∆39∆

711 41 2
                                    

Minął nasz pierwszy cudowny tydzień u Roseanne. Spodziewałam się niezręczności ze strony dziewczyny, ale było wprost przeciwnie. Była coraz to bardziej otwarta; podejrzewałam, że to dlatego, że byłyśmy na jej terenie i praktycznie mieszkałyśmy razem. Nie bała się mnie trzymać za rękę, czasami całowała mnie w policzek, nawet ostatnio sama zaproponowała wspólną kąpiel. Wszystko szło pięknie, do czasu...

Środa miała nam przebiec jak zwykle. Wspólne śniadanie, wspólna joga, szybki seks pod prysznicem, oglądanie serialu, gotowanie, czy cokolwiek innego. Niestety nie byłam przygotowana na scenariusz, jaki zaplanował los.

- Rosa. - Roseanne stanęła jak wryta przy oknie, z przerażeniem wpatrywała się w jeden punkt. Zmarszczyłam brwi i delikatnie odsunęłam firankę.

- Kurwa mać. - zaklęłam głośno. Przed furtką stała moja matka, wyglądająca jak zakonnica na emeryturze i trzymająca wiatrówkę. Zacisnęłam dłonie w pięści. - Pieprzony szpieg...

- Co teraz? - zapytała roztrzęsiona. Nie wiedziałam do końca, czy widok mojej matki dzierżącej broń, czy sama matka, czy może sama wiatrówka wywołał u niej takie poruszenie, ale podeszłam do niej i przytuliłam ją mocno.

- Jeszcze nie wiem. - matka nacisnęła na dzwonek. Wnerwiona puściłam Roseanne i podeszłam do słuchawki.

- Czego tutaj chcesz? - warknęłam.

- W tej chwili wracasz ze mną do domu. Już! - zaskrzeczała. Musiała mnie bardzo długo wyklinać, skoro głos jej tak ochrypł.

- Ani mi się śni. Wszędzie lepiej niż u ciebie. - wtedy ta wiedźma zrobiła coś, czego bym się po niej nie spodziewała. Wystrzeliła i przebiła okno w kuchni, niedaleko miejsca, gdzie stała Roseanne. Pisk dziewczyny był tak głośny, że od razu do niej pobiegłam, modląc się, żeby matka trafiła tylko w okno. Na szczęście Roseanne nie ucierpiała, jedynie zaczęła płakać. Widząc stan dziewczyny, zakasałam rękawy i wyszłam z domu.

- Rosalie, nie! - wykrzyknęła za mną Roseanne, ale nie zamierzałam jej słuchać. Matka nie będzie niszczyć psychiki nikomu innemu, a już na pewno nie mojej pannie Park.

- Wyszłam, zadowolona?! - rozłożyłam ręce, idąc w kierunku wiedźmy. - A teraz wynoś się stąd!

- Jak śmiesz?! Ja cię powołałam do życia, a ty się tak odpłacasz?! - stanęłam na tyle blisko niej, by patrzeć w jej oczy pełne furii.

- Nienawidzę cię. Nienawidziłam też życia z tobą, które mi dałaś. - przeładowała broń. - Co? Myślisz, że się ciebie dalej boję? Mylisz się.

- Co się tutaj dzieje? - z nieba spadły mi anioły w postaci ojców Roseanne. Myślałam, że rozpłaczę się ze szczęścia. - Kim pani jest? Co pani tutaj robi? I dlaczego w moim oknie jest dziura? - pan Park założył ręce na piersi i złowrogo patrzył na moją matkę.

- Moja córka mieszka w pańskim domu. Chcę, żeby Rosalie wróciła do mnie. - powiedziała wiedźma. Pokręciłam głową, patrząc prosto w oczy panu Park. Mężczyzna zacisnął szczękę. Prawnie nie byłam jeszcze pełnoletnia i nie mogłam w pełni o sobie decydować. Bałam się, że będę musiała wrócić do matki, która chyba zatłukłaby mnie na śmierć. Na myśl o tym moje serce gwałtownie przyspieszyło; biło tak mocno, że aż bolało.

Nie wiedziałam, kto wykręcił numer alarmowy. Roseanne, Evan, a może sąsiedzi zaniepokojeni odgłosem wystrzału. Spisano krótkie zeznania, moją matkę zawieziono gdzieś, gdzie miał ją przebadać psychiatra, dostałam kocyk, ponieważ doznałam szoku.

Moja wolność stanęła pod znakiem zapytania. Nie miałam innej rodziny oprócz matki, babci i siostry mojej matki, która mieszkała z resztą rodziny w Europie. Musiałabym wyjechać i przenieść się do babci, która traktowałaby mnie podobnie jak matka, a ta opcja nie wchodziła w grę. Osiemnaste urodziny miałam dokładnie za dziewiętnaście dni.

Na tę chwilę zdecydowano, że mogę zostać u państwa Park do wyjaśnienia sprawy.

𝙸 𝚠𝚊𝚗𝚝 𝚝𝚘 𝚋𝚛𝚎𝚊𝚔 𝚏𝚛𝚎𝚎Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz