Błąkaliśmy się po Londynie już godzinę a ja dalej udawałam obrażoną, że Simpson wyciągnął mnie z domu, od ciepłego kocyka, herbaty i książki.
- No weeeź. - dźgnął mnie palcem w ramię. - Zapomnij o tym, że ja to ja, i po prostu dobrze się baw. - spojrzałam na niego jak na idiotę i uniosłam oczy ku niebu.
- A jak myślisz? Księżniczka Wielkiej Brytanii codziennie imprezuje i opuszcza pałac? Nigdy. Ja nie umiem dać się ponieść... - momentalnie otworzyłam się przed nim, a gdy skończyłam znowu na niego spojrzałam. Wyglądał jakbym mu powiedziała, że jestem z Marsa.
- No too... Ci pokażę. Chodź. - ukazał mi rząd swoich białych zębów i chwycił mnie za rękę ciągnąc w kierunku centrum.
Bradley miał racje. W życiu nie bawiłam się tak dobrze. Byliśmy na London Eye, China Town i jedliśmy jakieś niezdrowe żarcie, których nazw nawet nie pamiętałam.
Staliśmy właśnie w kolejce po jedne z najlepszych lodów w mieście, gdy mój towarzysz mocno szarpnął moją rękę (której w ogóle nie puszczał) i zmusił do biegu. Uciekaliśmy, nawet nie wiedziałam przed czym, aż do mniej ruchliwych uliczek, zwolniliśmy i schowaliśmy się za jednym z wielkich marmurowych słupów.
- O... Co... Chodziło? - wysapałam, opierając ręce na kolanach w celu złapania oddechu.
- Paparazzi. - oparł się plecami o marmur, wzdychając.
Pokiwałam głową, i zlustrowałam twarz Simpsona. Miał rumieńce a jego oczy przybrały mocno czekoladowy kolor... Piękny. Chłopak uniósł głowę i również zaczął mi się przyglądać, w końcu nasze spojrzenia się skrzyżowały. Zbliżaliśmy się do siebie, już wiedziałam co zaraz się wydarzy, zamknęliśmy oczy i pozwoliliśmy aby ta chwila po prostu trwała.
I rzeczywiście pewnie by tak było, gdyby nie przerwała nam pewna para.