— Tak mi przykro. — Trzymałam ciało szatyna blisko siebie i gładziłam go wzdłuż kręgosłupa, podczas gdy on dławił się własnymi łzami, nie potrafiąc się uspokoić. Naprawdę starałam się mu pomóc, ale nie wiedziałam w jaki sposób byłabym w stanie do niego dotrzeć. Próbowałam wszystkiego co w mojej mocy, a on wciąż płakał mi do ucha.
Czułam się bezużyteczna. Byłam osobą, której ufał najbardziej. Osobą, która była mu w tamtej chwili potrzebna. Jednak nie wiedziałam, co powiedzieć, aby zechciał mnie posłuchać.
— Muszę otworzyć okno. — Zrobiło mi się nagle bardzo duszno. Szybko odtrąciłam go od siebie i zeskoczyłam z łóżka. Trzęsącą się ręką przekręciłam klamkę okna, i pozwoliłam chłodnemu powietrzu wtargnąć do naszej sypialni. Oparłam ręce o parapet i odczekałam chwilę, zauważając, że kręci mi się w głowie.
— A-Andie? — Usłyszałam za sobą Harry'ego, który pociągnął nosem. - Wszystko w porządku?
— Muszę zmierzyć ciśnienie — oznajmiłam i od razu ruszyłam do nakastlika, potykając się niemal o własne nogi. Odnalazłam w szufladzie ciśnieniomierz.
— Co się dzieje? — Ułożył mi dłoń na ramieniu, ale zaraz ją zrzuciłam. Obcy dotyk działał na mnie źle w tamtym momencie. Tak, jakby wypalał w mojej skórze dziury.
Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Było mi straszliwie gorąco, a ciśnieniomierz nie chciał się w pierwszej chwili załączyć. Próbowałam umocować mankiet na swojej ręce, ale moje palce odmawiały posłuszeństwa.
— Pomogę ci. — Harry przykucnął naprzeciw mnie i upewnił się, że go usłyszałam. Przytaknęłam od razu, wystawiając w jego stronę swoje ramię. — Powiedz mi, co się dzieje. Jak się czujesz?
— Duszę... d-duszę się — wyjąkałam, a moje usta opuścił głośny szloch. Szatyn uruchomił sprzęt i sięgnął po szklankę, którą zawsze miałam obok łóżka. Nalał do niej odrobinę wody.
Mankiet zacisnął się na moim ramieniu i zaraz znowu się rozluźnił, a aparat wydał wysoki dźwięk. Czekałam aż Harry przeczyta mi wynik.
— 140 na 80. — Odpiął ode mnie ciśnieniomierz. — Spokojnie. To atak paniki. Dlatego masz też podwyższone ciśnienie. Przechodziliśmy już przez to razem, pamiętasz?
Przytaknęłam, zaczesując nerwowo włosy za uszy. Ze świadomością, że był to atak paniki, łatwiej było mi wrócić do normalnego stanu. Ujrzałam przed sobą szklankę z wodą i wzięłam ją między palce.
Skupiłam się na zaszklonych oczach swojego męża, upijając łyk po łyku. Oddałam mu za chwilę naczynie i nabrałam od razu głośno powietrza. Chciałam spróbować sama uregulować swój oddech. Harry mnie obserwował, ale kiedy wciąż oddychałam nierówno, a stan wysokiej paniki zaczął powracać, zdecydował się mi pomóc. Uniósł swoją dłoń i wystawił ją przede mną.
— Nie dotknę cię, jeżeli tego nie chcesz, ale przejdziesz przez to szybciej, o ile dasz sobie teraz pomóc — powiedział, dając mi czas na zastanowienie się. Złapałam za jego rękę, a on ułożył sobie moją dłoń na klatce piersiowej. Czułam jak się wznosi i znowu upada.
Nawet nie byłam pewna, kiedy szatyn znalazł się obok mnie, bo przez chwilę byłam jakby nieobecna. Moje palce wciąż dotykały jego skóry. Starałam się skupić tylko na tym, jak oddycha i się do niego dopasować.
— Wolniej, Andie. — Otarł z mojej twarzy łzy swoim kciukiem. — Nie musisz się spieszyć. Mam czas. Dla ciebie zawsze mam czas.
Nabraliśmy równocześnie powietrza. Harry zaczął dodatkowo liczyć nasze oddechy i wydechy. W pewnym momencie znalazłam się między jego ramionami, ale już mi to kompletnie nie przeszkadzało. Pozostawiał pocałunki w moich włosach, na moim czole. Z jego wsparciem udało mi się uspokoić i wydawał się z tego powodu być bardziej szczęśliwy niż ja sama.
— Wystraszyłaś mnie — przyznał i cmoknął mój policzek. — Nie wiedziałem w pierwszej chwili, co się dzieje.
— Przepraszam, ja... nie chciałam być uciążliwa. — Nieśmiale odwróciłam wzrok.
— Wszystko jest w porządku. Nie masz za co przepraszać — odparł i wyłączył lampkę znajdującą się na nakastliku.
W sypialni zrobiło się ciemno. Tylko światło księżyca oświetlało delikatnie nasze twarze. Razem z Harrym położyliśmy się obok siebie. Wtuliłam się w jego tors i przerzuciłam jedną nogę przez jego ciało. Przykrył nas pierzyną i chociaż byliśmy gotowi znowu pójść spać, to po mojej głowie chodziło tysiące myśli na minutę.
— Jak ty się czujesz? — zapytałam, nie potrafiąc zignorować swojego natłoku myśli. Musiałam przynajmniej na część swoich pytań znać odpowiedź.
— Słońce, idź spać. Porozmawiamy o tym rano. — Zignorował moje pytanie. Byłam przekonana, że on przecież też nie zaśnie.
— Harry, nie chcę się o ciebie przez całą noc martwić. Nie zmrużę oka, jeżeli nie będę wiedziała, czy z tobą jest wszystko okej. — Odpowiedział mi w pierwszej chwili tylko wzdechnięciem.
— Jak myślisz? — Zapytał zdenerwowany, chociaż też jakby smutny. — Znasz mnie najlepiej, Andie. Więc jak myślisz, jak się czuję?
— Myślę, że nie chcesz o tym rozmawiać — odparłam i zagryzłam wnętrze policzka.
— Mówiłem, że mnie znasz najlepiej — burknął i nie dowiedziałam się od niego niczego więcej. Komunikacja między naszą dwójką bywała momentami trudna. Nie zawsze potrafiłam czytać szatynowi w myślach, a on zbyt często tego oczekiwał.
— Harry — wyszeptałam po długiej chwili ciszy. Byłam pewna, że nie śpi.
— Tak?
— Powiesz mi, jeżeli będziesz chciał o tym porozmawiać? — Ułożył dłoń na moim biodrze i przyciągnął mnie bliżej.
— Jasne. — Cmoknął moje czoło.
— I na pewno czujesz się dobrze? — dopytałam, sięgając po jego twarz. Uniosłam spojrzenie, aby się mu przyglądnąć. Pod palcami czułam dwudniowy zarost. — Wiesz, że możesz mnie w każdej chwili obudzić, ja...
— Tak — odpowiedział, przerywając mi. To mi starczyło. Owinęłam jedno ramię w okół jego ciała i położyłam się znowu wygodnie obok. Zasnęłam w ciągu paru minut, bo od razu dopadło mnie zmęczenie. Dla Harry'ego niestety była to nieprzespana noc, jak mi rano zdradził, którą spędził na łkaniu w poduszkę, starając się mnie nie obudzić.
liczba słów: 891
CZYTASZ
Fleurs Séchées // h.s.
RandomDruga część Lumière. Andie Styles rzeczywiście wierzyła w to, że nadejdzie taka chwila, kiedy będzie w stanie szczerze stwierdzić, że ogarnęła swoje życie w każdym stopniu. Przekonała się prędko o swojej naiwności. W wieku dwudziestu dziewięciu lat...