Ten rozdział już od jakiegoś czasu czeka na publikację, ale miałam go najpierw jeszcze raz przeczytać. Nie zrobię tego jednak, wychodzę z założenia, że jest dobrze i przepraszam za te długie przerwy. To nie tak, że nie piszę, piszę nadal sporo, ale czasami powstają cztery różne wersje jednego rozdziału, bo w trakcie nagle stwierdzam, że to, co napisałam, należy albo poprawić albo całkiem usunąć i wtedy zaczynam pisać od nowa. 29 rozdział już jest zaczęty, więc mam nadzieję, że zdołam dodać go wcześniej. Dziękuję tym, co nadal są :)
- Rozmawia Pani z nim o tym? - Psycholog pochyliła się nad swoim biurkiem i spoglądnęła na mnie z lekkim niepokojem.
- Kłócimy się. Jedno z nas przeprasza drugie. Nie wracamy do tego - odparłam, wzruszając ramionami. - A parę dni później znów się kłócimy.
- Jak poważne są wasze kłótnie? - zapytała, zapisując coś w swoim notesie.
- Z perspektywy czasu wydają mi się mniej poważne. Niepotrzebne - stwierdziłam. - Czasami są niesamowicie głupie. A kosztują mnie wiele.
- W jakim sensie? - Westchnęłam, zastanawiając się, co mam jej powiedzieć.
- W takim, że potrafią ciągnąć się przez kilka dni, a wtedy ja tracę nerwy. Dzieci nie rozumieją, co się dzieje, ale koniecznie chcą wiedzieć. Praktycznie zawsze wyczuwają, kiedy coś jest nie tak - przyznałam. - Zdaje się, że to w tym wszystkim jest najgorsze. Nie chcę je wciągać w nasze nieporozumienia. Wiem, że Harry też nie.
- Doskonale to rozumiem. Łatwiej jest się kłócić bez publiczności. Dawniej jej nie mieliście, a teraz uświadamia was, jak często rzeczywiście się ze sobą kłócicie. - Dlaczego ona musiała mieć zawsze rację? Przytaknęłam, zgadzając się z tym, co mówiła. - Jak działa na was obecność dzieci podczas waszych kłótni?
- Przywracają nas na ziemię - odpowiedziałam z uśmiechem na ustach. - Potrafimy dogryzać sobie bez końca. Naprawdę. Ale kiedy tylko jeden z małych wpadnie nam do pokoju i zapyta się, czy się kłócimy, zatrzymujemy się na chwilę. Nagle panuje całkiem inna atmosfera.
- Czy jest Pani zdania, że bylibyście w stanie przerwać taką kłótnię w podobny sposób zupełnie sami?
- Pewnie tak - mruknęłam nieco niepewniej. - W prawdzie z trudem, ale myślę, że moglibyśmy nad tym popracować.
- Czy kłótnie były czymś częstym w Pani domu rodzinnym? Myślę tu o kłótniach podobnych do tych, które mają miejsce między Panią a Pani mężem. - Uniosła do góry brwi, poprawiając okulary na swoim nosie.
- Raczej nie. To nie byłoby w moim stylu - uznałam, kręcąc głową. - Ani w stylu moich rodziców. Przechodziłam w prawdzie pewnego rodzaju fazę buntu, ale nawet wtedy dogadywaliśmy się całkiem dobrze.
- Tak myślałam. I też powiedziałabym, że nie jest to w Pani stylu. - Uniosła chwilowo kąciki ust, po czym znów spoważniała. - W jakim otoczeniu dorastał Harry?
- Jego mama jest kochana. Tato miał problemy z agresją, a później też z alkoholem. Idealne połączenie - zauważyłam sarkastycznie, bo chyba tylko sarkazm pozwalał mi mówić o tych tematach z większą lekkością. - Z tego co wiem, najgorzej wspomina swoje nastoletnie lata. Zaczęliśmy ze sobą chodzić, kiedy miał dwadzieścia jeden lat. Nie wiem, jak się miała sytuacja w jego domu przed tym.
- Rozumiem. Ominęło Panią, nazwijmy to tak, najgorsze.
- Tak mi się wydaje - rzekłam, krzyżując ramiona. - Pomimo tego nasz związek od początku był trudny. Po prostu mógł być trudniejszy.
- Uważa Pani, że każdy związek zmaga się z podobnymi trudnościami? - Przygryzłam wargę, a wzrokiem uciekłam w kąt pomieszczenia, poszukując tam odpowiedzi.
- Nie. - Westchnęłam delikatnie. - Wiem, że nie. Przecież widzę, jak wyglądają zdrowe związki.
- Liczba trudności nie świadczy o zdrowiu związku, a raczej to jak sobie z nimi radzicie.
- A radzimy?
~*~
- Jeżeli się spóźnimy, będzie to twoja wina - burknął szatyn, wskazując ręką, na światła, którę się właśnie zmieniły.
- Dobrze. Biorę to na siebie - odparłam równie zirytowana. - Coś jeszcze czy w końcu skończyłeś?
- Wiesz co, Andie? Chyba skończyłem. Teraz już wszystko jest w porządku - rzekł sarkastycznie.
- Boże! Nie rozumiem, co ci w ogóle zrobiłam. Próbuję być dobrą żoną, załatwiam nam niańkę na cały wieczór, żeby móc ci potowarzyszyć, a ty jak zwykle musisz mieć do mnie pretensje o nic. - Oczywiście musieliśmy się pokłócić w dniu, w którym przez bitą godzinę omawiałam nasze kłótnie z terapeutką. Wiedziałam, że to był ten moment, w którym powinniśmy przestać i się pogodzić, ale upartość Harry'ego stała nam na drodze.
- Naszą niańką jest Gemma, której miałaś w to nie mieszać - zaznaczył. - Prosiłem cię, żebyś to ty została w domu z dziećmi.
- A kiedy zaproponowałam, że zadzwonię po Gemmę, dałeś mi zielone światło.
- Bo nie chciałaś odpuścić.
- Jesteś zły tylko dlatego, bo zmusiło cię to do otworzenia się przed kimś - zauważyłam, wjeżdżając w boczną uliczkę, by zatrzymać w niej samochód. - I rozumiem, że to dla ciebie trudne, ale kurcze, Gemma nawet o nic więcej nie pytała. Po prostu przyjechała i nie wymagała od ciebie żadnych szczegółów. Wie tylko, że jest dziś rocznica śmierci waszego wujka i że pojechaliśmy z tego powodu na cmentarz. Przestań wszystko wyolbrzymiać.
- Tam jest miejsce - wystawił do przodu rękę, ignorując moją wypowiedź.
Zaparkowałam auto tam, gdzie wskazał. Zanim wyszłam na zewnątrz, sięgnęłam tylko po swoją torebkę, którą zarzuciłam sobie przez ramię. Szatyn wyjął z bagażnika kwiaty, które jak zwykle zorganizował. Tym razem zdecydował się na drobny bukiet czerwonych róż, który został obwiązany kremową wstążką.
Harry wciąż nie odezwał się słowem i zdawał się być obrażony, lecz pomimo tego sięgnął po moją rękę, gdy przechodziliśmy przez ulicę. Przez chwilę myślałam, że zaraz się otrząśnie i przypomni sobie, że przecież nadal ma być na mnie zły. Ale to nie nastąpiło. Nie wypuścił już mojej ręki i odebrałam jego gest jako bezsłowne przepraszam.
- Cmentarz o tej porze dnia ma swój urok - mruknęłam ostrożnie, sprawdzając, czy rzeczywiście ochłonął. - I lubię kiedy niebo jest różowe.
- Tak? - Uśmiechnął się, spoglądając na mnie. Przemieszczaliśmy się między grobami, będąc coraz bliżej naszego celu.
- Mhm - odparłam. — Kiedy zmarł Adam, pamiętasz, jak ciepło już było, kiedy chodziłam na cmentarz? A niebo wieczorami było...
- Poczekaj, słońce. - Szatyn nagle się zatrzymał, chociaż nie byliśmy jeszcze na miejscu. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, czemu nie szliśmy dalej.
- Harry? - odezwał się delikatny, kobiecy głos, na który aż podskoczyłam, nie spodziewając się, że teraz jeszcze kogoś spotkamy. Spoglądnęłam przed siebie, aby ujrzeć, do kogo należał. - To ty, prawda?
liczba słów: 997
CZYTASZ
Fleurs Séchées // h.s.
RandomDruga część Lumière. Andie Styles rzeczywiście wierzyła w to, że nadejdzie taka chwila, kiedy będzie w stanie szczerze stwierdzić, że ogarnęła swoje życie w każdym stopniu. Przekonała się prędko o swojej naiwności. W wieku dwudziestu dziewięciu lat...