Po eleganckiej kuchni Evansów roznosił się gwar rozmów i zapach jeszcze cieplutkich potraw. Sama Lily opierała się o framugę drzwi i z małych uśmiechem przyglądała się jak jej ojciec wykłóca się o coś z wujkiem Pete'm. Od zawsze się o coś sprzeczali nieważne czy była to polityka czy zbyt przesolone ziemniaczki.
- Mark do jasnej cholery nie masz racji mówiłem ci, że jeśli cena ropy będzie tak dalej rosnąć to nie zajdziemy daleko- mówił przejętym głosem Pete Evans.
- A ja Pete mówiłem ci, żebyś się zamknął jak nie masz pojęcie o czym mówisz. Nie rozumiesz, że wszystko będzie zrównoważone, skoro cena ropy rośnie to wzrosną i pensje- odparł niewzruszony Mark.
Zaśmiała się cicho aż usłyszała kpiący głos swojej siostry koło ucha.
- Z czego się śmiejesz dziwolągu dobrze wiesz, że tutaj do nas nie pasujesz.
- Jedyną rzeczą, która tutaj nie pasuje jest twoja szyja żyrafo- syknęła rudowłosa obserwując jak policzki siostry pokrywają się soczystym rumieńcem.
Petunia wyminęła siostrę nie odzywając się już do niej więcej i usiadła koło jednego z ich kuzynów.
- Lily słoneczko ty moje chodź pomożesz mi w zabraniu tych naczyń- mama Lily wskazała na puste półmiski z drobnymi resztkami jedzenia.
Niechętnie oderwała się od obserwowania rodziny i coraz bardziej zażartej kłótni braci Evans, podeszła do obrusu i zgarnęła z niego talerze. W międzyczasie usłyszała parę interesujących rzeczy w trakcie dyskusji rodziny. Szybko weszła do kuchni i położyła brudne naczynia do zlewu. Przysiadła koło swojej cioci i nalała sobie do kubka czerwonego barszczu.
- Petunia, wyrosłaś na piękną dziewczynkę- zaczęła babcia rudej z wyraźnym uśmiechem.- Powiedz nadal spotykasz się z tym uroczym chłopcem Vernonem?
Jedyne co młodsza Evans pomyślała to to, że jej babcia już zupełnie zwariowała bo nazywać Vernona Dursleya uroczym chłopcem, trzeba było być zupełnie ślepym. Serio facet wyglądał jak świna, był przysadzisty miał jasne włosy i wodniste oczy, w przeciwieństwie do Petunii jego szyja zupełnie zapadła się w grubaśnym cielsku. Prócz tego, że był bogaty Lily nie miała pojęcia co jej siostra w nim widzi.
- Owszem babciu, ja i Vernon nadal się spotykamy a ostatnio kupił mi taki piękny naszyjnik. Zupełnie bez okazji- z dumą wskazała na złoty naszyjnik obejmujący jej długą szyję.
- Och, przepiękny Vernon ma doskonały gust.- westchnęła starsza kobieta.- A ty Lily masz jakiegoś kawalera?
Smaczny czerwony barszcz utkwił jej w gardle a następnie poczuła jak zaczyna się krztusić cieczą. Ktoś mocno klepnął ją w plecy a cały wcześniejszy brak powietrza zniknął. Na jej policzkach pojawiły się różowe plamy, które powoli zaczynały znikać.
- Wiesz babciu ja...- powiedziała zawstydzona. Miała powiedzieć zgodnie z prawdą, że z nikim się nie spotyka, ale widząc prześmiewczy uśmiech siostry nie mogła dać jej tej satysfakcji.- Tak mam kogoś na oku, nie chcę wam go jeszcze przedstawiać, ale owszem zaczęłam niedawno się z kimś spotykać.
Miała wrażenie, że wcześniejsze rozluźnienie zniknęło a przy stole zapanowała cisza. Cóż mogłaby ścierpieć całą kolację od nowa by zobaczyć wściekłą minę blondynki.
- To wspaniale, opowiedz nam coś o nim.- zachwyciła się siwowłosa.
- Cóż nazywa się James Potter, chodzimy razem do klasy, gra w drużynie sportowej, uwielbia robić ze swoimi przyjaciółmi żarty.- opowiadała zamyślona.
- Mówisz go nam jak najszybciej przedstawić.
Dziewczyna uśmiechnęła się niezręcznie, to małe kłamstewko może mieć tragiczne skutki w przyszłości, a jeśli dodać jakiekolwiek spotkanie Jamesa z jej rodziną, o tak zapowiadała się katastrofa.
*
W domu Potterów święta wyglądały nieco inaczej nie było tłoku, jedynie czwórka czarodziejów. Bez zbędnej sztywności spędzili wesołe święta. Fleamont Potter odkrył w sobie nieco szkolnego rozrabiaki i robił żarty swoimi synom oraz z żartobliwym uśmiechem rozpraszał panią domu. Oczywiście dostawał przez to mokrą ścierką po głowie, ale kto by się tym przejmował kiedy jego prawie sześćdziesięcioletnia żona czerwieniła się jak pensjonarka.
- A jak wam idzie w szkole Jamie?- zapytała Euphemia kiedy w lekkiej atmosferze konsumowali świąteczną kolację.- Nie rozrabiacie za wiele?
- Mamo my?- rzekł z miną anioła Syriusz.- W życiu jednak jelonkowi coś się udało w życiu.
- Co takiego? Nie spóźnił się przez miesiąc na lekcje?- spytał pan Potter.
- Hej! Ja tu nadal jestem- zawołał oburzony James.
- Och, tato nie przesadzajmy, Evans przestała na niego warczeć za każdym razem jak się odzywa! To jego największe w tym roku osiągnięcie.
- Przezabawne- mruknął młody Potter upijając łyk soku.
- Jestem z ciebie dumny synu.- powiedział Fleamont ocierając teatralnie łzę wzruszenia.
Reszta świątecznej kolacji przeleciała na żartach, opowieściach Huncwotów i oburzonych spojrzeniach Eupheni na wieść o tym co jej dwaj synowie wyprawiają w Hogwarcie.
*
Święta Bożego Narodzenia należały do ulubionych świąt Marleny Mckinnon. Kochała domową, rodzinną atmosferę, która wtedy była obecna w jej domu. Uwielbiała gromadę swojego młodszego rodzeństwa, a oni tak samo uwielbiali ją. Z czułym uśmiechem przypatrywała się jak najmłodsza jej siostra Kylie stawia pierwsze kroki a Kittie sprzecza się z bratem o drużyny Quidditcha. Sama pomagała matce w przyrządzaniu potraw na wigilię. Bo co musicie o niej wiedzieć tak samo jak była rodzinna to była jeszcze lepszą kucharką.
- Marleno nakryj do stołu za chwilę siadamy- powiedziała Amelia Mckinnon wycierając ręce ubrudzone od mąki w kolorowy fartuszek.
Blondynka posłusznie wyciągnęła talerze i rozstawiła je po całym, drewnianym stole. Tą wigilię wspominała wyjątkowo dobrze po raz pierwszy jej ojciec był punktualnie i nie został wezwany do pracy. Bo jak wiecie praca aurora była dość wymagająca i pełna poświęceń a Thomas Mckinnon był gotowy takich dokonać nawet kosztem zostawienia swojej rodziny na kolacji bożonarodzeniowej.
*
Dorcas Meadowes za to spędziła święta w kostiumie kąpielowym opalając się na Hawajach i popijając małe drinki z palemką. W święta pojechała wraz z rodzicami do siostry jej matki, która zamieszkała na Hawajach. Dorcas uwielbiała ciepło, wygodę i lukus a podczas tamtych świąt doznała ich aż w nadmiarze. Nie spędzała ona świąt jak typowa rodzina, ale polubiła tamtą wyjątkowość w końcu kto nie byłby zadowolony opalając się na piaszczystej plaży z drinkiem w kokosie?
*
Peter nie narzekał kiedy rodzice poinformowali go w liście, że jadą do Francji odwiedzić rodziców jego taty. Lubił swoich dziadków i okolicę, w której pomieszkiwali. Wiedział, że będzie mógł zajadać się domowym jedzeniem swojej babci bez ograniczeń a tym samym opowiadać jakich ma cudnych przyjaciół i jakie przygody razem przeżyli.
*
Wigilia Remusa Lupina nie była wystawna, wykwintna czy niebotycznie ekstrawagancka. Nie, zaliczała się bardziej do tych skromniejszych, ale nie czyniło jej gorszą. Indyk w ziołach robiony przez jego mamę był jednym z lepszych dań jakie kiedykolwiek jadł. Spędził święta w luźnej, ale nie sztywnej atmosferze. Mimo, że na początku nie potrafił znaleźć wspólnego języka z ojcem to po paręnastu dialogach zaczęli się dogadywać a nawet żartować, ale w końcu Remusowi zaświtało w głowie to to, że pan Lupin zaczął odprężać się po kilku kieliszkach dobrej Ognistej Whiskey.

CZYTASZ
Just the marauders
ФанфикHistoria Huncwotów jest piękna, lecz niezwykle bolesna i nieszczęśliwa. Niestety nie udało im się żyć długo, ale ich lata szkolne można zaliczyć do tych najszczęśliwszych. I tak oto jest moja interpretacja ich przygód z dwóch ostatnich lat w Hogwarc...