Rozdział 16 Sezon II (Część 38)

308 24 3
                                    

Mam mętlik w głowie. Czuję się samotny. Tak bardzo samotny. Nie wiem co ze sobą zrobić. Nie jestem już potrzebny. Najważniejsza dla mnie osoba mnie nienawidzi. Co jest gorszego od tego? Szczerze to nie mam już po co żyć. Nie chcę żyć bez niego. Czuję się okropnie bez niego. Jakby mi wyrwali część mojego ciała i duszy. Nie dam rady tak dłużej. Muszę to zrobić, bo inaczej umrę z cierpienia. Wziąłem najpotrzebniejsze rzeczy i wyszedłem z domu smutno patrząc na rodziców. Nie chcę, aby wiedzieli. Szedłem wolnym krokiem płacząc i mając w duchu jakąś nadzieję. Nigdy jej nie tracę. Kocham Leo i chcę z nim być, ale on mnie nienawidzi. Dlatego spełnię jego prośbę. Odejdę. Już nigdy nie będę zawracać mu głowy. Jego słowa są dla mnie ważne. Najważniejsze. Kocham to, jak się uśmiecha, jak na mnie patrzy, jak mnie przytula. Lecz to już nigdy więcej się nie powtórzy. Szedłem dalej z głupią nadzieją, że nie dojdę do tego klifu. W końcu go ujrzałem. Czyli już nie ma nadziei. Stanąłem na nim i patrzyłem przed siebie, a wiatr owiewał moją twarz. Miałem mokre policzki od płaczu i było mi zimno. Chciałem mieć pewność, że Leo przyjdzie albo i nie przyjdzie. Chcę już to skończyć dla niego. Ulży mu, że w końcu mnie nie ma. Nareszcie pozbędzie się mnie. Chciałbym mu powiedzieć, jak bardzo go kocham i dopiero wtedy odejść z tego świata, ale to niemożliwe. Wyjąłem jego zdjęcie z kieszeni i spojrzałem na niego, który się uśmiecha. Uśmiechnąłem się przez łzy. Złapałem też za naszyjnik, który mi podarował. Był piękny. Przejechałem palcami po jego zdjęciu i znów się uśmiechnąłem.

- Żegnaj Leo - łzy zaczęły mi spływać, jak wodospad.

Zacząłem łkać. Błagać. Kiedy trochę się uspokoiłem podszedłem trochę bliżej krawędzi i spojrzałem w dół. Były tam spokojne fale.

- Pamiętaj, że cię kocham Leo - powiedziałem do siebie.

Postawiłem stopę poza klif, jakby było tam coś niewidzialnego, na którym mogę stanąć. Nic tak naprawdę tam nie było. Przechyliłem się i miałem spadać.

- Blake! - usłyszałem za sobą przerażony głos.

Odwróciłem się i ujrzałem Leo, który miał zapłakaną twarz. Było już za późno. Spadałem. Nie chcę umierać. Zacząłem krzyczeć. Poczułem się bezsilny. Już nic nie mogę zrobić, a on tam stał. Mogłem go przytulić, pocałować. Spieprzyłem to. Nawet w dniu własnej śmierci to spieprzyłem. Po chwili poczułem, jak ktoś mnie łapie pod ramionami i ciągnie do góry. Znalazłem się na klifie. Momentalnie poczułem, jak wampir mnie przytula.

- Głupi! - krzyknął mi w ramię.

Też go przytuliłem. Byłem tak bardzo szczęśliwy, że mnie uratował. Pocałowałem go.

Leo

Pocałował mnie. Brakowało mi tego.

- Blake, przepraszam - popatrzyłem mu w oczy.

- Za co? Powiedziałeś co myślisz - mówił.

- Ja tak nie myślę! - miałem szklane oczy. - Kocham cię!

Zauważyłem, jak oczy mu się otwierają szerzej. Po chwili na jego twarzy zobaczyłem szeroki uśmiech i łzy szczęścia.

- Też cię kocham - przytulił mnie mocno. - Przepraszam, że chciałem się zabić

- Nie przepraszaj, to przeze mnie - głaskałem go.

Wstaliśmy i patrzyliśmy sobie w oczy. Brakowało mi go.

- Bardzo tęskniłem, byłem po prostu zły, że nie ma cię długo - spuściłem głowę.

- Ale już tu jestem - uniósł mój podbródek i się uśmiechnął.

- Jesteś dla mnie najważniejszy - wtuliłem się w niego.

- A ty dla mnie - pocałował mnie w czoło.

- Chodźmy do mnie - powiedziałem.

Złapałem go za rękę i poszliśmy. Gdy byliśmy przy zamku puściłem go i weszliśmy do środka. Wtedy rodzice właśnie wychodzili.

- Idziemy odwiedzić Fionę - powiedział Marshall.

- Dobrze - uśmiechnąłem się.

Kiedy oni wyszli poszliśmy do mnie do pokoju. Chłopak usiadł na moim łóżku i zaczął wąchać moją pościel.

- Pachnie tobą - uśmiechnął się.

- Nie wąchaj! - popchnąłem go, a on pociągnął mnie za sobą.

Wyszło tak, że leżałem na nim. Był taki ciepły. Gdy spojrzałem mu w oczy on zaczął mnie namiętnie całować. Jego wargi też były ciepłe i miękkie. Przyjemne. Gdy zsunąłem się trochę niżej, żeby było mi wygodniej poczułem wybrzuszenie na jego spodniach. Zarumieniłem się na samą myśl, że mu stoi.

- Leo, musisz mi pomóc - poruszył sugestywnie brwiami.

Spaliłem buraka i całując jego umięśniony brzuch zszedłem na dół. Pocierałem dłonią jego męskość przez spodnie. Słyszałem, jak dyszał. Postanowiłem być okrutny i go trochę pomęczyć. Rozpiąłem mu rozporek i wyjąłem go. Jest naprawdę duży. Dotykałem główkę jego dużego. Pojękiwał. Patrzyłem na jego zarumienioną twarz. Podnieciło mnie to, aż mi stanął. Zacząłem robić kółeczka językiem na jego główce. Słyszałem, jak mu dobrze. Wziąłem go całego do ust i ssałem. Potem on zsunął mi spodnie i powoli wsunął we mnie naślinionym przyrodzeniem. Jeknąłem. Był taki duży. Zarzucił moje nogi na swoje ramiona i zaczął powoli się poruszać. Wypełniał mnie całego. Jęczałem jego imię i widocznie mu się podobało, bo poruszał się coraz szybciej. Wchodził coraz głębiej co doprowadzało mnie do szaleństwa. Leciały mi łzy z przyjemności. Blake robił to tak świetnie i z uczuciem. Poczułem się tak wspaniale, że bardzo szybko doszedłem. On jeszcze trochę poruszał się we mnie i też doszedł. Opadł na mnie i dyszał razem ze mną. Wtulił się w moje włosy i zasnął. Głaskałem go.

- Jesteś taki uroczy - zaśmiałem się niewinnie.

Niedługo po chłopaku sam udałem się w objęcia Morfeusza.

Wiem długo mnie nie było. To wszystko przez szkołę. Wszystkiego mi się odechciało przez to, że mam zawalone terminy. No, ale cóż napisałam nowy rozdział i się cieszę :D

|Marshall lee x Prince Gumball| [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz