Rozdział 3

181 12 2
                                    

- Natychmiast wyskoczył Czerwony Kapturek wołając: Ach, jakże się bałam, tak ciemno było w brzuchu wilka! - Przerzuciłam stronę w książce, ale przeszkodzono mi w dalszym czytaniu. Drobna rączka Tobiasa wylądowała na kolejnych zdaniach.

- Jak mógł ją połknąć w całości? - zapytał, unosząc wysoko brwi i powoli zaczął zjeżdzać palcami w dół. Śliska kartka wydała nieprzyjemny dźwięk piszczenia. Złapałam za jego dłoń, zdejmując ją z książki.

- Po prostu połknął ją, nie przeżuwając - odparłam, ale pięciolatek nie wydawał się do końca przekonany. - Wilki są naprawdę duże. Mają jakieś dwa metry. Czerwony Kapturek był o wiele mniejszy.

- Czy tata ma dwa metry? - Uśmiechnęłam się, kręcąc głową.

- Nie, trochę mu brakuje. Ale dobrze myślisz - pochwaliłam go. Zajrzałam znowu do tekstu, chcąc kontynuować. - A potem wyszła i stara babcia...

- Mamo, już nie chcę więcej. Wiem, jak to się kończy - oznajmił, podciągając pierzynę pod brodę. - Chcę iść spać.

- No dobrze. - Pocałowałam go w czubek głowy, po czym wstałam z jego łóżka. Od razu przekręcił się na drugi bok, ukrywając twarz gdzieś w poduszce.

Skrzyżowałam ramiona i rzuciłam spojrzenie w stronę Adama, który już od jakiegoś czasu spał. Nigdy nie sprawiał nam większych kłopotów, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. Zasypiał już całkowicie sam.

Kiedy przyszedł na świat miałam tylko dwadzieścia jeden lat i byłam przerażona macierzyństwem. Z jednej strony bardzo chciałam urodzić, ale wiedziałam, jak wiele może pójść nie tak. Bałam się, że nie dam rady wychować dziecka, nawet jeżeli miałam obok szatyna i wsparcie naszych rodzin. Zwyczajnie nie mogłam sobie w pierwszej chwili wyobrazić bycia odpowiedzialną za życie drugiej osoby. Więc kiedy czwarty test ciążowy okazał się być także pozytywny, zamknęłam się w łazience i wylewałam przez parę godzin łzy, dopóki nie odnalazł mnie Harry.

Ciąża w pierwszych tygodniach była dla mnie ogromnym obciążeniem psychicznym i chyba właśnie wtedy zaczęłam mieć pierwsze ataki paniki, nad którymi w żadnym stopniu nie panowałam. Chodziłam regularnie na terapię, aby pozbyć się ciągłego poczucia lęku. Nic nie wyglądało tak, jak sobie to wyobrażałam i pogodzenie się z tym sprawiało mi największą trudność. Potrzebowałam czasu i potrzebowałam go bardzo dużo.

Wychodząc z pokoju chłopców, zgasiłam światło i przymknęłam nieco drzwi. Nigdy nie zamykałam ich całkiem w obawie, że ich nie usłyszę, gdyby mnie wołali lub płakali, chociaż nie zdarzało się to już zbyt często.

Białe światło w łazience oświetlało delikatnie przedpokój. Wstąpiłam do pomieszczenia, zastając przed zlewem Harry'ego ze szczoteczką w ustach. Jego tors opinała biała koszulka od piżamy, a z bioder zwisały luźne czarne spodenki. Jedną z moich spinek upiął włosy do tył, aby mu nie opadały na czoło.

Stanęłam obok mężczyzny i sięgnęłam po własną szczoteczkę do zębów. Oparł się dłonią o zlew, lustrując moje odbicie w lustrze. Posłałam mu uśmiech, spuszczając onieśmielona wzrok. Stuknęłam swoim biodrem lekko o jego.

- Chyba powoli wychodzi mi to bycie mamą - zażartowałam, a szatyn przyciągnął mnie do siebie z ręką na mojej talii.

Pochylił się, aby wypłukać usta wodą, nie odrywając od siebie naszych ciał. Zaczęłam szorować zęby, zatrzymując wzrok na naszej dwójce. Otarł wargi ręcznikiem, a następnie zostawił pocałunek nad moim uchem.

- Od początku byłaś świetną mamą - powiedział, odnosząc się do mojej wcześniejszej wypowiedzi. Zawsze mi to powtarzał, ale trudno było mi w to uwierzyć. Zbyt często nie miałam pojęcia co robię. - Nie dorastam ci do stóp.

Fleurs Séchées // h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz