Rozdział 7

478 35 0
                                    


 Rozchyliłem delikatnie oczy. Na szczęście jestem sam we własnej sypialni... Żaden ze współlokatorów mnie nie obudził, a do pracy mam na siódmą... Właśnie... która jest godzina?

Uniosłem się na lewej ręce i przekręcając na lewy bok, prawą przybliżyłem sobie budzik. Nie ma to jak zaspane oczy... Wzrok jakby za mgłą i poranne łzy... Ciągłe ziewanie, które w niczym nie pomaga... Jakby dotlenianie mózgu było mi na cokolwiek potrzebne, skoro i tak nie posiadam płuc... Ale ja architektem własnego ciała nie byłem... ja bym zrobił wszystko lepiej, a niepotrzebne mechanizmy zniknęłyby i nie zaprzątałyby głowy zapracowanym ludziom!

Dwadzieścia po... Dwadzieścia po szóstej? Nie... Dwadzieścia po dziewiątej!

Zerwałem się, przebrałem w strój codzienny i z frakiem w ręku przebyłem klatkę schodową. Pośpiesznie i mocno pchnąłem drzwi, które w coś uderzyły i dosyć szybko do mnie wróciły. Zza nich usłyszałem jęk i ocierającą się podeszwę o chodnik. Uchyliłem drzwi delikatnie i spokojnie. Wyszedłem i spojrzałem na osobę, którą na pewno nie chciałem nimi uderzyć.

Dlaczego akurat ja muszę mieć takie szczęście?!

- Przepraszam! Nie zauważyłem cie... - przyklęknąłem na jedno kolano.

- Spokojnie... - zaczęła swoim niskim, ale nosowym głosem. - Nic mi nie jest... chyba - dodała z lekkim śmiechem.

No pięknie... że też akurat ją musiałem uderzyć drzwiami! Nie było żadnej innej osoby w mieście?! Musiałem akurat znokautować drzwiami osobę, przez którą nie potrafiłem spać? Naprawdę? Mógł mi ktoś Candy'ego podstawić, ale nie ją! A teraz nachylona, trzymająca się za nos... wygląda tak słabo... tak jakby nieswojo.

Puściła nos i uniosła na mnie wzrok. Zaraz po tym parsknęła śmiechem. Nie do końca jestem pewny, co ją rozbawiło... Czy akurat to, że ode mnie dostała drzwiami, czy to, że mam taki idiotyczny wyraz twarzy...

- Może mi pan jedną rzecz wyjaśnić? - skinąłem głową. - Za co w nos dostałam...? - spojrzała na mnie tymi swoimi, jednocześnie płaczliwymi z bólu i rozbawionymi z okoliczności, oczami.

- Przepraszam... ja śpieszyłem się do sklepu i... - spuściłem wzrok na chodnik, byle nie patrzeć jej w oczy.

- I postanowił pan z nerwów wyżyć się na drzwiach? - wstrzymałem śmiech pragnący wydostać się z mojego gardła.

- Chyba można tak powiedzieć... - spaliłem się ze wstydu. - Będę musiał zaprowadzić cię do szpitala... - uniosłem na nią wzrok.

- Nie - od razu mi przerwała. - Nie ma takiej potrzeby - uzasadniła swoją decyzję.

- Nos... krwawi - zmarszczyłem lekko brwi. - Moim zdaniem powinien go obejrzeć lekarz...

Możliwe, że boi się igieł lub szpitali, ale zignorowałaby cały ból i prawdopodobnie złamanie nosa, tylko dlatego, że bała się białych fartuchów? Przecież jest to nieracjonalne... Gdzie jest jej instynkt samozachowawczy?

- Nawet jeśli jest złamany, to do szpitala nie idę! - nie podniosła głosu, ale niemal warknęła tym przez zęby. Jej ton zmienił się całkowicie i nagle stał się nienawistny.

Jej władcze spojrzenie tylko mnie bardziej rozśmieszyło. Kapiąca krew z podbródka na pewno nie dodaje jej powagi... Nawet jest jej z tą cieczą do twarzy.

- Co pana tak śmieszy? - zauważyła moje rozbawienie w oczach.

- Upartość, która jest całkowicie nieuzasadniona - wybrnąłem.

Perfect for Each Other (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz