*Pov Maddeline*
-Gdyby chciało mi się, tak samo jak mi się nie chce, to byłby cud.- jęknęła Rose wychodząc ze szkoły.
-Wiesz? Gadasz bez przerwy odkąd wyszłyśmy z klasy, czyli jakieś...- spojrzałam na zegarek.- 15 minut. Cudem byłoby jakbyś się w końcu zamknęła!- ostatnie słowa wykrzyczałam, przez co Ben idący obok nas zaśmiał się. Po chwili doszedł do nas Allan.
-Wieczorem jest impreza mojego kumpla, pójdziecie ze mną?- odezwał się Ben.
-Ja jestem za!- odkrzyknął All.
-Idę.- powiedziała Rose kładąc głowę na ramieniu swojego chłopaka.
-Nie dzięki, nigdzie się nie wybieram.- podniosłam ręce ku górze. -Nie mam...
-Nawet nie kończ!- krzyknęła Rose.- Znam to na pamięć! Nie mam dzisiaj nastroju...-zaczęła imitować mój ton głosu, co ewidentnie jej się nie udało.
- Zrzędzisz!- warknęłam.
-Madd zrozum, my chcemy z powrotem naszą Maddeline...- westchnął Allan spuszczając głowę w dół. -Gdzie ona się podziała?- zapytał unosząc na mnie lekko wzrok. W oczach miał łzy.
On nigdy nie płacze...chyba, że naprawdę coś go zaboli lub wytrąci z równowagi.
Chyba trochę przesadziłam...trzeba to naprawić!
-Okej idę tam!- uniosłam głos, a All automatycznie przyciągnął mnie do siebie przytulając mocno.
-Wiedziałem, że się zgodzisz.- szepnął w moje włosy i mocniej wtulił w nie twarz.
-Dobra zakochańce, idziemy!- zaśmiała się Ro tupiąc jak przedszkolak nogami o podłorze.
-Jeszcze słowo i idziesz i buta!- Allan uśmiechnął się złośliwie w stronę kuzynki.
-Dobra robimy tak...impreza jest na 18.00, więc spotykamy się u mnie tak może o...17.30.
-W takim razie, Madd u mnie o trzeciej. - rzuciła Rose zapinając skórzaną kurdkę.
-Ja lece, do zobaczenia! - Ben pocałował na porzegnanie Ro, mnie przytulił, a z Allanem przybił żółwika i poszedł w stronę swojego samochodu.
Ben jest starszy ode mnie i Rose o dwa lata. Jest wysoki i przystojny. Znam go od lat. Jak byliśmy mali, mieszkaliśmy na jednym blokowisku, razem się bawiliśmy, spędzaliśmy ze sobą mnustwo czasu. Do teraz traktujemy się jak rodzeństwo.
***
-Nadal nie rozumiem dlaczego pozwoliłam tobie wybrać sukienkę.-pokręciłam głową patrząc w swoje odbicie lustrzane.
-Bo mam zajebisty gust?- zasmiała się. - Świetnie wyglądasz kochana!
-Ja już sama nie wiem...- westchnęłam. Na ciele miałam czerwoną, (przechodzącą w bord) delikatnie opinającą się sukienkędo połowy ud z długimi rękawami. Na twarzy miałam dość mocny makijarz. Na szyji wisiał srebny łańcuszek. Średniej wysokości szpilki idealnie wpasowywały się w moją małą stopę.
(sukienka Madd w mediach)
Rose ubrana była w błękitną sukienkę do kolan lekko rozkloszowaną na dole, makijarz podobny do mojego i białe wysokie szpilki.
-Musimy się zbierać.- powiedziała i wzięła swoją torebkę z biórka. Z domu przyjaciółki do Bena nie było daleko, zaledwie kilka przecznic, ciec szybko znalazłyśmy się pod jego domem.
-No, no, no, moje drogie panie...
-Nie kończ!- piwstrzymałam Bena przykładając mu palec do ust.
-Łoo, wygładacie...- urwał na chwilę wypowiedź, żeby zastanowić się nad dokończeniem zdania.-...jakbyście się pół roku szykowały. - obie zaśmiałyśmy się na to porównanie.
-Jedźmy już! Nie lubie się spóźniać.- powiedział Ben patrząc na zegarek.
Wpakowaliśmy się do samochodu, a już po kilku minutach można było usłyszeć głośną muzykę. Gdy Przekroczyliśmy próg domu przywitał nas dość wysoki szatyn o bursztynowych oczach.-Fajnie, że wpadliście! Rozgoście się! Dobrej zapawy!- krzyknął próbując być słyszalby przez niedającą mu dojść do słowa muzykę.
***
*Pov Marcus*
-Tinus! Spóźnieni jesteśmy! Znowu!- wydarłem się biegając po domu i pakując w kieszenie kurdki bajważniejsze rzeczy.
-No już, już! Chwila! - odkrzyknął, a po chwili usłyszałem jak zbiega po schodach.
-Nareszcie! Ile można czekać?
-Oj, nie marudź...chodźmy już!
Wybjegliśmy z mjeszkania. Przed bramą czekała już na nas taksówka.
Podałem szbybko adres, a kierowca z piskiem opon odjechał z pod naszego domu.-Należy się dwadzieścia koron. - mruknął staruszek, gdy dojechsliśmy pod właściwy adres. Martinus podał kierowcy kilka monet i wyszliśmy z samochodu.
-Nie upij się jak ostatnio!- pouczyłem brata przywołując sobie przed oczy obraz zlabego w trzy dupy Tinusa.
-Ci ty się tak dzisiaj czepiasz?- zaśmiał się na co ja wzruszyłem ramionami.
-Po prostu nie chce się po raz kolejny tłumaczyć rodzicą, że ciebie dopilnowałem ani nie mam ochoty zanosić cię do twojego pokoju. Co ty myślisz, że dziesięć kilo ważysz?- powiedziałem jakby do siebie.
-Ej, słyszałem!- pisnął.
-W sumie to mogłem cię na kanapie w salonie zostawić, a nie po schodach targać.
-To też słyszałem!
Bez zbędnego dzwonienia czy pukania weszliśmy do domu Zacka. Mieszkanie było już całkowocie zapełnione. Ludzie tańczyli w rytm muzyki. Jedni śpiewali na cały głos, inni miziali się, inni pili alkochol lub palili fajki, jakaś część nastolatków grała w butelkę.
Rozejdzałem się po salonie szukając gospodarza, ale zamiast niego napotkałem znane mi zielone tęczówki. Chwilę się e nie wpatrywałem myśląc gdzie je "przykleić" po chwili wiedziałem...
dziewczyna z dachu...*************
Inaczej widziałam ten rozdział, ale trudno.
Jutro raczej nic nie napszę, w weekend mam zawody więc też nie, ale w przyszłym tygodniu coś wstawię na 100%.~A
CZYTASZ
Never-Marcus Gunnarsen
Fanfiction- Chciałaś skoczyć, dlaczego?- usłyszałam za sobą ten znajomy, a jednocześnie nieznajomy głos. -A dlaczego ty mnie powstrzymałeś? -Nie pozwoliłbym ci tego zrobić....NIGDY!