Rozdział 4

167 14 2
                                    

Przepraszam, że schodzi mi tak długo z dodawaniem rozdziałów. Naprawdę staram się pisać codziennie albo przynajmniej poprawiać to, co już napisałam, ale z jakiegoś powodu te pierwsze rozdziały wymagają dużo więcej pracy niż mi się wydawało. Nie zawsze jestem od razu zadowolona z tym co napisałam, sam prolog przerabiałam chyba z cztery razy. Dosłownie za każdym razem był całkiem inny. Obym radziła sobie z tym coraz lepiej, bo mnie też męczy wałkowanie jednego rozdziału przez kilka tygodni. Buziaki!

Myślałam, że siedząc z dziećmi w kącie salonu, nikt nie będzie mi przeszkadzał. Z resztą przez długi czas tak było. Harry towarzyszył swojej mamie, która rozmawiała z gośćmi. Co jakiś czas odnajdowywał mój wzrok i posyłał mi ciepłe uśmiechy, wiedząc, że mi tym doda otuchy. Jednak zniknął gdzieś na dłuższą chwilę i zaczynało mnie to martwić. Zwłaszcza kiedy Anne wróciła do pokoju, a jego nie było już u jej boku.

- Wciąż nie jestem pewien, czy Toby jest bardziej podobny do ciebie czy do Harry'ego, ale robi się z niego mały mężczyzna. - Obok mnie znalazł się mąż Gemmy, Brian, który opadł na kanapę. Tobias uniósł na chwilę wzrok znad kartki, aby na niego spojrzeć, ale zdawał się nie być nim szczególnie zainteresowany. Wrócił zaraz do tworzenia swojego dzieła.

- Kiedy jest zły marszczy nos jak Harry, ale mruży oczy jak ja. - Skrzyżowałam ramiona, spoglądając kątem oka na mężczyznę i kubek w jego dłoniach. - To ta herbata truskawkowa?

- Tak - odparł i przytaknął. - Szczerze mówiąc to nie pamiętam, żeby Des kiedykolwiek ją pił, ale jeżeli rodzina Styles twierdzi, że była jego ulubioną, to nie będę tego podważał.

- Jak ci smakuje? - zapytałam, unosząc brwi. Wzruszył ramionami.

- Jest w porządku - rzekł z delikatnym uśmiechem na ustach. Brian był uprzejmym mężczyzną, ale nawet on nie był w stanie udać, że chce rozmawiać o herbacie. Spoglądnął znowu na moje dzieci, siedzące z kredkami w dłoniach. Tobias co chwila zerkał na kartkę Adama i próbował naśladować to, co robił jego starszy brat. - To ile oni już mają lat? Tak dawno ich nie widziałem.

- Adam skończył niedawno osiem lat, a Toby pięć - odpowiedziałam, odwracając wzrok, kiedy to Brian go odwzajemnił.

- A poznaliśmy się, gdy byłaś jeszcze w ciąży z tym małym łobuzem. - Wskazał na Toby'ego palcem. - Czas jednak strasznie szybko mija.

- To prawda. - Przytaknęłam. Podałam Adamowi kredkę, której nie mógł dosięgnąć. Wymamrotał ciche dziękuję i kontynuował rysowanie.

Rozglądnęłam się po pomieszczeniu i po ludziach. Nigdzie nie widziałam szatyna, a przecież praktycznie wszyscy siedzieli w salonie. Może rozmawiał z Gemmą, która też gdzieś zniknęła. Niepokoiłam się, chociaż pewnie niepotrzebnie. Ale wiedząc, że jest gdzieś obok, czułam się lepiej.

- Przepraszam, czy mógłbyś przez chwilę ich popilnować? - Wstałam, nie czekając na odpowiedź Briana.

Zauważyłam, że Anne została akurat sama. Kiedy znalazłam się obok, nalewała sobie do filiżanki herbaty. Widząc mnie w pierwszej chwili się uśmiechnęła, ale spoważniała, gdy nie odwzajemniłam jej gestu, lecz nerwowo przygryzłam wargę.

- Kochanie, wszystko-

- Czy wiesz może gdzie jest Harry? - zapytałam, wchodząc jej w słowo. Przedpokój był pusty, a z kuchni akurat wróciła Gemma niosąca ciasto.

- Mówił, że chce ci potowarzyszyć. - powiedziała niepewnie. - Ale najwyraźniej wcale nie udał się do ciebie.

- Idę go poszukać - oznajmiłam, bo odkąd mama szatyna znalazła się spowrotem przy stole, jego nie było już od dobrych trzydziestu minut. Czy dramatyzowałam? Bardzo możliwe. Ale musiałam sie upewnić, gdzie jest.

Fleurs Séchées // h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz