy się w siebie chwilę, po czym jak na komendę wybuchnęliśmy śmiechem.

- Twoja mama mnie nienawidzi - wydusił, ciągle się śmiejąc.

- Przeciwnie, kocha cię - zapewniłam.

- Po tym co zobaczyła? - uniósł sugestywnie brew.

- Przyzwyczai się - mruknęłam, całując go w czoło. Przycisnął mnie do siebie, zatapiając twarz w zagłębieniu mojego dekoltu. Zadrżałam. Nie wiedziałam, że dotyk w tym miejscu mógł tak działać. 

Czekało mnie wiele takich pierwszych razy. 

Z braku innych pomysłów i z wewnętrznego poczucia, że nie możemy tak po prostu siedzieć na sobie do końca dnia, postanowiliśmy skończyć wreszcie Stranger Things. Dużo wygodniej oglądało się serial z głową na jego ramieniu, z jego ręką na talii, pod jednym kocem. Zakłócał moje zmysły, jeżdżąc dłonią w górę i w dół mojego uda.

Roześmiał się, kiedy zobaczył, że uroniłam kilka łez, kiedy główni bohaterowie pocałowali się w ostatnim odcinku. Spojrzałam na niego z wyrzutem, kiedy wcisnął pauzę.

- No co? - spytałam, udając obrażoną.

- Nic, nic - prychnął, kręcąc głową.

- Łatwo się wzruszam na filmach, okay? - wyrzuciłam, nie kryjąc już śmiechu.

- Taa, rozumiem - odparł. - Odtwórzmy tę scenę - wypalił nagle i nawet nie zdążyłam się zorientować, kiedy jego usta znów były na moich. Czułam, jak się uśmiecha, dumny z siebie za to jakże błyskotliwe nawiązanie, które użył jako pretekst to kolejnego pocałunku. Nie narzekałam jednak. Niech spierzchną mi usta, ale mogę nie przestawać.

- Przyjdź jutro do mnie - zaproponował.

- U ciebie przynajmniej mama nie wejdzie nam do pokoju - zaśmiałam się.

- To prawda, chociaż u mnie są inne problemy - prychnął. - Ale jakoś je obejdziemy. Przyjadę po ciebie.

- Dam ci jutro znać o której, okay? 

- Jasne - odparł, całując mnie krótko. - Odprowadzisz mnie do drzwi?

- Spokojnie, nie będę cię narażać na konfrontację sam na sam z moją mamą - zachichotałam, naciskając klamkę.

- Dobranoc, pani Reyes! - rzucił Mitchel, przechodząc koło salonu.

- Och, dobranoc, Mitchel, byłam pewna że zostajesz na noc... - jęknęła. Widziałam zagubienie w jej oczach... ale z pozytywną iskierką.

- Nie tym razem - odparł dyplomatycznie, posyłając jej głupawy uśmiech, żegnając ją skinieniem głowy.

- To do jutra - mruknęłam, otwierając mu drzwi.

- Do jutra, Rosie - chrypnął, ostatni raz składając na moich ustach pocałunek i znikając w ciemności podwórka. Stałam jeszcze w progu, patrząc, jak odjeżdża. Usłyszałam z tyłu kroki mamy.

- No, to kochanie, opowiadaj.


numb to the feeling | mitchel cave [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz