Rozdział 17

113 11 1
                                    

— Mamo? — Założyłam czapkę na głowę małego. — A czy ciocia Gemma już naprawiła huśtawkę w ogrodzie?

— Nie wiem, słońce — odparłam, zapinając mu kurtkę.

— Adam, ostatni raz cię wołam! — krzyknął Harry. — Już dawno powinieneś być na dole!

— Pewnie pakuje zabawki czy coś. Daj mu chwilę — skierowałam się do szatyna.

— Mamo, nie lubię, kiedy tata się denerwuje — Toby wydął wargę, wlepiając we mnie swoje spojrzenie.

— Musisz zrozumieć, że chce, żeby ciocia Gemma nie musiała na was czekać. Ale rzeczywiście, denerwuje się bardziej niż zazwyczaj — zauważyłam, po czym cmoknęłam jego nosek. — Porozmawiam z nim zaraz.

Zadzwonił dzwonek do drzwi, za którymi zapewne kryła się siostra Harry'ego. Spoglądnęłam na niego, a ten zaczął tylko kręcić głową, bo Adama wciąż nie było.

— Sprawdź, co robi na górze. Ja otworzę — powiedziałam, a mężczyzna przytaknął. Schodami wszedł powoli na górę, a ja sięgnęłam w tym czasie po klamkę drzwi i je otworzyłam.

— Cześć Gemma. — Uśmiechnęłam się szeroko na jej widok. W momencie, gdy wstąpiła do środka, zamknęła mnie w ciepłym objęciu.

— Jak dobrze cię widzieć — rzekła, z brodą opartą na moim ramieniu. — Stęskniłam się za moją kochaną szwagierką.

— A ona za tobą — odparłam, po czym zostałam wypuszczona z jej rąk.

— A tu kto siedzi? — Przykucnęła przed Tobiasem, który rzucił się jej na szyję. — Jaki ty już jesteś duży.

Uśmiechnęłam się, obserwując ich dwójkę. Tę spokojną chwilę zakłócił ryk Adama, który właśnie schodził z Harrym do przedpokoju. Tata chłopczyka trzymał go za rękę, a ten zdawał się niemal dławić łzami. Tego nam teraz brakowało.

— Co się dzieje? — zapytałam, spotykając się z zirytowanym spojrzeniem szatyna.

— Nic się nie dzieje. Po prostu zaczął wypakowywać zawartość wszystkich swoich szuflad z kredkami, pisakami i innymi przyborami i wypełniać nimi plecak. — Zacisnęłam usta w linię, powstrzymując śmiech.

Mały wyrwał się Harry'emu i podbiegł do mnie, aby się skryć za moim ciałem. Kręcąc głową, oznajmiłam bezgłośnie, że wejdę z Adamem jeszcze na chwilę do salonu. Szatyn przytaknął. Zapewne już z nim rozmawiał, ale chciałam sama jeszcze spróbować go uspokoić.

— Chodź, słońce. — Wzięłam małego na ręce. Przeniosłam go do dużego pokoju, gdzie usiadłam z nim na kanapie. Wcześniej zamknęłam za nami drzwi.

— Tata... nie... tata... wyjął z plecaka m-moje kredki... nie... pozwolił mi... — przerwał swoje jąkanie się, aby wypuścić ciężki szloch. Zaczął coś niezrozumiale mamrotać pod nosem.

— Spokojnie. — Otarłam z jego twarzy łzy, chociaż do jego oczu już napływały kolejne. — Tata na pewno wyjął tylko to, czego nie potrzebujesz zabierać do cioci. Pamiętasz, ciocia Gemma niedawno nakupiła specjalnie dla ciebie ogromną paczkę kredek i pisaków, które wszystkie, praktycznie nowiutkie, czekają u niej na ciebie.

— Ale jej kredki i pisaki są inne niż moje — burknął, krzyżując ramiona.

— Adam, rysuje się nimi tak samo. Testowałam je ostatnim razem. — Odwrócił spojrzenie i wbił je w ziemię, marszcząc przy tym brwi. Wyglądał przy tym tak podobnie do mnie. — Słuchaj, jedziecie do cioci na pół dnia. Jeżeli miałaby nie mieć jakiejś konkretnej kredki albo pisaka, to dokończysz rysunek w domu. Będziesz miał na to jeszcze całe popołudnie.

Fleurs Séchées // h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz