Rozdział 22

101 12 1
                                    

— Andie! — Usłyszałam z góry zirytowanego Harry'ego, który musiał odkryć swój swetr, który ostatnim razem skurczył mi się w praniu. Zostawiłam go w sypialni, bo nie wiedziałam jeszcze, co z nim zrobić. — Przyjdź proszę na górę!

— Skurczył mi się w praniu, no. Zdarza się — odparłam, wchodząc schodami. — Znajdziemy ci w internecie podobny.

— Nie o tym mówię. — Odnalazłam go w sypialni przy swoim nakastliku. — Grzebałaś może w moich notatkach?

— W notatkach? — zapytałam zdiwiona, bo to ostatnie miejsce w całym domu, do którego bym zaglądała. — Oczywiście, że nie.

— Nic nie jest na swoim miejscu

— Może któryś z chłopaków w niej grzebał — stwierdziłam, podchodząc do niego. Widziałam, jak nerwowo przekłada w dłoniach kartki. — Mogę ci jakoś z tym pomóc?

— Wydaje mi się, że paru rzeczy brakuje. — Ułożyłam swoją dłoń na jego ramieniu.

— Jesteś pewien?

— Tak mi się wydaje — odparł. Obok siebie ułożył jedną kupkę kartek, drugą wciąż trzymał w rękach. Część leżała w otwartej szufladzie.

— Mogę ci pomóc czy chcesz ogarnąć to sam? — zapytałam go dlatego, bo nie chciał, żebym bez jego zgody, czytała, co pisze. Czasami były to wiersze, czasami krótkie dialogi czy fragmenty opowiadań. Rozumiałam, że to może być dla niego bardzo osobiste i nigdy na niego nie naciskałam, chociaż zdarzyło mi się umierać z ciekawości, gdy widziałam jak przy mnie coś notuje.

— Każda z kartek ma datę. Możesz układać je dalej według daty. A ja zaraz przyjdę — powiedział, wciskając mi do dłoni papier, po czym wstał. — Nie czytaj ich proszę. Tylko ułóż. A ja zaraz przyjdę. Zobaczę czy chłopcy nie mają czegoś w pokoju.

— Dobrze — rzekłam, odnajdując pierwszą datę w rogu kartki. Starałam się przy tym rzeczywiście nie czytać niczego, co napisał.

Harry zniknął gdzieś w pokoju dzieciaków. Mówiłam mu kiedyś, żeby nie chował tak ważnych rzeczy w szufladach, do których mają dostęp nasze dzieci. Adam może i jeszcze rozumiał, że jest to jedna z szuflad, do których nie ma zaglądać. Ale Tobiasowi trudniej było to wytłumaczyć. Kiedy ktoś mu mówił, że ma czegoś nie robić, to zazwyczaj właśnie to robił.

Zauważyłam, że jedno z dzieł szatyna miało dość świeżą datę. Musiał je napisać parę dni temu. Właściwie to trzy dni temu. Zerknęłam nieco niżej.

Ukarałem milczeniem
samego siebie...

Przeczytałam dwa pierwsze wersy i przygryzłam nerwowo wargę. Nie miałam niczego czytać i nie chciałam niczego czytać bez jego pozwolenia. Odłożyłam kartkę na bok, nie dokładając jej do żadnego stosu. Inne daty były od siebie mniej odległe. Większość notatek powstała parę tygodni temu. Oprócz tej jednej sprzed trzech dni.

— Znalazłem parę kartek na biurku Adama. — Szatyn rozradowany wrócił do sypialni. — Ozdobił je nieco swoimi rysunkami, ale jakoś to przeżyję.

— To świetnie — odparłam, będąc myślami przy kartce obok mnie. Chciałam móc przeczytać więcej. Może zrozumiałabym lepiej jego pozycję w naszej ostatniej kłótni. Może odnalazłabym brakujący element układanki. Coś, o czym nie potrafił mi powiedzieć.

— Jeżeli chcesz, możesz zejść znowu na dół. Jakoś sobię poradzę — oznajmił, wystawiając swoją rękę.

— Napisałeś to niedawno. — Wskazałam gestem ręki na kartkę papieru leżącą po mojej prawej.

— Czytałaś coś? — Wystraszył się, sięgając po swoją notatkę.

— Nie — skłamałam w sumie. Przeczytałam pierwsze dwa wersy. — Zauważyłam po prostu, że niedawno powstał.

— W sumie to... — zaczął, siadając po mojej prawej stronie. — Mogę ci go przeczytać.

— Nie musisz, jeżeli nie chcesz. — Wzruszyłam ramionami. — Ale wiesz, że kocham czytać, co piszesz.

Uśmiechnął się nieco onieśmielony, kładąc dłoń na moim biodrze. Trzymał w drugiej ręce kartkę.

— Napisałem to, kiedy się do siebie nie odzywaliśmy. A raczej ja do ciebie. Bo jestem głupi i no... Tak wyszło — tłumaczył, a ja wzrokiem już utkwiłam przy przez niego napisanych słowach. I gdy tylko zaczął czytać je na głos, śledziłam je na papierze wysłuchując jego głębokiego głosu.

Ukarałem milczeniem
samego siebie,
chwila,
bym zatęsknił
za jej głosu brzmieniem,
chwila
trwająca dziś całą wieczność,
przez chwilę milczałem,
milczenia mam dość,
chcę móc znów ubóstwiać hucznie.

— ...hucznie. — Skończył czytać i nieśmiale spuścił wzrok, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć.

— To...

— Wiem, to nic takiego — wtrącił, łapiąc się nerwowo za kark. Pozostawił wiersz na swoich kolanach.

— Nic takiego? To może nie Szekspir, ale wiesz... Szekspir i tak jest trochę przereklamowany. — Prychnął, układając policzek na mojej głowie. Jak zwykle, kiedy pokazywał mi swoją twórczość, był strasznie nieśmiały. Było to aż niepodobne do niego, ale kochane. Prawie nikt inny nie znał tej jego delikatnej, wrażliwej strony. Nie pokazywał jej przy ludziach zbyt często.

— Więc chcesz mnie ubóstwiać hucznie? — zapytałam, chcąc go trochę podrażnić.

— Tak — mruknął, wciąż ukrywając przede mną swoją twarz.

— Co to dla ciebie oznacza? — Odsunęłam się początkowo nieco od niego, aby móc zwrócić się w jego stronę i zarzucić mu lekko ręce na kark. Jego spojrzenie spotkało się z moim.

— Chcę... Chcę cię całować — rzekł niepewnie, nie spuszczając wzroku z moich oczu. — Dotykać.

Uśmiechnęłam się i zdawał się być nieco zaskoczony, gdy złączyłam ze sobą nasze usta. Normalnie by tak raczej nie reagował, ale od naszej ostatniej większej dyskusji, chociaż już nikt nikogo nie ignorował, wciąż trzymaliśmy dystans. Do tej chwili. A szatyn zdawał się nie wiedzieć, na ile sobie może pozwolić.

— Coś jeszcze? — zapytałam, znajdując się teraz wyjątkowo blisko. Usiadłam w trakcie pocałunku na nim okrakiem. — W jaki sposób chciałbyś mnie jeszcze hucznie ubóstwiać?

— Chciałbym cię dotykać — powtórzył i zanim wypowiedział następnę słowa, przełknął głośno ślinę. — Się z tobą kochać.

— Chcesz się ze mną pieprzyć? — Uniosłam wyczekująco brwi, a on zaraz przytaknął. Poczułam pod sobą wybrzuszenie w jego spodniach, ale miałam zamiar jeszcze się z nim podroczyć. — Możesz to powiedzieć jeszcze raz? W ten sposób.

— Chcę się z tobą pieprzyć. — Uniosłam do góry kąciki ust i niby niespecjalnie, ale jednak jak najbardziej specjalnie, poprawiłam swoją pozycję na jego kolanach, naciskając swoim kroczem kilkakrotnie o jego. — Andie.

— Tak? — Niewinnie przechyliłam na lewy bok głowę, sięgając równocześnie po wstążkę mojej bluzki. Rozwiązałam ją, eksponując swój dekolt.

— Przestań się mną bawić — powiedział i byłam aż lekko zdziwiona tym, że wciąż nad sobą panował. Jego wzrok nawet przez chwilę nie opuścił moich oczu.

— Jak bardzo mnie kochasz?

— Najbardziej na świecie — odpowiedział, zaczesując za uszy moje włosy.

— Pokaż mi jak bardzo — dodałam i dopiero wtedy go złamałam. Złapał natychmiast za moją twarz i złączył ze sobą nasze wargi. Zachłannie mnie całował, jakby nie mógł się mną nasycić. Tęskniłam za tym przez ostatnie parę dni i on chyba tak samo.

liczba słów: 1024

Fleurs Séchées // h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz