Bradley nie chciał nic mi powiedzieć. Milczał przez cały wieczór, a rano przy śniadaniu oznajmił.
- Wyjeżdżam.
Na mojej twarzy pojawił się strach. Chyba nie zamierzał znowu mnie zostawić. Wtedy kiedy wszystko było między nami w jak najlepszym porządku.
- Nie rozumiem, gdzie? Poco? - Pytania zaczęły niepohamowanie wypływać z moich ust.
- San Francisco. Nie skarbie, nie zostawię Cię. Muszę po prostu odwiedzić znajomego przed Nowym Rokiem, wrócę za trzy dni.- Odetchnęłam z ulgą.
Do końca posiłku żadne z nas nie próbowało nawiązać konwersacji. Ja bawiłam się palcami a Brad grzebał łyżką w misce z płatkami.
Po południu zarezerwował najbliższy lot do San Francisco, i spałował torbę sportową. Milczał, ja tez milczałam. To wszystko tak nagle we mnie uderzyło, nie dość, iż byłam pewna, że chłopak nie jedzie tam do znajomego to jeszcze ogarnął mnie strach związany z jego życiem i zdrowiem. Przeczuwałam, że coś może mu się stać.
- Może jednak pojadę z Tobą?- Zapytałam z nadzieją, gdy brunet nakładał vansy.
- Słoneczko przestań. Wrócę zanim się obejrzysz. Nic mi nie będzie.- Uśmiechnął się blado, ucałował mnie w czoło i wyszedł na zewnątrz by po chwili zniknąć w taksówce.
Poszłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Brad wróci za trzy dni. Siedemdziesiąt dwie godziny i będzie w domu, obok mnie. Cały i zdrowy.
Mimo wszystko nie wierzyłam w to.