Jest tu ktoś jeszcze?Louis przyjechał po narzeczonego, a za niecałą godzinę miał umówiona wizytę w banku. Stresował się przeokropnie, miał że sobą wszystkie dokumenty, które były wymagane do starania się o pieniądze. Nie chciał na pewno brać kredytu na samochód, czy też dom. Nie był na tyle głupi. Harry chyba był go zabił. Inwestowanie nie na tym polegało, w jego zdaniu.
Widział jak grupy studentów wychodziły z terenu uniwersytetu. Szukał w nich twarzy swojego chłopaka, miał nadzieję że szkoła nie dała mu za bardzo w kość. To miały być ostatnie dni i na to liczył, że tak właśnie się stanie. Nie chciał, aby Harry zrobił sobie niepotrzebną krzywdę na uczelni. Sięgnął po telefon widząc, że już nikt nie wychodzi i wybrał kontakt Harry'ego. Brunet nie odebrał, więc Louis wysiadł z pojazdu. Zbliżył się do głównego wejścia o kilka kroków, nim usłyszał wesoły śmiech Harry'ego, który wydostał się z budynku ramię w ramię ze swoim przyjacielem z uczelni.
Przed nimi szły jeszcze trzy osoby, które ze śmiechem się przepychały, coś krzycząc między sobą. Uśmiechnął się na widok swojego narzeczonego i czekał, aż młodszy sam go zauważy. Skrzywił się, kiedy grupa która szła jako pierwsza, zachowywała się coraz głośniej. Jednej z dziewczyn wypadł z rąk papierowy kubek, a napój wylał się. Harry schodząc po dwóch ostatnich schodkach nie zauważył tego, wstępując na ślizgą kałóżę, która powstała od tego wypadku.
- Nie - sapnął, łapiąc się Zayna, kiedy czuł jak traci równowagę. Przyjaciel na szczęście siłą go złapał, a sama ciężarna omega nałapała się strachu.
Przecież mógł uderzyć z calej siły plecami o te schody!
Alfa od razu podbiegł do zielonookiego i złapał go w swoje ramiona. Zrobiło mu się gorąco, mimo panującego chłodu. Cieszył się, że Zayn wykazał się refleksem i pomógł młodszemu.
- O mój boże... Najadłem się strachu - Louis trzymał omegę blisko swojej piersi.
Harry skulił się w jego ramionach, pełen sprzecznych emocji. Chwila nieuwagi, nawet nie z jego strony, mogła sprowadzić do poważnego wypadku.
- Wy jesteście do cholery dorosłymi czy dziećmi?! Patrzcie co robicie! - Zayn zawołał głośno, ponieważ starszy rocznik odszedł dość sporą drogę od nich.
Louis niemal czuł emocje Harry'ego i wiedział, że jego zapach powinien go uspokoić chociaż trochę.
- Jestem kochanie, nic się na szczęście nie stało. Ty i maleństwo jesteście bezpieczni - szeptał.
- Tak... Tak, masz rację. Dobrze, że Zee mnie złapał - odsunął się delikatnie, a w kącikach oczu błyszczały resztki łez - Nie wierzę, że oni tak sobie poszli - dodał, nawet nie usłyszał głupiego przepraszam.
Co było nie tak z ludźmi?
- Ignoranci, zapatrzeni tylko w siebie - sięgnął do kieszeni i wyciągnął z paczki chusteczek jedną, po czym wytarł mokre ślady.
Harry zarumienił się delikatnie i spojrzał na przyjaciela - Dziękuję Zayn, gdyby nie ty, stałaby mi się krzywda... A co najgorsze dziecku - pomasował dla bezpieczeństwa wypukłość.
- Właśnie wiem, dlatego sam zareagowałem. Przypomniało mi się, jak leżałem w szpitalu, kiedy jakiś gość Liama uderzył mnie drzwiami - wzdrgnął się na samą myśl.
- Nienawidzę czasem ludzi - podszedł do ciemnookiego i przytulił go - Chodźmy, mamy rzeczy do załatwienia... Nie rozstrząsajmy tego, jestem cały.
- Jeśli chcesz to przełożyć to mogę zadzwonić albo odwiozę cię i pojadę sam - zaproponował alfa, patrząc z troską na młodszego.
- Dam radę Lou - złapał dłoń szatyna - Jak coś się zmieni, to cię niezwłocznie poinformuję. Najadłem się tylko strachu.
CZYTASZ
Self-seeker || Larry
FanfictionHarry zawsze myślał o swojej przyszłości, starał się być racjonalny i myśleć o tym co będzie dla niego najlepsze. Chciał inwestować w siebie i być przy okazji dobrym synem dla Anne i Desmonda. Nawet jeśli wiedział, że działa wbrew swojemu instynktow...