Kiedy po tygodniu od nowego roku Nate nic nie wspomniał, ani o Gii, ani o moim wyglądzie tamtego wieczoru moje zmartwienia odeszły w niepamięć. Stwierdziłam po prostu, że niczego niezwykłego nie zauważył, a o Gii już dawno zapomniał.
Powrót do szkoły po całych dwóch tygodniach fajrantu jest nie tyle co ciężki, ale irytujący. Nie tylko ja tak uważam, bo większość uczniów jest markotnych i wbrew słów nauczycieli "odpocznijcie w przerwie świątecznej i przyjdźcie z zapałem gotowi na dalszą naukę" nikt nie jest gotowy na jakąkolwiek naukę. Wręcz przeciwnie. Gdy raz posmakujesz wolności, bardzo ciężko jest dać się z powrotem skuć w łańcuchy.
Dziś mam jakiś dzień wielkich sentencji. Przy śniadaniu uraczyłam Bellę, jakże mądrym powiedzeniem "Jedz mniej bramy raju są wąskie", potem jednak się poprawiłam i dodałam, że nie musi się martwić, bo piekła są bardzo szerokie, za co zostałam ofukana przez mamę.
Jen poprosiła mnie, żebym poczekała na nią przy jej szafce, ale zostały dwie minuty do dzwonka, a jej jak nie ma tak i nie było. Wzdycham nieco zdenerwowana i wyciągam telefon, żeby upewnić się, że nic nie napisała. No cóż. Odwracam się na pięcie i odchodzę w stronę sali matematycznej. Siadam na swoim miejscu pod oknem i wysyłam Jennifer sms'a, że jestem już w klasie.
-Święta za nami i wasze obijanie się też- Tak właśnie brzmi przywitanie w nowym roku ze strony starej Witcher- Bierzemy się do roboty i radzę wam się sprężyć jeśli chcecie zdać egzaminy i dostać się na wymarzone studia- Rozglądam się po sali poszukując Nate'a, ale go nie widzę.
Nie jestem tym zbyt zaskoczona. Nate lubi olewać zajęcia, ale kurde obydwoje mnie dziś wystawiają. Opieram głowę na ręce i wzdycham ciężko.
-Panno Taylors coś nie tak?- Podrywam głowę i patrzę na nauczycielkę.
-Nie, przepraszam- Spuszczam wzrok na ławkę i więcej się nie odzywam.
Dziesięć minut po rozpoczęciu lekcji do sali wbiega zdyszana Jen. Wygląda tak zabawnie, że praskam śmiechem. Jej włosy się napuszyły od panującej na zewnątrz wilgoci, a twarz jest zaróżowiona. Wybrała najgorsze możliwe buty na poranne przebieżki i jestem pewna, że jej stopy teraz umierają na tych wysokich kozaczkach.
-Dzień dobry- Dyszy i pochyla się lekko- Przepraszam za spóźnienie, ale wjechałam w zaspę i musiałam czekać na pomoc drogową.
Nauczycielka coś tam mruczy pod nosem, ale pozwala Jen zająć miejsce nie wlepiając jej kary w postaci odsiadki po lekcjach. Dziewczyna z westchnieniem opada na krzesło obok mnie. Gapię się na nią czekając na to, aż zacznie swoją historię. Pięć minut zajmuję jej opanowanie przyśpieszonego oddechu, aż w końcu się do mnie odwraca z miną, która nie zwiastuję nic dobrego.
-O nie- Mówię tylko cicho zanim Jen otworzy buzię.
-Gadałaś z Nate'em?- To pytanie zbija mnie z pantałyku, spodziewałam się raczej czegoś w stylu "moja matka miała wypadek", albo "wyprowadzam się do Bangkok, do wioski bez internetu".
-Dziś jeszcze nie, ale..
-A po nowym roku?- Wpada mi w słowo i patrzy na mnie, tak przerażająco, że odsuwam się nieco w stronę okna.
-Tak- Mówię ostrożnie, na co Jen wzdycha jakby z ulgą i porzuca minę w stylu świat zaraz wybuchnie i wszyscy umrzemy.
-Rozmawialiście o..no wiesz?- Patrzę na nią za gorsz nie mogąc pojąć co właśnie chce mi przekazać.
-O czym?- Pytam już lekko zirytowana, no bo kurcze jest ósma rano, a ona się bawi w jakieś zagadki.
-O Gii- Zniża głos do konspiracyjnego szeptu, a ja marszczę brwi.
CZYTASZ
Love under the stars
Romans-Kiedy wreszcie zrozumiesz?- Krzyczy wyraźnie zdenerwowany i pięścią uderza o ścianę- Nasz los nie jest zapisany w gwiazdach, to nie one decydują o tym co robisz, to ty kierujesz swoim życiem. Przegryzam wargę chcąc pohamować łzy cisnące mi się do...