Rozdział 8

964 52 0
                                    

- Muszę wracać do pracy – chciałam jakoś zyskać na czasie.

- Na dzisiaj skończyłaś.

- Nie mogę, nie ma szefowej więc nie mam u kogo się zwolnić – Czułam, że to w niczym mi nie pomoże ale zawsze warto spróbować.

Dłonie zacisnął w pięści, po czym rozprostował palce a do moich uszu doleciał dźwięk chrupnięcia. Nie wiem jak faceci to robią. Był wkurwiony. Mało powiedziane. Jeszcze chwila a złapie mnie za włosy i wytarga stąd siłą.

Wyjął z kieszeni telefon i przyłożył słuchawkę do ucha. Mierząc wzrokiem moje przerażone oczy, czekał a kącik jego ust delikatnie drgnął do góry, kiedy omal nie wylałam herbaty drżącą dłonią.

- Witaj z tej strony Lucas Porto, nie przeszkadzam? – Głową skinął na faceta, który podchodził właśnie do nas. Gestem pokazał żeby stanął za mną. Spięłam się jeszcze bardziej. – Muszę wyjaśnić kilka spraw z Hanną, czy mogę ją porwać dzisiaj z pracy? – nie podobał mi się dobór słów jakich użył.

Rozłączył się zadowolony i posłał mi szeroki uśmiech. Nie był to przyjemny widok, raczej jakby diabeł uśmiechał się do ofiary, której zdobył właśnie duszę.

- Zbieraj się – rzucił i wstał, nie czekając na moją reakcję.

Ostatni raz omiotłam wzrokiem pomieszczenie i wybadałam sytuacje. Moja była beznadziejna.

Wstałam. Wzięłam telefon i portfel. Chciałam się odezwać ale mnie ubiegł.

- Twoja torebka już czeka w samochodzie – ciekawe co sobie pomyśleli w biurze.

Na parkingu stało volvo. To samo, które kilka dni postawione było naprzeciwko mojego domu. Obserwował mnie jeszcze zanim się poznaliśmy. Czyżby już wcześniej odkrył, że mam nieczyste sumienie...

Usiadłam z tyłu. Lucas zajął miejsce koło mnie. Jak tylko zamknął drzwi, usłyszałam dźwięk zamykanych zamków. Blokada rodzicielska. Kto wie, może sprawy dostaną takiego obrotu, że pomyślał, iż będę marzyć o wyskoczeniu z pędzącego auta.

Dłonie zacisnęłam na udach. Patrzyłam przez szybę, unikając rozglądania się po samochodzie. Wszystkie moje rzeczy wylądowały w bagażniku. Musiałam tylko wysłać sms do Anity, że wszystko ok i ma się nie martwić. Takie dostałam wytyczne od mojego prześladowcy. Bo jak inaczej go nazwać, skoro obserwuje mnie od dawna.

- Jak długo znasz Roberta Moniaka ? – z rozmyślań wyrwał mnie jego szorstki głos. Wszystko co podobało mi się w tym mężczyźnie wyparowało. Czułam tylko strach i odrazę – taa i sama sobie nie wierzysz w te kłamstwa – kpiła moja podświadomość i na znak również moja cipka zapulsowała od jego głosu. Ughh..

- Od dziecka– nie patrzyłam na niego ale czułam, że nie spodobała mu się moja odpowiedź - a ty skąd go znasz ?

- Pracował dla mnie – to coś nowego. Nigdy nie zauważyłam żeby miał jakieś połączenia z gangsterami.

Bałam się co może wyniknąć z naszej wymiany zdań, dlatego postanowiłam jakby się usprawiedliwić.

– Rozeszliśmy się w liceum i znów spotkaliśmy pięć lat temu. Chodziliśmy ze sobą, oświadczył się i nie długo potem zdradził z koleżanką z biura.

Nie wiem dlaczego opowiedziałam mu tą nieszczęsną historyjkę ale czułam, że w jakimś stopniu może mi to pomóc.

- Ciekawie – rzucił i wrócił do odpisywania na jakieś wiadomości.

- Dokąd jedziemy? – wolałam wiedzieć co dalej.

- Do lasu – zamarłam. Zwróciłam twarz w stronę tego skurwiela, który właśnie zanosił się śmiechem. Cały strach w tej chwili prysnął. Miałam ochotę przyłożyć w tę przystojną gębę.

- Super, że chociaż Ciebie to bawi – zadrwiłam.

- Bo zabawna jesteś – zwrócił ciało w moją stronę. Prawą nogę zgiął i ułożył na fotelu. W tej pozycji miałam idealny wgląd do jego krocza.

- Chciałabyś zobaczyć?

- Co ? – głupi czy co..

- Mojego kutasa, bo widzę jak ślinisz się na widok mojego rozporka.

Spłonęłam. Policzki paliły jakbym była zbyt blisko ognia. Chciałam się odwrócić ale chwycił mój podbródek i zmusił, żebym spojrzała w jego wściekłe oczy. Ten człowiek zmieniał się jak burza. Piękne słoneczko, do którego aż chcesz wystawić twarz, a zaraz deszcz i zwiewasz pod daszek.

- Dla twojej wiadomości – zbliżył się do mnie. Czułam jego oddech na ustach, co niestety wywołało u mnie odwrotny skutek, od tego jaki powinien. A mianowicie miałam ochotę znów poczuć jego miękkie, pełne wargi na swoich. – Najpierw odpowiesz na kilka pytań – zrobił pauzę a ja czułam, że jestem bliska wpić się w jego usta. – Później, jeśli jeszcze będę miał ochotę to zerżnę Cię, z twoją lub bez twojej zgody.

Te słowa zadziałały jak kubeł zimnej wody. Wyrwałam się z uścisku i spiorunowałam wzrokiem tego skurwiela. Myślał, że tak łatwo mu się oddam – sama przed chwilą chciałaś go całować – zadrwił diabeł na moim ramieniu.

Chwilę jeszcze taksował moje ciało wzrokiem. Szczególną uwagę poświęcił mojej klatce piersiowej. Natura obdarzyła mnie dość hojnie ale bez przesady. Jednak przy szczupłej sylwetce, piersi wydawały się większe.

- Niedoczekanie twoje Porto – wysyczałam, co najwyraźniej tylko bardziej go rozbawiło. – Czego ty właściwie chcesz ? – dobrze znałam odpowiedź. Zapisana była w zdjęciach, które oglądałam. Chciał odebrać mi osobę, która jako jedyna, kochała mnie taką jaką jestem ale moja głupia nadzieja i wygłodniała cipka myślały, że trafiły na księcia z bajki.

- Za chwilę będziemy na miejscu.

Nic więcej nie powiedział. Usiadł prosto i zwrócił się do mężczyzny koło kierowcy. Ten sam był z nim w stołówce. Nie zrozumiałam ani słowa, prócz Mateo. Może tak miał na imię. Rozmawiali chwilę, chyba po Hiszpańsku ale nie miałam pewności.

***

Szliśmy długim korytarzem. Śmierdziało okrutnie potem, stęchlizną i alkoholem. Jeśli nie zaczerpnę powietrza to puszczę pawia pod nogi.

Lucas szedł z przodu, ja w środku a za mną Mateo i jeszcze dwóch gości przypominających przerośnięte małpy. Obstawa jakbym była niesamowicie niebezpiecznym zabójcą. Uśmiechnęłam się pod nosem na ta dziwaczną sytuację.

Stopy piekły mnie już przesadnie. Chciałam zrzucić buty i iść boso ale bałam się co może leżeć na brudnym betonie, po którym szliśmy.

Do pracy zawsze nosiłam szpilki. Czułam się kobieco. Nie grzeszyłam wzrostem. Marne sto pięćdziesiąt pięć centymetrów. Inaczej niż w domu w dresie i na boso. Chyba, że wiedziałam o jakimś wyjeździe w teren, wtedy miałam płaski obcas. Dzisiaj nic nie zapowiadało wizyt, zwłaszcza w tak obskurnym miejscu, to też dwunastocentymetrowe obcasy dawały mi w kość.

W końcu stanęliśmy przed metalowymi drzwiami. Lucas wpisał rząd cyferek. Zamek odskoczył i otwarły się niczym wrota rozstępujące się do bram raju. Jednak to co było za nimi, rajem nie było na pewno.

Stanęłam jak wryta i zwymiotowałam. Dłużej nie byłam wstanie wytrzymać. Szok i gniew kotłowały się w moim sercu. Naraz poczułam niewyobrażalny smutek i co najważniejsze poczucie zdrady... Wszystkie te uczucia naraz chciały wyjść na powierzchnię.

Kropelka nadziei ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz