44

648 32 6
                                    

Śnieg prószył z lekka, niekiedy opadając na bezbarwną warstwę szkła. Momentalnie odmienne płatki topiły się na jego warstwie, spływając następnie w postaci drobnych kropelek wody.

Kobieta wpatrywała się w szklaną kulę. Drugą zaś dłonią tworzyła cały ten śnieżny zamęt we wnętrzu zamkniętego naczynia. Coś jak zupełnie inny świat oderwany od przykrej i szarej rzeczywistości, nad którym kobieta miała całkowitą kontrolę. Satysfakcjonujące.

- Sir...- spokojny, męski głos wyrwał rudowłosą bohaterkę z letargu. Śnieg momentalnie przestał prószyć. Kobieta spojrzała lekko zdezorientowana na chłopaka o platynowej barwie włosów - rozkaz wypełniony, pani - skinął lekko głową, sznurując palce dłoni ze sobą.

Momentalnie spojrzała wprost w jego niebieskie oczy. Z dokładnością śledziła białka. Obserwowała źrenica jak zwierciadło, doszukując się trafnej wskazówki. Nabrała szybko powietrza do ust, by ostatecznie odpowiedzieć towarzyszowi. Widocznie szykowała się na dłuższą wypowiedź, jednakże równie prędko wstrzymała się od odpowiedzi. Zamknęła na moment powieki.

- Dziękuję Victorze - odezwała się krótko, a na jej twarzy wykwitł znaczny uśmiech.

Postać spojrzała z lekkim zdezorientowaniem na lica kobiety. Aczkolwiek skinął jedynie głową, a następnie odwracając się do bohaterki plecami, chwycił z masywną klamkę drzwi, by wyjść za ogromnego pomieszczenia.

Liliana zignorowała chłopaka, skupiając się w dalszym ciągu na przerwanej czynności. Drobne płatki ponownie zaczęły opadać na dno naczynia. Kobieta muskała delikatnie szkło palcami, przypatrując się zjawisku. Takie małe, drobne płatki śniegu. Delikatne, niegroźne. Czy są w stanie skrzywdzić kogokolwiek?

Pewne myśli zaczęły jej się błąkać po głowie. Plan działania zdawał się jasny i klarowny. Miał w zmian przynieść kobiecie przewagę oraz dodatkową broń, jednakże czy istnieje chodź małe prawdopodobieństwo niepowodzenia?
Rozkojarzenie szybko zaczęło oddziaływać na wnętrze naczynia. Z początku lekki deszcz śniegu zagęścił się szybkim tempem w zawieje. Wiatr z coraz to większą siła obijał się o szkło, ożywiając płatki, które tańczyły wraz z jego prądem. Kobieta nie skupiała swej uwagi na ozdobię, w której wnętrzu sytuacja nabierała rozpędu.

Wstała z ozdobnego krzesła, wpatrując się pusto w niewiadomy punkt. Dźwięk odsuwanego mebla momentalnie rozniósł się po ogromnej sali. Postać jednak nie ruszyła się z miejsca. Rękoma podpierała się o szklany stół.

Błąkające myśli jedynie powodowały sieczkę w jej głowie. Ignorowała wszelkie bodźce, stawiane pod nogi, a głowa zajęta problemami opanowała jej ciało całkowicie. Czuła się kontrolowana, obserwowana. Wrażenie przegranej migotało jej przed oczami jak świeży śnieg za oknem, zwiastujący pierwsze dni zimy. Do tego momentu była niemalże pewna swej wygranej. Co sprawiło, iż wiara straciła na swej sile?

W końcu odsunęła się od blatu. Tym samym nabrała świeżego powietrza do płuc, zdając sobie sprawę, iż przez cały ten czas wstrzymywała oddech. Otrzepała swój strój z niewidzianych drobinek i mrugając po dłuższej chwili, skierowała się w pewnym kierunku. Stukot szpilek opanował całe pomieszczenie. Jednolity rytm wdarł się do głowy bohaterki. Dziwnie uspokajał jej myśli.

Dźwięk ustał, gdy zatrzymała się nagle naprzeciw ogromnego zwierciadła. Dotknęła niemrawo tafli, sunąc palcami wzdłuż szkła. Materiał lekko pieścił jej skórę.

Czuła jak ciało oddziela się od duszy. Odbierała każdy impuls intensywniej, a zarazem nie potrafiła wielu rzeczy rozczytać.

Te odczucia negatywnie działają na jej plan - nie może być w takim stanie.

Szkło momentalnie roztrzaskało się na lodowym stole. Drobne części zsunęły się z jego warstwy, spadając wprost na białe, szklane kafelki.

Rudowłosa postać błyskawicznie ocknęła się z omamu. Spięła całe ciało, odwracając się do źródła głośnego koncertu. Zdziwiona przeskakiwała z kawałka na kawałek, starając się zrozumieć wypadek, do jakiego doszło. Szybko znalazła się na miejscu wypadku. Spojrzała na stół, na którym znajdowała się większą część roztrzaskanej kuli. Do ręki nabrała odrobinę puchu z jej wnętrza. Co dziwne płatki nie topiły się pod wpływem ciepła emanującego z dłoni kobiety.

-Co się stało?! - nagle, zza pleców postaci, wdarł się męski, znajomy głos. Liliana jednakże nie drgnęła, gdyż jej głowę znów zajęły interesujące myśli - Pani? Czy wszystko dobrze? - zadał ostrożnie pytanie, dostrzegając, iż bohaterka nie reaguję.

-W jak najlepszym porządku, Victorze - uśmiechnęła się pod nosem, a następnie odwróciła się do niego twarzą - powiedz mi - bez słowa kontynuowała - jak idą przygotowania?

-Jak mówiłem, Sir, wszystko zostało wykona...

-Victorze - westchnęła teatralnie, przerywając chłopcu z pełną premedytacją - mój drogi pomocny przyjacielu - zaczęła się zbliżać do chłopaka - Wyobraź sobie siebie jako władcę - stanęła nagle za jego plecami, kładąc dłonie na jego przedramionach - czy uszczęśliwiłaby cię w pełni odpowiedź „wszystko wykonane"? - mówiła pół szeptem, wprost do jego lewego ucha.

-Nie - odpowiedział krótko, nie chcąc się wychylać. Serce przyspieszyło swego rytmu.

-Właśnie tak - odbiła jego słowa przesłodzonych głosem wprost do ucha, a następnie pokrzepiła uściskiem jego ręce - Tak więc - w końcu się odsunęła, stając z nim twarzą w twarz - powiedz mi: jak idą przygotowania? - spojrzała się na Victora zimno, łącząca ze sobą wyprostowane, szeroko rozstawione palce.

-Lada moment w teren zostanie wysłana pierwsza część planu - wydukał.

-Cudownie...- wysyczał triumfalnie - A co z naszym ochroniarzem? - zaczęła przechadzać się w różne strony, oglądając losowo wszystkie przedmioty, które znalazły się w jej zasięgu wzroku.

-Zamrożony, czeka na Pani dalszy ruch.

- W takim razie nie ma co zwlekać Victorze, prawda? - zaśmiała się krótko, lecz perliście - Może się nam przydać.

***
Opadł zmarnowany na posłanie, nogi trzymając za łóżkiem. Zamknął sfrustrowany oczy, a z ust wydostał się przeciągły jęk.

- Dasz radę - zatapianie się we własnych smutkach przerwała elfka, która z zachęcającym uśmiechem na ustach usiadła koło blondyna - Dobrze sobie radzisz - szturchnęła jego ramię.

- Dwa kroki? Niesamowity postęp - z ironizował, zakrywając oczy dłońmi - Po co to robimy? To wszystko nie ma sensu.

- Z pewnością twoje chęci Ci w tym pomogą - dodała zirytowana, nie mogąc słuchać już negatywnych spostrzeżeń chłopaka - Im częściej będziesz ćwiczył własne nogi, tym szybciej wrócisz do sprawności.

- W takim razie powiedz mi, co się stało? Co zrobiłem, że skończyłem w taki sposób - podniósł tułów do pozycji siedzącej, podpierając się ramionami. Spojrzał się ze skupioną miną na towarzyszkę.

Dziewczyna nabrała głęboko powietrza. Bała się tego pytania z niewiadomych, dla jej samej, przyczyn.

- Nie chce odpowiadać na to pytanie, jeszcze nie teraz - powiedziała szczerze, lecz z trudem.

- Nie możesz wiecznie tego ukrywać. Nie rozumiem, co sprawia, że tak trzymasz to w sobie - odetchnął - ale nie mam zamiaru naciskać na ciebie. Musisz natomiast wiedzieć, że muszę poznać prawdę - prędzej czy później.

- Po prostu...- zaczęła ledwo, lecz nie wiedziała, jak ma skończyć to zdanie. Mimo wszystko doceniała jego postawę. Niestety musiała się zgodzić - tajemnica musi zostać wyjawiona.

- Zacznijmy jeszcze raz - wydukał niechętnie, nie chcąc utrzymywać nieprzyjemnej atmosfery. Nie ukrywał jednak, iż owa zagadka mąciła mu znacznie w głowie.
Elfka westchnęła, patrząc na chłopaka u swego boku - cała ta sytuacja była dla niej trudna. Ogromnie zaryzykowała, ratując blondyna wprost z tych zimnych i opuszczonych lochów, z których królestwo od lat nie korzystało. Cóż od długich lat monarchia żyła w ukryciu, z dala od ludności i świata realnego, a to wszystko jedynie dla bezpieczeństwa, które niegdyś zostało naruszone przez pewnego człowieka ze skórzaną książką pod pachą.

Pewnego słonecznego popołudnia, roku tysiąc osiemsetnego dwudziestego pierwszego, gdy we Francji aktualnie panowała ciepła wiosna, do ukrytej w gąszczu lasu i magicznych, ochronnych bram, zawitał wysoki młodzieniec o delikatnej posturze. Na jego głowie gościły brązowe loki z refleksami rudości, a oczy, zielone jak szmaragdy o cenie horrendalnie wysokiej, lśniły w promieniach słońca, przedostających się przez liście wysoko rozbudowanych drzew. Kroczył z ciekawością wymalowaną na twarzy. Obrzucał wzrokiem każdy element krajobrazu, jaki mijał, lecz to, co najbardziej przykuwało uwagę to średniej wielkości notes obłożony skórzaną okładką, znajdujący się w jego ciasno zaciśniętej dłoni.

Niemalże, gdy przeszedł linie ozdobnego łuku i zatrzymał się na moment, oglądając dokładnie wykonane ornamenty z cienkiej, wykutej warstwy metalu, stał się punktem, a zarazem lekkich postrachem dla lokalnych mieszkańców. Jednakże od pierwszej chwili spotkania nie ukazywał wrogiego nastawienia do magicznych istot, wręcz przeciwnie-traktował ich nadprzyrodzone osobowości z ogromnym szacunkiem, co lekko ukoiło przestraszone elfy.

Dosyć szybko zyskał zaufanie leśnych stworzeń, co, o dziwo, nie leżało w ich naturze. Cóż ukryte w gęstwinach królestwo mówiło samo za siebie. Mimo tego reakcja wobec człowieka; obcego podróżnika zdawała się całkiem wytłumaczalna. Kraina od zawsze zamknięta była dla świata realnego, w którym nie istniała definicja magii w jej dosłownej i czystej postaci. Tutejsi mieszkańcy odizolowani byli od ludzkiego życia tak jak my-zwykłe szare społeczeństwo od czarów.

Lecz powracając do dalszej historii. Chłopak ciekaw był ich życia, miejsca egzystowania, a w szczególności mocy, z których korzystały owe elfy. Chciał znać każdą cząstkę ich istnienia. Przebywał z nimi oraz pomagał w każdej czynności, którą można było choć trochę nazwać nadzwyczajną. Nie sprawiał najmniejszych podejrzeń co do własnej osoby, a wkrótce elfy zaczęły traktować przybysza z zewnątrz jak swojego.

Ciekawym jednak zjawiskiem był fakt, iż każdy nowy fakt poznany na temat królestwa spisywał w swym starym, pożółkłym od czasu, notesie. Wszystko argumentował jednym zdaniem:

- Muszę pozostawić pamiątkę.

Wspominając o jakże wyjątkowym dzienniku - owa rzecz zdawała się dla mężczyzny oczkiem w głowie. Obchodził się z nim jak z jajkiem o niezwykle cienkiej skorupce. Co dziwne stan owego przedmiotu wskazywał co innego, lecz nikt nie chciał podważać lekko obsesyjnego zachowania przyjaciela-w końcu był on pierwszym, a może i ostatnim gościem.

- Czy coś się stało Felixie? - wypowiedziała delikatnie elfa.

- Do diabła, powiedziałem! Macie się do mnie nie zbliżać! - wykrzyczał zdenerwowany, w dłoni zaciskając książkę.

Cóż, z każdym miesiącem spędzonym w tym miejscu nabierał zmian. Im większą wiedzę posiadał, tym bardziej stawał się oziębły i samozwańczy.

- Felixie? - zapukała cicho w drzwi jego chatki.

- Powiedziałem, macie mówić do mnie per pan Felix - zwrócił się do dziewczyny wprost.

Z przyjaznego podróżnika o piegowatej cerze i z niesfornymi loczkami na głowie, stał się tym lodowatym mężczyzną, który przeszywał na wskroś każdego. Wkrótce ponownie stał się postrachem królestwa, a przecież tak niedawno ten tytuł został mu szybko odebrany.

- Felixie, chyba zapomniałeś kim jesteś w naszym królestwie? - męski baryton władcy zwrócił się wprost do przyjaciela.

- Uwierz mi Amaldzie, że na prawdę zdaje sobie z tego sprawę - wysyczał przez zęby, wlepiając szmaragdowe oczy w marmurową posadzkę - Musisz mi uwierzyć, iż przebywanie w tej monarchii, życie wraz z twoimi braćmi i siostrami uświadomiła mnie tylko, że to ja - wskazał na siebie ostentacyjnie - ja! - powtórzył głośniej - powinienem rządzić! - wykrzyczał.

Oczy króla błysnęła przez moment z powodu przerażenia. Serce zabiło szybciej z powodu strachu, lecz mężczyzna ocknął się szybko z małego letargu, wykonując odpowiedni ruch dłonią w kierunku straży.

- Myślisz, że twoje słabe wojsko jest w stanie mnie pokonać? - zaśmiał się perliście. Nagle wprost z jego prawej dłoni wydostały się błękitne szramy, która natrafiając na chronione metalowymi elementami elfy, rozchodziły się po ich ciałach, zamrażając tłowia w lodowe figury.

- Nasze królestwo nigdy nie obejmie twego panowania! - przeciwnik krzyknął, zaciskając pięści. Momentalnie wzdłuż ścian i podłogi zaczęły wić się cienkie, lecz mocno zbudowane liany, które podążały w kierunku człowieka.

- Oh, zobaczymy - wyszeptał ironicznie. Szybkim ruchem zaprzestał ataku z strony roślin - Ice, mroź! - wykrzyczał, ujawniając zza rękawa szklaną bransoletę.

Monarcha cofnął się, widząc na miejscu człowieka postać w niebiesko-śnieżnym kostiumie i maską na oczach. Ubrany był w płaszcz ciągnący się aż do kostek, jego tył kończył się specyficznym zaokrągleniem przypominającym ptasie pióro. Pod spodem materiału znajdował się kombinezon z refleksami błękitu i bieli. Faktura kostiumu również przypominała drobne piórka nachodzące się na siebie.

- Żegnaj - dodał tylko, prostując poziomo dłoń. Dmuchnął następnie na jej powierzchnię, z której uleciał biały dym. Nim się obejrzał, króla spotkał podobny koniec historii co straż.

Rozejrzał się następnie po pomieszczeniu, dostrzegając przestraszone elfy ukrywające się z filarami i ścianami wzniesienia. Zarzucił następnie swoim płaszczem, zasiadając dostojnie na tronie.


Każdy następny dzień przepełniał się chaosem, jaki tworzył nowy król. Z jego ust wydobywały się szmery. Ciche szepty z nieokreślonymi słowami. Toczył niezrozumiane monologi z własną osobą, lecz co dziwne, zawsze w takich momentach przeszywał swym zimnym wzrokiem elfy. Wpatrywał się w nie z wrogością zielonymi tęczówkami, które w niezrozumiały sposób nabierały szafirowej głębi.

W niemożliwy sposób zmanipulował i przekonał do siebie niemal każdego, by następnie przejąć żądze nad krainą i jego mieszkańcami. Mściwy i lodowaty, usuwał wszystkich tych, którzy nie okiełznali się jego sile perswazji. Leśne drogi, korytarze wielu budynków, jak i same bramy przepełnione były lodowymi posągami, których twarze ukazywały tylko jedno-strach i przerażenie. Ich martwe oczy wlepiały się błagalnie w każdego przechodnia, prosząc tylko o jedno-pomoc.

Egocentryczny i paranoiczne zapatrzenie w osobiste cele rządził przez długi czas królestwem, do momentu, w którym jego moc przerosła jego najśmielsze oczekiwania. Słabł z każdym dniem, siła magii, jaką posiadał stanowczo obciążała jego organizm. Nadszedł i dzień jedenasty lipca, w którym niepokonany dotąd władca - Felix Dupont, który niegdyś mieszkał w pewnym odrestaurowanym jednorodzinnym domku, koło źródełka o nadzwyczajnie złotej poświacie, został zrzucony z tronu z powodu własnej siły, oraz ciekawości względem zamieszkiwanego miejsca.

Cóż, legenda owa głosi, iż mężczyzna wrócił do swego domu, trzymając niezmiennie w dłoni swój dziennik, który ukrył następnie w grubym kamieniu obrośniętym cierniami. A bransoleta, właściwie Miraculum, schował w odmętach swego dobytku, czekając na odpowiedniego spadkobiercę. Niestety nie wiedział, iż od tego momentu dana mu biżuteria posiadała klątwę, której złapanie pozostało zagadką do dziś.

Zamrugała kilkakrotnie, wychodząc ze wspomnień, które niegdyś miała szansę tu i ówdzie przesłuchać. Czy wierzyła w tą legendę? Z pełną premedytacją mogła odpowiedzieć, że tak, bo cóż, czy historia właściwie się nie powtarza?

- Erino! - momentalnie potrząsnęła głową, słysząc swoje imię - Udało mi się!

- Ale co? - spytała zmieszana.

- Przeszedłem sam, bez niczyjej pomocy. Mój boże! - blondyn nie mógł przestać się uśmiechać sam do siebie. Chwycił na swoje włosy, a następnie roztrzepał je.

Dziewczyna wstała, patrząc na szczęście towarzysza, ale wiedziała jedno - mimo tego, iż ogromnie ryzykowała, to nie żałowała tego, iż dała ponownie szanse temu chłopakowi o zielonej barwie oczu

++

Rozdział w końcu napisany, wałkowałam go tak długo, ale się w końcu udało. Piszcie jak rozdział się spodobał! 

Do następnego, Amelia :**

Miraculous | Złota TajemnicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz