- Ubieraj się. - do mojego pokoju wtoczył się ten wnerwiający brunet.
Siedziałam sobie wygodnie w fotelu i napawałam się cudowną książką, oczywiście ktoś musiał mi przerwać. Simpson buszował w moim pałacu od przedwczoraj a ja już miałam go po dziurki w nosie.
Wyjrzałam za okno, zero jesiennego słońca. Szare chmury i mżawka. W życiu tam nie wyjdę.
- Idź sobie sam. Ja się stąd nie ruszam. - podkreśliłam ostatnie dwa słowa i powróciłam do czytania.
- Charloottee.- jęknął. I podszedł bliżej. - Mamy razem spędzać po trzy godziny dziennie. Moja matka mnie zabije jak się dowie, że tak nie było.
- Mam to gdzieś. Może to i nawet dobrze, nie będę musiała Cie oglądać. - wytknęłam w jego stronę język.
Bradley zrobił wkurzoną minę i ruszył w moim kierunku. Wziął mnie na ręce i zaczął kierować się do drzwi.
- Zabieraj te łapy! - zaczęłam się kręcić. - Postaw mnie! - wrzasnęłam i zaczęłam walić go pięściami po plecach.
Aż do holu brunet znosił moje zachowanie, a gdy już w nim byliśmy wziął z wieszaka mój płaszcz i wyszedł na zewnątrz.
- Już się tak nie denerwuj. Złość piękności szkodzi. - Postawił mnie na ziemi i spojrzał na mnie. - A sorry, Tobie to ona raczej nie zaszkodzi.
- Palant! - Uderzyłam go ręką w tors.
- Przemoc w rodzinie, co? - złapał się teatralnie w miejsce gdzie dostał.
Nie wytrzymam z nim.