Zakończenie.

816 38 10
                                    

Reynolds'pov

Kładę Ise na swoim łóżku. Wróciliśmy do mojego mieszkania. Kiedy siadam koło niej, zaczyna dzwonić mój telefon. Wstaję i przepraszam ją, że muszę odebrać. Schodzę na dół, a po chwili słyszę głos Martineza.

-Musisz tu przyjechać.- w tle słychać jakieś wrzaski i głośną muzykę.-Rozpętała się bójka i Alex średnio sobie radzi.

-Gdzie ty do cholery jesteś?!- krzyczę do słuchawki.

-Na imprezie u Rebecci. Wyślę ci adres.-rozłącza się, a ja biorę głęboki wdech i zaciskam pięści. Wracam do sypialni, a Isa śpi. Dopiero, kiedy próbuję wyjść, budzi się i lekko mruży oczy.

-Co się stało?

-Nic. Muszę coś załatwić. Niedługo wrócę.- całuję ją w czoło.

-Co do tego co ci powiedziałam..- obejmuje mnie swoimi zimnymi dłońmi.-Ja..

-Nie musimy się spieszyć, ani czegoś ustalać. Kocham cię i to jest dla mnie najważniejsze.

-Ja ciebie też.-całuje mnie w usta, a ja znowu zatracam się w jej wargach, dopiero po chwili przypominając sobie o bójce.

-Muszę iść.

-Powinnam się martwić?- pyta cicho, a ja kręcę przecząco głową.

-Nie. Niedługo będę.

***

Docieram na imprezę, a dochodzi już prawie pierwsza. Impreza jest w jakimś domu bractwa. Wszędzie jest syf, a pijani ludzie bezczeszczą chyba każdy skrawek posesji. Wysiadam z samochodu a część osób, zaczyna podchodzić do mnie i się witać. Odpowiadam zdawkowo na ich namolne pytania i propozycje. Docieram do domu i wypytuję o bójkę. Nikt nic oczywiście nie wie, a kiedy zauważam pijanego Martineza, mam ochotę nim potrząsnąć.

-Gdzie jest Alex?

-Alex? Jaki Alex?- tracę powoli cierpliwość. Jack co chwilę osuwa się na ziemię, jakby był ledwo co przytomny.

-Co ty tu robisz? Przyszedłeś tu sam?

-Ja..nie będę ci... się.... tłumaczyćć.- bełkoczę, a ja próbuje go podeprzeć, ale się odsuwa.- Nie!- mówi kategorycznie.- Zostaw mnie w spokoju!

-Chyba już wystarczy tej szopki. Przyjechałem kurwa do ciebie, a ty odpierdalasz niewiadomo co. Po cholerę tu przyszedłeś?- prawię rzucam nim o ścianę, a część osób zaczyna przyglądać się nam z zainteresowaniem.

-Nie muszę ci się tłumaczyć. Zostaw mnie.- wyrywa się, a ja nie mam nawet siły go gonić. Nie wiem o mam robić, ale nie mogę go w takim stanie zostawić. Próbuje zastanowić się i pozbierać myśli.

-Reynolds? Cześć.- przede mną pojawia się Rebecca. Uśmiecha się zalotnie, a ja przypominam sobie, że to przecież jej impreza.

-Hej.- staram się ją ignorować, ale jest namolna i staję naprzeciwko mnie, gdzie nie mam nawet okazji unikać jej świdrującego spojrzenia.

-Przyniosłam ci coś do picia. Wyglądasz na spiętego.-podaje mi szklankę, a ja odmawiam.

-Dzięki, ale nie piję. Przyjechałem po Martineza.

-Wiedziałam, że nie będziesz chciał pić. To tylko sok pomarańczowy.-patrzę na nią podejrzliwie.-To przecież nie trucizna.- śmieję się, nalegając, a ja biorę szklankę i wypijam kilka łyków, żeby ją zadowolić.

-Dzięki.-mówię, po czym odstawiam szkło i mijam dziewczynę, chcąc znaleźć Jack'a.

Isa's pov

ReynoldsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz