38. brak sygnału

1.9K 80 11
                                    

Siedzimy przy stole, konsumując przygotowany przeze mnie posiłek. Wolne obok mnie miejsce i talerz wyjęty dopiero co ze zmywarki, powodują nie przyjemne w sercu ukłucie. Maska, która przybrałam w chwili obecnej nie zwraca żadnej uwagi rodziców, którzy co chwila zadają przeróżne pytania i chwalą potrawę. Odpowiadam na nie szczerze, nie lubię kłamać. Niedługo maska, która zakrywa moją smutną twarz opadnie, a rodzice mojego męża odrywać będą rolę niezadowolonego i zmieszanego widza po nieudanym spektaklu.

Z talerzy znikły nałożone przeze mnie potrawy, ponownie dziękując za komplementy zabieram
się za ich sprzątanie. Na zegarku wskazówki pokazują godzinę za piętnaście dwudziestą. Mojego męża jak nie było, tak nie ma. Zdarza mu się znikać na dłużej. To chyba normalne, że małżeństwo się kłóci. Jednak on zawsze wracał kilka godzin później, otwierając drzwi widziałam go z łzami w oczach i pięknym bukietem kwiatów w dłoniach. Znam jego miejsca ucieczek, trudno by było ich nie znać. Pierwsza - mieszkanie Szymański, tam zatrzymuje się, aby porozmawiać ze swoim przyjacielem. Druga - pobliski park w którym układa myśli i pisze piosenki, które pobijają rekordy polskiego hip-hopu.

Mimo mojej prośby o nocowanie rodziców w pokoju rodzinnym, deklarują się, że mimo późnej pory wrócą do rodzinnego miasta. Składają nam, jako małżeństwu zaproszenie do odwiedzenia ich w niedługim czasie. O dziwo moja maska nie spadła, spektakl się nie skończył, widzowie jakimi są rodzice zadowoleni wychodzą z mieszkania. Zamykam drzwi, przekręcam kluczyk. Po policzku spływa pierwsza łza. Potem druga, trzecia, oraz kilka następnych. Spektakl uważam za zakończony, maska opadła.

Opierając się o wejściowe drzwi, zsuwam się plecami i siadam na chłodnej podłodze. W mieszkaniu rozbrzmiewa szloch. To nie ja powinnam płakać, sąsiedzi powinni słyszeć marudzenie i głuchy odgłos płaczu dziecka, nie dorosłego. Trzęsącą się dłonią wyjmuję z kieszeni jasnych spodni telefon. Łzy, które zbierają się pod powiekami znacznie utrudniają mi odnaleźć w kontaktach imię swojego męża. Klikam w słuchawkę, przykładam telefon do ucha. Rozmowa od razu się kończy, brak sygnału. Moje serca zaczyna bić szybciej, dlaczego? Zaczynam się martwić. Wybieram kolejny numer, tym razem do Kacpra u którego może być mój mąż.

— Wiktoria? Cześć. Co słychać?

— Kacper — mówię łamiącym się głosem. — Był u Was Janek? Jest u was? Powiedz mi, błagam.

— Wróciłem przed sekundą z pracy, Natalka kręci głową, że go nie było. Pokłóciliście się? Znowu?

— Tym razem to jego wina. Nie ma go nigdzie. Nie mogę iść go szukać, Emilka już nie śpi. Przecież nie zostawię jej samej. Naprawdę do Ciebie nie dzwonił?

Z powagi sytuacji, która coraz bardziej zaczyna mnie martwić i stresować, zdenerwowana chodzę po mieszkaniu. Sąsiedzi mieszkający tuż pod nami pewnie dosyć mają słuchania odgłosu chodzących wte i we wte kroków. Wpadam w monolog, myśli zupełnie się mieszają. Kacper, który znajduję się po drugiej stronie słuchawki nawet nie wie co powiedzieć, jest zmieszany tak samo jak ja. Rozpoczynając od samego rana, przechodzę do opowieści o wspólnym posiłku z rodzicami, o tym jak się czuje i jak się martwię. Szyman milczy, wprawia mnie to w zdenerwowanie. W mieszkaniu rozbrzmiewa dźwięk dzwonka do drzwi. Z telefonem przy uchu szybko zmierzam w kierunku drzwi. ,,To janek" — myślę, a kamień z serca upada. Otwieram drzwi.

— Kacper? — pytam spoglądając zdziwiona na przyjaciela stojącego w progu, a następnie trzymający w jego ręce telefon, w którym kończy połączenie.

— Nie lepiej było powiedzieć, Kacper przyjedź pogadamy? — wchodzi do środka i zdejmuje buty. — Dałem na głośnomówiący, Natalka, aż zasnęła.

— Przepraszam? — mówię chowając telefon. — Chociaż wiesz o co mi chodziło.

— Nie wiem — mówi patrząc na mnie i wlewając wodę do czajnika. Czuję się zupełnie jak u siebie, jest bardzo opanowany, z resztą jak zawsze. — Można było popaść w paranoje przez twój monolog. Zrozumiałem tylko jedno, wyszedł i nie wrócił.

— Gdzie on może być? Znasz go lepiej. Mówi Ci wszystko. Zawsze idzie do was albo do parku, który widać z okna. Gdzie jest teraz? Gdzie on kurwa jest.

— Ty oszalałaś. — kwituje spokojnym głosem kolega. — To nie dziecko, wróci. Nie znasz go? To Janek. Niby kochający mąż i ojciec, a w środku jeszcze dziecko.

— Nie bierzesz tego na poważnie. Martwię się o niego. Wiesz jakie głupoty może robić jak jest wkurwiony. Raz skończyło się to wypadkiem, chcesz aby skończyło się to tak samo?!

Opanowanie i spokojne podejście do sprawy Kacpra zaczynało powoli mnie denerwować. W przeciwieństwie do niego jestem rozstrzęsiona, gubię myśli, a najchętniej upiłabym się stojącym w szafce winem, aby zapomnieć o najmniejszym otaczającym mnie problemie.

— Uspokój się — mówi kładąc dłoń na moim ramieniu. — Wyolbrzymiasz, pewnie poszedł się napić. Wróci pijany, rano przeprosi.

— Wyjdź już. — mówię zdenerwowana i zabieram jego rękę z mojego ramienia i kieruję w stronę drzwi. 

— Po prostu mnie posłuchaj, jako twój przyjaciel chce ci pomóc.

— Wypierdalaj! — mówię i otwieram szeroko drzwi wypychając go na zewnątrz.

Podnoszę głowę i widzę Janka. W dłoniach nie trzyma bukietu, lecz alkohol. W oczach nie stoją łzy, a jego policzki są suche. Jego gałki oczne z koloru białego przerodziły się w krwawy czerwony kolor, a źrenice są znacznie większe. Szyman według mojej prośny zbiega na dół po schodach ostatni raz rzucając szybko wzrokiem w naszą stronę, a mój mąż jak gdyby nigdy nic wchodzi do domu. Zatrzymuję go i łapię za ramię.

— Musimy poważnie porozmawiać.

———————————
wesołych wakacji?

Wybory {Jan Rapowanie}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz