-30- Monstertown: Become Cop

341 39 42
                                    

~Dust~

Mój urlop z dwóch tygodni przeciągnął się na dwa miesiące. Nie moja wina, że szef, który teoretycznie może mnie zwolnić (w praktyce oczywiście tego nie zrobi) też poszedł na zwolnienie. Po prostu wolałem zadbać o to, żeby Blue był w pełni sił i spokojnie mógł sobie poradzić z dwójką dzieci. Mimo, że jednak zdecydował się wziąć te tabletki od doktora Jason'a jego organizm nadal był osłabiony. Jakiś czas temu nawet poszliśmy z tym do szpitala, ale Sci zalecił jedynie przychodzenie co jakiś czas na kontrolę i nieodstawianie leków. Mówił, że niedługo Blue wydobrzeje, więc chyba nie muszę się o niego martwić. Poza tym już czuje się zdecydowanie lepiej. Ma czasami lekkie zawroty głowy, ale w razie jakby mu się pogorszyło ma do mnie dzwonić. Nie jestem nadopiekuńczy. Po prostu się martwię, dobra? Dzisiaj Ganz wraca do pracy, więc ja teoretycznie też powinienem. Dlatego właśnie zmierzam w stronę komendy.

Kiedy zacząłem zbliżać się w stronę mojego miejsca pracy, zauważyłem dwa potwory stojące przy budynku. Po paru dalszych krokach dostrzegłem w nich Ganz'a i... nie wierzę. A przynajmniej nie uwierzę do póki się nie upewnię.

-G?- zapytałem kiedy byłem już wystarczająco blisko.
-Dust?- podszedłem do wysokiego szkieletu, który od razu, kiedy tylko się zbliżyłem, poklepał mnie po plecach- Siemka młody! Jak ja cię dawno nie widziałem. Ale wyrosłeś.
-Ale z tobą nadal nie mogę się mierzyć.
-Przynajmniej nie sięgasz mi już do miednicy.- zaśmiał się.
-Znacie się?- Ganz wtrącił się, przy okazji dogaszając spalonego papierosa i odpalając nowego. Oho, widzę że ktoś tu się stresuje powrotem do pracy.
-Yhym. Poznaliśmy się w- G szturchnął mnie łokciem w ramię. No tak, przecież nie mogę zapominać, że Ganz jest gliną... I ja też jestem gliną. W ogóle to rozmawiamy koło komendy policji-... zabawnych okolicznościach. Kiedyś go okradłem.
-W sumie nadal wisisz mi te pięć dych.- G postanowił wczuć się w kłamstwo, chociaż Ganz nie za bardzo to łyknął, co wnioskuję po tym, że pokręcił głową z lekkim uśmiechem na ustach.
-Już myślałem, że zaczepiasz wszystkich swoich klientów.- zaraz... czyli ta taksówka to G? Największy mafioza dziewięćdziesiątego dziewiątego roku podwozi potwory. No tego jeszcze nie grali.
-Dobra, ja już muszę wracać. Obowiązki wzywają.- zaczął iść w stronę samochodu, postanowiłem iść za nim.
-Dlaczego to robisz?- oparłem się rękami o miejsce z którego wysuwa się (aktualnie otwarta) szyba- Nie wierzę, że dla pieniędzy.
-Teraz jesteś psem tak? Całe Podziemie o tobie huczy.
-Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
-Kiedy masz już pieniądze i siłę jedyne czego ci brakuje to dobra zabawa. Widzę, że aktualnie gramy w tę samą grę.
-Co?
-Nie tylko ty chodzisz na wystawy psów.- włączył guzik do zamykania szyby, co zmusiło mnie do odsunięcia się. Kiedy wszystko było już zasłonięte, nachuchał na szkło i palcem narysował symbol trefla. Nie zdążyłem się nad tym nawet zastanowić, bo pojechał.
-Ganz?- kiedy się odwróciłem, zauważyłem, że źrenice lekko mu drżą. Wiedziałem, że nam się przygląda, ale napewno przez ten hałas nie mógł słyszeć o czym rozmawialiśmy. Ta sytuacja jest strasznie dziwna.
-Jak tam na urlopie rodzicielskim?- a ten jak zwykle zmienia temat od tak sobie- Małe szkielety są takie rozczulające, ale też strasznie męczą.- powiedział, dogaszając kolejnego papierosa. Yhm... on ma z tym ewidentny problem. Szkielety uzależniają się jedynie psychicznie od wszelakich używek, ale chyba dla niego tyle wystarczy.
-Nawet nie mów. Szczerze to na tym „urlopie" wymęczyłem się dziesięć razy bardziej niż w pracy. Dzidziusie to tylko krzyk, butelki, rzygi, pranie i nieprzespane noce.
-Większe dzieciaki to też spory kłopot.- zaśmiał się po czym wskazał ruchem czaszki na drzwi, sygnalizując mi, że powinniśmy już wejść do budynku.
-No tak, przecież ty też zostałeś ze swoimi dziećmi.
-W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy Sansy specjalnie namówił ich, żeby dawali mi większy wycisk niż swoim opiekunkom.- w sumie to do niego podobne.
-Serio, aż tak źle?
-Dzień dobry.- Jenna powitała nas zza biurka, na co Ganz skinął głową.
-Cześć Jenna.- rzuciłem, bo chociaż pewnie było to skierowane bardziej do Ganz'a trochę głupio jest tak przejść i nie odpowiedzieć.
-Tak.- kontynuował, kiedy znaleźliśmy się na korytarzu- Zwłaszcza kiedy trzeba zapamiętać co który najchętniej je, w co lubi się bawić i jakie bajki najbardziej lubi. Wtedy kiedy Siren chciał się bawić Snazzy'emu się odechciało, kiedy Snazzy'emu się zachciało Swifty'emu się odechciało i tak w kółko. A najgorsze było kiedy jeden podprowadził drugiemu klocka z zestawu Lego. Normalnie więcej krzyku niż kiedy Undyne trafi się wyjątkowo twardy kryminalista na przesłuchaniu.
-Nigdy więcej dzieci.- podsumowaliśmy obaj.
-Ganz. Dust.- o Boże, jeszcze tego tu brakowało. Góra lodowa na północy. Powtarzam, góra lodowa na północy. A ja czuję się jak jebany Titanic- Ganz muszę przekazać ci wszystkie informacje i całą piapierologię z prawie pół roku, więc musimy przejść do twojego biura. To trochę zajmie.
-Okej.
-A ty Dust dostajesz instrukcje. W sumie sprawa nie jest poważna. Przynajmniej niczego nie spierdolisz.- to dodał szeptem- Ludzie z bloku w dzielnicy Waterfall skarżą się na głośnego sąsiada. Byliśmy już tam u niego nie raz, ale chyba nie dociera. Ty i Kris musicie przemówić mu do rozsądku.
-Dlaczego Kris?- dlaczego znowu on? Zawsze po urlopie na niego trafiam.
-Red jest aktualnie zajęty sprawą morderstwa. Pracują nad tym razem z Ralsei'em, więc Kris został bez partnera.
-Niezłe przywitanie.- rzuciłem od niechcenia.
-Pracujesz na komendzie policji, a nie w przedszkolu.- za to Sansy rzucił wzrokiem opierdolu numer dwadzieścia siedem- Przykro mi, jeżeli takie banalne rzeczy są dla ciebie za trudne.
-Czy ja kiedykolwiek powiedziałem, że to dla mnie za trudne? Poluzuj trochę gumkę w gaciach, bo widzę, że za bardzo cię ciśnie.
-Zdajesz sobie sprawę, że jestem dobre pare stopni nad tobą?
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że gdybym mógł awansować, wygryzłbym cię w niecały miesiąc?
-Możecie przestać?- Ganz się wtrącił- Rozumiem, że się nie lubicie, ale w odróżnieniu od tamtej bandy- oczywiście, że chodziło mu o Red'a- od was wymagam chociaż odrobinę profesjonalizmu.
-Ganz, idź już do swojego biura.- Sansy syknął.
-Rozumiem, że skoro w pracy autorytet nie działa, do akcji wkracza wściekła żonka.
-Dust, jeszcze słowo.- tym razem to Ganz spiorunował mnie wzrokiem.
-Dobra, dobra.- rozumiem, że niektórzy mają tu większe przywileje.

"Los tak chciał" Undertale (Dustberry)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz