Rozdział 30

83 11 3
                                    

Adam trzymał w rączce skrawek mojej spódnicy, chodząc za mną tam i spowrotem. Tymczasem Toby siedział wraz z Harrym, Gemma i Noahą w salonie, zabawiając naszych gości. Nie przeszkadzała mu w najmniejszym stopniu ich obecność. Adam z drugiej strony odzwierciedlał to, co czułam w środku, a czego starałam się nie okazywać na zewnątrz. Zdradzały mnie jednak moje drżące dłonie.

Zalałam torebki herbaty w dzbanku gorącą wodą. Filiżanki oraz cukier znajdowały się już w pokoju, wobec czego pozostało mi przynieść jedynie jeszcze łyżeczki. Sięgałam akurat po nie, kiedy do kuchni wpadła Gemma, a jej głos zaskoczył mnie na tyle, że aż zrzuciłam sztućce. Przeklnęłam cicho pod nosem.

— Wszystko w porządku? — zapytała, kiedy wyciągnęłam drżącą rękę ku ziemi, podnosząc z niej srebrne łyżeczki.

Adam wykorzystał to, że na moment przykucnęłam i złapał się mojego ramienia, przyciskając do niego policzek. Cmoknęłam małego w czubek głowy, ostrożnie wstając.

— Już do was dołączam — oznajmiłam, unikając wzroku szatynki. — Mogłabyś zanieść dzbanek do pokoju? Otworzę jeszcze paczkę ciasteczek i już przychodzę.

Gemma zabrała z blatu kuchennego pełny dzbanek oraz łyżeczki, pozostawiając mnie znów samą. Nie zadawała w prawdzie dalszych pytań, ale zanim zdążyłabym sięgnąć po talerzyk, na który chciałam rozsypać czekoladowe ciasteczka, za mną znalazł się Harry.

— Słońce? Wszystko dobrze? — Zacisnęłam usta, zdając sobie dobrze sprawę z tego, że przysłała go do mnie Gemma.

— Nie wiem — odparłam, czując jego dłonie na swoich ramionach. — Mógłbyś mnie nie dotykać? Proszę?

— Andie, czy coś się stało? — Puścił mnie i przystanął z boku, opierając biodro o blat.

— Nie. — Rzeczywiście nic się nie stało. Po prostu czułam się nagle przytłoczona całym wieczorem. Noaha była bardzo miła. Gemma świetnie zaopiekowała się dziećmi. W drodze powrotnej Harry nawet mnie przeprosił za swój wybuch. Właściwie to wszystko było w jak najlepszym porządku. — Zanieś proszę talerz. Zaraz do was przyjdę.

— Możemy usiąść na chwilę na zewnątrz — zaproponował, nie chcąc odpuścić. — Andie. Cała się trzęsiesz.

Wyciągnęłam przed siebie dłonie. Rzeczywiście nadal drżały i to jeszcze bardziej niż parę chwil temu. Boże, czemu musiałam przez to przechodzić w tej chwili? Każdy inny moment byłby lepszy.

— Niedobrze mi — rzekłam, przyglądająć się panicznie swoim rękom, a oddychanie stało się nagle trudniejsze.

To był ten moment, kiedy już z pełną świadomością tego, że walczyłam z napadem lęku, wszystko zaczęło się walić. Za chwilę siedziałam z szatynem na chłodnych flizach, Adam gdzieś zniknął z Gemmą.

Wspólnie wykonywaliśmy ćwiczenia oddechowe, aż w końcu udało mi się uspokoić. Harry pomógł mi wstać z ziemi i przyciągnął mnie do siebie, a mnie natychmiast zalała fala wstydu.

— Nienawidzę się za to — powiedziałam, zaciskając powieki.

— Przecież nic się nie stało. — Jego głos rozbrzmiał tuż przy moim uchu. — Już jest po wszystkim. Jeśli chcesz, możesz odpocząć na górze. Nie musisz siedzieć z nami, jeśli źle się czujesz.

— Chcę usiąść z wami — wtrąciłam. — Zaburzenia lękowe to najgorsze co mnie spotkało. Chcę mieć znowu siedemnaście lat i nie musieć się zmagać z tym gównem.

— Zrobiłaś duże postępy i będzie już tylko lepiej — zapewnił mnie, ale nie byłam do końca przekonana.

— Nienawidzę się.

— Andie.

— Rozmazałam się? — zapytałam, odciągając swój policzek od jego klatki piersiowej. Spoglądnął na mnie, po czym uniósł rekę ku mojej twarzy i przejechał kciukiem miejsce pod moją dolną powieką.

— Już jest dobrze. — Cmoknął mnie w usta i zaczesał do tył włosy, które opadały na moje czoło.

Jeszcze przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie. Widziałam po nim, że się martwi. Znowu. Nie chciałam tego. Nieważne, ile razy by mi nie mówiono, że to wszystko to nie moja wina i tak miałam wrażenie, że jestem odpowiedzialna za to, jak inni się z powodu mojej choroby czują. Jakaś część mnie wierzyła, że to jednak była moja wina. Może wynikało to z tego, że był okres czasu, w którym byłam psychicznie zupełnie zdrowa. Pamiętam, jak moje życie wyglądało, zanim postawiono mi diagnozę.

— Usycham, Harry. — Ułożyłam dłonie na jego piersiach. — Jak postacie z książki Esther.

— Nie widzę tego — stwierdził, chcąc mnie podbudować.

— A ja niestety bardzo dobrze — rzuciłam z słyszalnym zawodem. — Boże, usycham. Jak Monsieur Curie i Madame Aubert oraz Sylvie.

— Słońce, zapewniam cię, że nie usychasz. — Kto by pomyślał, że książka Esther zapadnie mi aż tak w pamięć. Potrafiłam wymienić bezproblemowo trzy postacie. Tymczasem czasami zapominałam imion własnych książkowych bohaterów. — Wszystko jest z tobą w porządku.

Byłam jednym z uschniętych kwiatów z książki Esther. Harry mógł temu zaprzeczać, ale tak się czułam. Z żywej Andie, z Andie, która kroczyła odważnie i podchodziła do życia z zaciekawieniem oraz, przyznam, lekką naiwnością, stałam się Andie zupełnie mi obcą. Czy dzisiaj także rąbnęłabym komuś takiemu jak Charliemu? W życiu! Pewnie zabrakłoby mi pewności siebie, aby odpowiedzieć mu czymkolwiek.

— Wracamy do Noahy i Gemmy — oznajmiłam w końcu stanowczo, czując nagłą chęć wzięcia życia w swoje ręce. — Weź ciasteczka.

liczba słów: 771

Fleurs Séchées // h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz