to nic osobistego, prawda?

3.4K 145 119
                                    


"Poczucie wartości może wzrastać tylko w atmosferze, w której indywidualne różnice są doceniane, błędy tolerowane, komunikacja jest otwarta, zasady są elastyczne — w takim rodzaju atmosfery, która jest odnajdywana w rodzinie, w której wzajemnie się pielęgnują.„

~ Virginia Satir

Przeczesywałam mozolnie jasne kosmyki włosów mojego przyjaciela, zahaczając paznokciami o jego skórę głowy. Mruczał on z rozkoszą, a moje oczy coraz bardziej się kleiły; powieki stawały się coraz cięższe, a ja już nad nimi nie panowałam. Lekcje biologii w tym wymiarze nauki były niezwykle nudne i usypiające – pan Abbot był przemiłym człowiekiem, jednak prowadzenie zajęć niezbyt mu szło. Puszczał nam jakieś filmiki, a następnie zadawał notatki do zrobienia w domu i tak lekcja za lekcją. Normlanie może i bym robiła je w tym momencie, jednak ten dzień był taki bez wyrazu, że nie szło mi zupełnie nic, oprócz przysypiania na lekcjach (a tym bardziej na biologii).

– Potrzebuje snu. Potrzebuje domu. Już. – mruknięcie Jacoba było tak ciche, że ledwo je zrozumiałam. Kiwnęłam niemrawo głową, wiedząc, że tego nie zobaczy, bowiem chłopak leżał ustawiony w przeciwnym kierunku do mnie. Wiedziałam jednak, że on wie, iż go popieram i też się tego domagam. Chyba nie było dzisiaj osoby w tej placówce, która by tego nie popierała. – A mam jeszcze trzygodzinny trening. – zajęczał równie cicho, odwracając się w moją stronę.

– Biedactwo. – ułożyłam swoją dolną wargę w podkowę, przejeżdżając kciukiem po jego policzku. – Joseph nadal daje wam wycisk po ostatniej przegranej? – zapytałam, chociaż znałam odpowiedź.

Od pamiętnej niedzieli minęło prawie półtorej tygodnia, a jednak trener chłopców im wcale nie odpuszczał. Był niezwykle pamiętliwy i nawet jeśli dużo na tym nie stracili, to nie zmieniało faktu, że musieli mieć nauczkę. Wiedziałam, że JJ był mu w sumie za to wdzięczny, ale w takich dniach nie da się cieszyć z kolejnych godzin spędzonych na wysiłku fizycznym.

Półtorej tygodnia minęło również od mojej pierwszej randki z Jamesem. Przymknęłam na moment oczy, przywołując w głowie tamte godziny spędzone wspólnie i uśmiechnęłam się mimowolnie. Było idealnie. Pod każdym względem.

Od tamtej pory pisałam z nim i rozmawiałam przez telefon, gdyż chłopak był nieco starszy od nas, no, był już na studiach i po prostu nie ma tyle wolnego, co ja. Dlatego nie mogliśmy się zbyt często widywać. Nie przeszkadzało mi to. Opłacało się czekać.

Wtedy rozbrzmiał głośny dzwonek, zwiastujący początek przerwy lunchowej.

– Nareszcie. – westchnął z ulgą blondyn, rozciągając się. – Na całe szczęście niedługo kolejne zawody i wtedy pokażemy im wszystkim, na co nas stać. Prawda? – zapytał, uśmiechając się pewnie, gdy wychodziliśmy z sali.

– Żeby tylko im! Jestem pewna, że olimpijczykom będzie wstyd stać obok was, a co dopiero takiej podrzędnej drużynie. – cmoknęłam ustami. – Do widzenia, panu! – pożegnałam się i wyszłam z JJ na korytarz.

– Jesteś kochana. – pocałował mnie w czoło i uśmiechnął się szeroko. – Z takim wsparciem, to góry mogę przenosić. – zaśmiałam się, kręcąc głową, gdy puszczał mi oczko.

– Och, serio? To zanieś mnie na lunch, ja nie mam już siły. – między nas wstąpiła Amy, śpiąc na stojąco. Oparła czoło o moje ramie i zatrząsnęła ramionami, udając płacz. Objęłam ją ręką.

– Chodź, królewno. Wszyscy dzisiaj musieliśmy się ukłuć twoim wrzecionem. – parsknęłam i razem, ramie w ramię, ruszyliśmy z innymi wygłodniałymi uczniami na jedzenie. Po chwili w tłumie zauważyłam Shirley'a, który jak zwykle wokół siebie miał wianuszek swoich fanów. Pokręciłam głową rozbawiona, widząc jego zniesmaczoną minę; najpewniej również ukuł się wrzecionem. Westchnęłam pod nosem, przeklinając jego wzrost – gdyby nie on, nawet bym go nie zauważyła. – Zaraz wracam. Dzisiaj to ja jeżdżę na białym rumaku.

NightmareOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz