— Co czytasz? — zapytał Harry. Z jego bioder zwisał biały ręcznik. Zaczesał wilgotne włosy i otworzył szafę, aby wyjąć z niej piżamę. Zatrzymałam wzrok na jego torsie.
— Jedna z moich uczennic dała mi do przeczytania swoją ulubioną książkę. — Wystawiłam do góry okładkę. — Mówi ci to coś?
Podszedł do mnie, aby przeczytać tytuł. Przygryzł w zamyśleniu wargę, a po chwili kiwnął głową.
— Francuski autor. Nie słyszałem o nim — odparł. Narzucił na ciało koszulkę od piżamy. — O czym jest?
— Dopiero zaczęłam ją czytać. — Ułożyłam książkę spowrotem na pierzynie. — Ale nie wiem, czy to książka, którą powinny czytać dzieci.
— Kto ci ją dał? — Szatyn usiadł na swojej połowie łóżka, wpatrując się w ekran komórki. Szybko przesuwał po niej palcem, ale znieruchomiał w momencie, kiedy z moich ust padło jej imię.
— Esther. — Skierował ciało w moją stronę, unosząc wysoko brwi. — Nie zaczynaj znowu. Nie ma nic złego w tym, że przeczytam jej ulubioną książkę.
— Nie ma nic złego... Andie, czy ty się słyszysz? — Przewróciłam oczami. — Zachowujesz się nieodpowiedzialnie.
Nie zareagowałam, wzrok miałam wciąż wbity w tekst. Harry wyrwał mi zdenerwowany książkę z ręki, a ja od razu wyskoczyłam spod pierzyny, aby mu ją odebrać.
— Boże, Harry. Przestań. — Stanęłam na palcach, próbując dosięgnąć jego uniesionej ręki, ale byłam za mała. — Nie możesz mi zabronić przeczytania książki.
— Wiesz dokładnie, dlaczego nie powinnaś tego robić. — Podskoczyłam, ale nawet to nic nie dało. Książka wciąż była między palcami zielonookiego.
— Oddaj mi tę cholerną książkę. — Zdenerwowana uderzyłam lekko pięścią o jego ramię. Nie ruszyło go to w najmniejszym stopniu. — Przecież jak już ją wzięłam, to muszę ją skończyć. Mam jej ją oddać i powiedzieć, że nie przeczytałam? To niczego nie zmieni.
— Po cholerę brałaś od niej tę książkę. — Rzucił ulubioną twórczość Esther na ziemię. Twarda okładka wywołała dość głośny huk tak, że aż podskoczyłam. Zrobiło mi się smutno. — Wskakuj do łóżka.
— Mam cię dosyć. — Schyliłam się i podniosłam z ziemi książkę. Rzuciłam w stronę szatyna szybkie spojrzenie i od razu zauważyłam, jak się w nim gotuje. — Przeczytam ją, czy tego chcesz czy nie.
Nim się obejrzałam, szatyn przycisnął moje ciało do ściany, napierając na mnie i złączył ze sobą nasze wargi. W pierwszej chwili miałam go odrzucić, ale te myśli od razu się ulotniły. Zamiast tego zaskoczyłam samą siebie jękiem, który opuścił moje usta. Co on ze mną robił?
Uniósł mnie do góry, przenosząc mnie na miękki materac. Jego ręce przygwoździły moje nadgarstki nad głową i wtedy też wypuściłam z dłoni książkę mojej uczennicy. Mężczyzna zawisł nad moim ciałem i ciągle mnie całował.
Chciałam go dotknąć. Jego twarzy. Jego ramienia. Jego pleców. Ale zdawał się nie mieć zamiaru wypuszczenia moich rąk ze swojego uścisku. Trzymał moje nadgarstki już tylko jedną ręką. Drugą zjechał na moją pierś, ugniatając ją w swojej dłoni.
— O co się kłóciliśmy? — zapytał szeptem przy moim uchu, pozostawiając tuż przy nim pocałunki, które zaczął przemieszczać na moją szczękę.
— Jeszcze do tego wrócimy — powiedziałam, a Harry parsknął śmiechem. Wykorzystałam chwilę jego nieuwagi, aby się spod niego wydostać i zdołałam przewrócić nas na bok.
Nieco chaotycznie usiadłam na nim okrakiem i pochyliłam nad jego twarzą, aby wpić się w jego usta. Uśmiechnął się przez pocałunek i sięgnął po moje włosy. Przerzucił je na mój prawy bok, ponieważ opadały z obu stron na nasze twarze.
Spuścił powoli ramiączka mojej koszuli nocnej. Zanim obnażył więcej mojego ciała, upewnił się, że nie mam nic przeciwko.
Odsłonił moje piersi, będąc wciąż skupionym na pieszczeniu moich warg. Koszula nocna osłaniała już tylko dolną partię mojego ciała. Uniósł się na łokciach nieco do góry, po czym całkowicie usiadł, przyciągając mnie bliżej i stykając ze sobą nasze klatki piersiowe. Jego dłonie były przyciśnięte do moich pleców. Na chwilę przerwaliśmy pocałunek.
— Jesteś piękna — wydyszał, przyglądając mi się. Wzrokiem błądził wpierw po mojej twarzy, ale potem też po moim ciele. — Boże, czym sobie na ciebie zasłużyłem.
Spuściłam onieśmielona wzrok i zatrzymałam go na naszych klatkach piersiowych. Kochałam być tak blisko Harry'ego. Czuć jak oddychamy w tym samym rytmie. Wiedziałam, że przy nim jestem bezpieczna i dlatego byłam też spokojna.
Za plecami mężczyzny ujrzałam książkę Esther, którą wcześniej wypuściłam z rąk. Może miał rację i nie powinnam jej czytać. Nie miałam teraz do tego głowy. Byłam nieco roztargniona.
— Możemy iść spać? — zapytałam niepewnie, gdyż nagle straciłam zupełnie ochotę na coś więcej. Dalej chciałam, żeby szatyn mnie trzymał w swoich ramionach, ale nie pragnęłam niczego innego. — Wiem, że przerywam w najlepszym momencie, ale...
— Andie. Nic się nie dzieje — powiedział, sięgając natychmiast po ramiączka mojej koszuli nocnej. — Wszystko w porządku? Zrobiłem coś nie tak?
— Nie, to nie ty — zaprzeczyłam. Harry pomógł mi w ubraniu się. — Po prostu jestem już trochę zmęczona. I ja... nie wiem. Chyba minęła mi ochota. Jakoś tak...
— Nie musisz się tłumaczyć. Nie chcesz i tyle. Rozumiem. — Cmoknął mnie w usta i podał rękę, abym ostrożnie z niego zeszła. Opadłam na swoją połowę łóżka, a szatyn przykrył mnie kołdrą. Odłożył wtedy też na nakastlik książkę Esther.
— Możesz mnie przytulić? — zapytałam, łapiąc go za rękę. — Przynajmniej przez chwilę. Możesz się później odsunąć, gdyby było ci niewygodnie czy coś.
Nie odpowiedział mi, tylko ułożył się obok, kradnąc ode mnie kawałek pierzyny. Przyciągnął mnie do siebie i zgasił lampkę nad nami. Ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej, przerzucając rękę przez jego tors.
Nasze oddechy, początkowo nierówne, po chwili przyjęły znowu identyczny rytm. Słyszałam też bicie jego serca i przez głowę przeszło mi krótkie błaganie, aby biło ono jak najdłużej, bo nie chciałam na tym świecie spędzić chociażby dnia bez Harry'ego. Potrzebowałam go.
liczba słów: 901
CZYTASZ
Fleurs Séchées // h.s.
AcakDruga część Lumière. Andie Styles rzeczywiście wierzyła w to, że nadejdzie taka chwila, kiedy będzie w stanie szczerze stwierdzić, że ogarnęła swoje życie w każdym stopniu. Przekonała się prędko o swojej naiwności. W wieku dwudziestu dziewięciu lat...