epilog

156 9 7
                                    

mitchel

Wszystko wracało do zdrowia.

Mama Rose była jeszcze na kilku badaniach. Wyglądało na to, że guz się zmniejsza. Jej szanse na stuprocentowe wyzdrowienie zwiększały się z każdym dniem.

Sama Rose wyglądała kwitnąco. Jadła i nabrała zdrowej masy, jej skóra stała się znów perfekcyjna, a z jej twarzy zniknęły wszystkie oznaki choroby i zmęczenia. Świeżo pofarbowane, głęboko różowe włosy podkreślały jej rumianą, bijącą życiem twarz. 

Nasza relacja też w końcu stała się zdrowa. Przestaliśmy być dla siebie tylko narkotykiem. Spędzaliśmy razem mnóstwo czasu, ale nie martwiąc się o to, co będzie za chwilę, nie bojąc się odstąpić od siebie na krok. Widziałem, że w końcu jest szczęśliwa, a nie czuje się uwiązana, i właśnie to dawało mi satysfakcję. 

Rose nigdy nie znalazła pracy po powrocie. Realizowała wiele zleceń, pracowała przy teledyskach i projektowała ubrania, jednak widziałem, że brakuje jej stałego zajęcia. Upewniło mnie to w tym, by zrealizować niespodziankę, o której myślałem od dawna. 

Na samym początku obgadałem to wszystko z jej mamą, by upewnić się, że nie zrobię głupoty, a w końcu ona zna ją najlepiej. Oczywiście dopiero po wykładzie o tym, że to tak dużo, że one nie mogą się na coś takiego zgodzić, udało mi się ją przekonać, że naprawdę jestem zdecydowany i potrzebuję tylko jej błogosławieństwa, by wiedzieć, że robię dobrze. Nie mogła się nie zgodzić, że Rose z pewnością będzie wniebowzięta. Wziąłem się więc do działania. 

Chłopaki ogromnie mi pomogli z przygotowaniem wszystkiego, a przede wszystkim w nie puszczaniu pary z ust. Parę razy byliśmy blisko tego, żeby się wydało, chociażby wtedy, gdy kurier z wyposażeniem do niespodzianki przyszedł akurat, gdy jadła z nami obiad, jednak udało nam się wymyślić historyjkę o Krasie zamawiającym ogromne ilości szamponu do włosów, by mieć na zapas.

Po ponad miesiącu wszystko było gotowe. Kazałem chłopakom i mamie jechać na miejsce, a sam pojechałem po nią. Otworzyła mi, patrząc na mnie zdezorientowanym wzrokiem.

- Właśnie pisałam z Krasem i powiedział, że jesteście dzisiaj w studiu - oznajmiła, wyraźnie oczekując wyjaśnienia.

- Umm, no tak, ale... chciałem, żebyś nam w czymś doradziła, więc po ciebie przyjechałem - wydukałem, chyba mało przekonująco.

- Aha... - zmarszczyła brwi. - Dobra, czekaj, przebiorę się - zniknęła wewnątrz mieszkania, na co odetchnąłem z ulgą, że nie zadaje więcej pytań. Zaraz wróciła w czarnych jeansach i włożonej w nie cienkiej koszuli. - Okay, możemy iść.

Wsiedliśmy do samochodu, a ja ruszyłem w drogę, coraz bardziej się stresując. Co, jeśli jej się nie spodoba? Co, jeśli coś nie wypali? Ogrom pytań buzował w mojej głowie, tak że ledwo mogłem usiedzieć za kierownicą, podczas gdy ona siedziała spokojnie na siedzeniu obok, przeglądając telefon. Nagle podniosła głowę znad ekranu, rozglądając się przez szyby.

- Nie tędy jedzie się do studia, Mitchel - zauważyła trafnie, mierząc mnie podejrzliwym wzrokiem.

- Och, nie? - odpowiedziałem najbardziej debilnie jak się dało. - Wiesz co, mam lepszy pomysł - rzuciłem, postanawiając użyć ostatecznego narzędzia, które naszykowałem. Ku jej jeszcze większemu zdezorientowaniu zatrzymałem się na poboczu, sięgnąłem na tylne siedzenie i wziąłem z niego czarną przepaskę.

- Mitchel, co ty... - roześmiała się niepewnie.

- Zobaczysz - odparłem, zawiązując jej oczy, po czym ruszyłem dalej. Siedziała z opaską na oczach, śmiejąc się pod nosem.

- Czuję się jak idiotka - parsknęła.

- Aj tam, wytrzymaj jeszcze chwilę - odparłem. Podniosła rękę, uchylając przepaskę. - Ej! - krzyknąłem, plaskając ją w dłoń. - Żadnego podglądania! - roześmiałem się.

- Gdzie ty mnie wywozisz?! 

- Rose, cholera, cierpliwości trochę! 

Zaplotła tylko ręce na piersi, udając obrażoną. Widziałem jednak uśmiech błądzący po jej ustach. 

Po dziesięciu minutach dojechałem na miejsce. Zajrzałem do środka, widząc chłopaków krzątających się jeszcze w lokalu. Zatrąbiłem klaksonem, by dać im znak o naszym przybyciu. Rose podskoczyła, przestraszona dźwiękiem.

- Sorry za to - skrzywiłem się. - Jesteśmy na miejscu.

Po omacku odpięła swój pas, a ja zaraz pobiegłem, żeby pomóc jej wydostać się z samochodu. Wziąłem ją za rękę, prowadząc do wejścia.

- Gdzie my... - nie zdążyła dokończyć, bo przerwał jej krzyk chłopaków.

- Niespodzianka! - wykrzyknęli wszyscy, a ja zdjąłem opaskę z jej oczu. Zamrugała kilka razy, rozglądając się po pomieszczeniu z otwartą buzią. Kras, Clinton i jej mama stali z uradowanymi minami. Trochę w rogu stał też Dominic. Miałem mieszane uczucia co do zapraszania go tutaj, ale Rose powiedziała mi, że pomógł jej, gdy wróciła do LA, więc postanowiłem, że nie ma co przekreślać naszej przyjaźni przez jeden mały incydent.

- Mitchel, czy to... - wydusiła.

- To twoje - uśmiechnąłem się, widząc iskierki w jej oczach. 

Stała na środku swojego własnego, profesjonalnego salonu fryzjerskiego. Wiedziałem, że uwielbia tę pracę. Ten pomysł pojawił się w mojej głowie w momencie, gdy musiała rzucić swoje dotychczasowe stanowisko, gdy wyjechaliśmy w trasę. Zrobiła to bez zastanowienia, ale widziałem, że brakuje jej tej pracy, gdy wróciła do LA. Stąd też postanowiłem urządzić jej własny salon, w którym mogła być niezależna. A właśnie taka miała być.

- Ja... nie, nie wierzę... jak wy... kiedy... - dukała, badając dłonią fotele, blaty i lustra, oglądając kosmetyki, w które ją zaopatrzyliśmy. - Więc to jednak nie zapas dla Krasa - roześmiała się, biorąc do ręki butelkę szamponu. 

Mama podeszła do niej, kładąc jej rękę na ramieniu.

- Tak jak o tym marzyłaś, czyż nie? - uśmiechnęła się.

- Dokładnie tak - odparła, dając upust łzom szczęścia. Mama przytuliła ją, a zaraz ja, Kras, Clinton i Dom dołączyliśmy do uścisku. Rose śmiała się przez łzy, ściśnięta w środku.

- No to za powodzenie! - wykrzyknął Dominic, wyciągając naszykowaną butelkę szampana, pozbywając się korka i rozlewając płyn do kieliszków.

- Nie wiem jak ci dziękować - szepnęła, biorąc łyk szampana. - Jestem taka szczęśliwa, Mitchel - dodała ze łzami w oczach.

- I to mi wystarczy - odparłem, łącząc nasze usta w pocałunku. 

*

To koniec, kochani!

Dziękuję wszystkim, którzy czytali, głosowali i komentowali, którzy byli ze mną mimo licznych przerw i kryzysów. Oczywiście szczególne podziękowania dla mojej Uli, ty wiesz, że jesteś moim największym wsparciem, motywacją i inspiracją. 

Kończę dziś przygodę, którą zaczęłam niedługo po pierwszym koncercie i dzięki której poznałam pewną wspaniałą osobę. Nie spoczywam jednak na laurach! Obserwujcie i czekajcie na więcej ode mnie!

Wasza Ala xx

numb to the feeling | mitchel cave [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz