Rozdział 37

157 9 11
                                    

28.12.2023:

Rozdział został (jak i 35 i 36 rozdział) przerobiony. Treść jest mniej więcej taka sama. Nie ma więc potrzeby czytania wszystkiego od nowa.

Wesołych Świąt!
Long time, no see.

Bezskutecznie próbowałam wpakować wszystko, co chciałam napisać, w jeden rozdział i dopiero niedawno zdecydowałam, że wolę napisać jednak dwa krótsze rozdziały.

Z tej okazji mogę w końcu dodać nowy (krótszy) rozdział, a pisanie kolejnego powinno przyjść mi z większą łatwością, bo już wiem, co chcę napisać.

Jeszcze raz, wesołych! 🎄

- To nie tak, jak myślisz - powiedział w swojej obronie. Ze wszystkich rzeczy, które mógł powiedzieć, powiedział właśnie to. To nie tak, jak myślisz.

- W takim razie oświeć mnie. - Wyrzuciłam ręce w powietrze. - Bo może czegoś nie rozumiem, a osoba, która zaproponowała ci, że może ci w każdej chwili znowu obciągnąć, miała na myśli zupełnie coś innego niż seks oralny.

- Nie zdradzam cię, Andie. Wiem, jak to wygląda, ale musisz mi uwierzyć. - Nie byłam pewna, czy mogę mu zaufać. Dopuszczał się regularnie mniejszych, nieistotnych kłamstewek, które byłam w stanie zignorować, ale właśnie dlatego nie wykluczałam jego zdolności do kłamstw większych.

- Od kogo są te wiadomości? - zapytałam i skrzyżowałam ramiona. Cofnął się o krok, zaciskając usta. - Czemu nie chcesz mi powiedzieć, kto ci pisze?

- Będziesz zła i będzie ci smutno... Andie, nie mogę ci... - Zmniejszyłam odległość między nami, stając tuż przed nim. - Nie chcę cię zranić.

- Nie chcesz mnie zranić? Od wczoraj cały czas myślę tylko o tych głupich wiadomościach, nie mogę spać, a ty teraz... - Przerwałam w pół zdania, bo chciałam pozostać przy rzeczy i nie wnikać na razie w to, co czułam przez ostatni dzień. - Kim ona jest?

- Słońce... - Złapał między palce mój nadgarstek, a ja z jakiegoś powodu mu na to pozwoliłam. - Posłuchaj, to nie jest coś, co chcesz wiedzieć.

- Chcę wiedzieć i chcę wiedzieć teraz. Nie wytrzymam dłużej bycia w niewiedzy. Po prostu mi... - Westchnęłam ciężko, widząc, że kręci delikatnie głową. - Harry. Proszę.

Milczał. Wpatrywał się we mnie i milczał. Bolało mnie to, że czuł potrzebę ukrywania czegoś przede mną. Nie wiedziałam też, co więcej mogę powiedzieć lub zrobić, aby się przede mną otworzył.

- Proszę - spróbowałam raz jeszcze i to właśnie, to moje najcichsze i najdelikatniejsze proszę w końcu go złamało. Mój lewy nadgarstek wciąż spoczywał w jego dłoni, lecz tuż przed wypowiedzeniem jej imienia, wypuścił go. Na jego twarzy malował się wstyd.

- To Rea - przyznał w końcu, a ja w momencie, gdy padło jej imię, bez zastanowienia uniosłam rękę i wymierzyłam szatynowi w twarz siarczyste uderzenie z liścia. Ja pierdolę.

- O mój Boże. - Zakryłam w szoku usta, będąc przede wszystkim zaskoczona własną reakcją. Po mojej skórze w tempie natychmiastowym zaczęły spływać łzy, które były wynikiem absolutnego przytłoczenia. Miałam w głowie mętlik, za który zielonooki był w dużej mierze odpowiedzialny.

Opuściłam kuchnię, wpadając roztrzęsiona do przedpokoju. Zapaliłam w nim światło, wsunęłam stopy w półbuty i sięgnęłam po torebkę, w której zaczęłam szukać kluczy. Pewnie odnalazłabym je prędzej, gdyby nie drżące ręce i ciągle napływające do moich oczu łzy.

- Andie, nigdzie nie wychodzisz. - Usłyszałam za sobą. Nie powstrzymało mnie to jednak od dalszych poszukiwań. - Jest późno, a ty musisz się wpierw uspokoić.

- Obiecałeś mi zero kontaktowania się z Reą. O nic innego cię nie prosiłam. A ty... - Wyłowiłam z torebki bryloczek wraz z doczepionymi do niego kluczami tylko po to, aby je od razu opuścić na ziemię. Wyślizgnęły mi się z ręki. Schyliłam się, aby je podnieść, lecz wtedy Harry kopnął je pod szafkę. - Harry!

Otarłam twarz z łez, nim upadłam na kolana. Próbowałam odnaleźć swój ubytek palcami, ale nawet nie potrafiłam z pewnością powiedzieć, gdzie jest i czy wyciągam rękę we właściwą stronę.

W złości uderzyłam z całej siły o szafkę, która na szczęście nie poniosła żadnych szkód. Chciałam to powtórzyć, ale szatyn złapał moje nadgarstki. Uniósł je do góry i oparł swoje czoło o moje, a ja natychmiast zacisnęłam powieki. W pierwszych chwilach próbowałam się mu wyrwać. Na próżno.

- Wiem, że jesteś zła, ale proszę, daj sobie pomóc. - Zielonooki rozluźnił swój uścisk. Wtedy dopiero otworzyłam oczy, a nasze spojrzenia natychmiast się spotkały. Szatyn delikatnie się uśmiechnął, czego nie potrafiłam odwzajemnić. W mojej głowie wciąż odbijało się jakby echem jej imię padające z jego ust. - Nie musisz też później ze mną rozmawiać. Tylko... spróbuj wziąć głęboki wdech. Powoli.

Wypuścił moje ręce, zakładając je sobie na kark. Próbowałam dopasować swoje oddechy do tych jego. Dopiero, kiedy udało mi się ostudzić, zauważyłam, że głaszcze mnie po plecach. Nie uciekaliśmy od siebie wzrokiem, a Harry nawet nie drgnął powieką, kiedy ułożyłam dłoń na jego policzku, który wcześniej uderzyłam.

- Nie chciałam - powiedziałam półszeptem, przejeżdżając troskliwie kciukiem po jego skórze.

- To nic takiego - odparł i nie uszło mojej uwadze, że jego spojrzenie zatrzymało się na moich ustach. Zdawał się czekać na ruch z mojej strony, bo niczego nie próbował. Ale nie tym razem.

- Możemy w końcu porozmawiać? - zapytałam, odrywając się od zielonookiego. Pozostawiłam jedynie ręce na jego ramionach.

- Jasne. Usiądźmy w...

- Tym razem nie będziesz unikał rozmowy? - Przechyliłam głowę na lewy bok. - Ani ode mnie uciekał lub próbował zmienić temat?

- Nie będę - zgodził się, kręcąc głową. - Chcę porozmawiać.

liczba słów: 754

Fleurs Séchées // h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz