Chodź

1.7K 113 57
                                    

Ten rozdział jest jakiś bezsensowny. Nie podoba mi się.


Jechaliśmy już kilka godzin, a przynajmniej tak myślałam. Droga strasznie mi się dłużyła, ale na szczęście udało mi się na trochę zasnąć. Nawet nie wiedziałam ile spałam, może pięć minut, a może pięć godzin. Wzdychając oparłam głowę o szybę. Miałam już dość tej jazdy. Nogi ciągle mi drętwiały, a tyłek strasznie bolał. Patrzyłam na Patryka, który ledwie dotykał kierownicy jedną ręką. Drugą miał ułożoną na podłokietniku. Zmarszczyłam brwi widząc, że jedziemy naprawdę szybko, a on nawet porządnie nie trzymał tej cholernej kierownicy! 

Nagle skręciliśmy. To był nasz ostatni przystanek, co oznaczało, że będę musiała dokładniej opracować mój plan. Miałam nadzieję, że Judith pobiegnie ze mną lub skorzysta z okazji i również ucieknie. Zatrzymaliśmy się na prawie pustym parkingu co mnie nie zdziwiło, ponieważ słońce już dawno zaszło. Louis wysiadł jako pierwszy i potruchtał do jakiegoś sklepu. My również wyszliśmy, by odpocząć. Przymrużyłam nieco oczy czując małe śnieżynki spadające na moją twarz. Uważnie rozglądałam po okolicy. Parking był mały, a na środku stał dziwny daszek. Jedyne oświetlenie dawały lampy oraz światła w uruchomionym samochodzie. Zagryzłam mocno dolną wargę, przez co poczułam duży ból oraz metaliczny smak w ustach. W pewnym momencie spotkałam się wzrokiem z Judith. Kiwnęłam znacząco głową, a ona powstrzymała uśmiech. Nerwowo zaciskałam dłonie w kieszeniach kurtki. Cholernie mocno się bałam. Co jeśli nas złapią i ukarzą? 

Szybko odgoniłam od siebie tą myśl i wzięłam głębszy wdech. Nie miałam pojęcia gdzie pobiec, ponieważ z jednej strony była ulica, którą jeździły samochody, a z drugiej puste pola. Było zbyt ciemno, bym widziała co było dalej. Jud odchrząknęła, czym zwróciła na mnie swoją uwagę. Dyskretnie wskazała w stronę sklepu, z którego już wychodził Louis. Miałyśmy mało czasu. Dziewczyna wyjęła jedną dłoń i zaczęła odliczać na palcach. Również wyjęłam swoje ręce, by wygodniej mi się biegło. W moich uszach szumiało, a jedyny dźwięk jaki wtedy do mnie docierał to szybkie bicie mojego serca. 

I nadszedł ten moment. Odliczanie się skończyło, a my w tym samym momencie zaczęłyśmy biec w przeciwne strony. Ja ruszyłam w stronę pól, a Jud drogi. Niech tylko nas nie złapią! Minęła dosłownie sekunda, nim bracia zrozumieli co się właśnie działo. Usłyszałam za sobą jakieś krzyki oraz głośne kroki. 

Któryś z nich mnie gonił.

Przyśpieszyłam i po chwili byłam już poza oświetlonym terenie. Mogłam liczyć jedynie na swoją intuicję oraz na inne zmysły, ponieważ wzrok teraz mało dawał. Widziałam ciemność oraz ledwo widoczny śnieg na podłożu, który nagle stał się o wiele mniejszy. Nogi już zaczęły mnie boleć, a to wszystko przez słabą kondycję. Próbowałam to ignorować, ponieważ nie mogłam się teraz poddać. Nawet nie zauważyłam kiedy grunt stał się inny. 

- Stój! - usłyszałam za sobą krzyk.

Przeraziłam się jeszcze bardziej wiedząc, że gonił mnie Patryk. Nie rozumiałam po cholerę on kazał mi się zatrzymać jak i tak tego nie zrobię. Zdzierał sobie na marne głos. Jakoś mi szkoda tego nie było. Jednak po chwili zrozumiałam dlaczego. Gwałtownie się zatrzymałam słysząc pod stopami trzeszczący lód. Było bardzo ślisko przez co prześlizgałam jakiś kawałek, z trudem utrzymując równowagę. Zaczęłam powoli łączyć wątki i już wiedziałam co się działo. Poczułam rosnącą panikę oraz coraz większy strach. Byłam na pieprzonym, zamarzniętym jeziorze! Prawie nic nie widziałam, a do tego mogłam wpaść do cholernej wody!

- Stacy słyszysz mnie?! - zawołał blondyn stojący kilka metrów za mną. Skurwiel się zatrzymał, ale oczywiście nie mógł mnie ostrzec gdzie biegłam...

They Dont' Know 2 [W KOLEJCE DO POPRAWY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz