Rozdział 29

69 6 1
                                    

- Noah - Kobieta naprzeciw nas przytaknęła, składając przed twarzą w niedowierzeniu swoje dłonie. Złote włosy opadały na jej okryte brązowym swetrem ramiona. Dzieliło nas jedynie parę kroków.

Spoglądnęłam spowrotem na Harry'ego, próbując odnaleźć w wyrazie jego twarzy jakichś wyjaśnień. Nie byłam pewna, kim była osoba stojąca przed nami.

- Jesteś do niego podobny - powiedziała łamiącym się głosem. Zdawała się powstrzymywać usilnie łzy od wypłynięcia. - Dlatego cię od razu rozpoznałam.

- Noah, ja... - Szatyn zacisnął swoją dłoń na mojej, nie dokańczając w pierwszej chwili swojego rozpoczętego zdania. - Przepraszam.

- To nie twoja wina - odparła kobieta i machnęła ręką. - Od lat patetycznie czekam na przeprosiny jednej jedynej osoby, a tą osobą jest Des. Niestety on nigdy nie wyciągnie do mnie ręki, a ja zawsze będę tą złą.

- Mój tata nie żyje - wykrztusił zielonooki. - Zmarł... niedawno. Nieważne. Nie musimy o nim mówić.

- Boże. Moje wyrazy współczucia. - Ułożyła dłonie na swojej klatce piersiowej. - Nie miałam pojęcia.

- W końcu nikt ci nie powiedział.

Wzruszył ramionami, a Noah zacisnęła usta, przytakując. Dopiero kiedy zapadła chwila ciszy, uświadomiłam sobie, jak mocno Harry trzymał moją dłoń w uścisku. Przejechałam parę razy kciukiem po grzbiecie jego ręki, chcąc go tym uspokoić.

- Nie poznałaś jeszcze mojej żony. To jest Andie - przedstawił mnie, zatrzymując na mnie swoje spojrzenie, które odwzajemniłam.

- Mój Boże, jesteś żonaty! Ależ cudownie. - Kobieta rozpromieniła się i wystawiła ku mnie swoją rękę. - Bardzo miło mi cię poznać, Andie.

- Andie, to Noah. Wujek Tobias był mężem Noahy - dodał szatyn, na co uniosłam zaskoczona brwi. - To w sumie moja ciocia, ale‐

- Mówcie mi po prostu Noah - wtrąciła kobieta, potrząsając moją dłoń.

- Noah - powtórzyłam pod nosem. - Mnie także miło cię poznać.

Uśmiechnęła się uprzejmie, nim znów spoważniała. Zapadł moment ciszy. Szatyn trzymał w ręcę bukiet kwiatów, który czekał na to, aby stać się na kilka dni ozdobą nagrobkową. Może gdyby Harry nie był zajęty kłótnią ze mną, wiedziałby, jak bardzo podobały mi się róże, które kupił. Może rozmawialibyśmy w drodze o bardziej istotnych rzeczach niż o tym, czy istniała opcja niańki poza Gemmą. Oczywiście, że istniała, ale denerwowałby się o nią tak samo.

- Kwiaty? - Wskazałam na bukiet czerwonych róż, unosząc wysoko brwi. Nie zrozumiał w pierwszej chwili, o co mi chodzi. - Chcesz je wrzucić do wazonu?

- Ah, kwiaty - powiedział, a ja uniosłam do góry kąciki ust. - Podasz mi proszę butelkę z wodą.

Wygrzebałam z torebki i wręczyłam mu, o co mnie poprosił. Aby nie stać niezręcznie z boku, podczas gdy mój mąż układał kwiaty w wazonie, podeszłam do Noahy.

- Kiedy poznałam Harry'ego, pracował w kwiaciarni, dlatego też jest między nami niewypowiedziana reguła, że to on wybiera kwiaty. Nieważne dla kogo by nie były - wyznałam kobiecie krótko, aby przełamać pierwsze lody. - Te także wybrał i kupił właśnie on.

- Kto by pomyślał?

- Początkowo wstydził się mi powiedzieć, gdzie pracuje.

- Kiedy się poznaliście? - zapytała, a szatyn akurat nalewał do wazonu wody.

- Harry miał dwadzieścia jeden lat, a ja siedemnaście. Właściwie znaliśmy się już wcześniej. Anne i moja mama są długoletnimi przyjaciółkami i szczególnie tuż po moich narodzinach, rodzina Styles spędzała z nami dużo czasu. Oczywiście nic z tego nie pamiętam, ale podobno tak było - odparłam, przypatrując się swojemu mężowi, który zmierzał w naszym kierunku. - Później jakoś kontakt między naszymi rodzinami się chwilowo urwał. Nasze mamy wciąż się spotkały, ale same. Do momentu, w którym ponownie spotkałam Harry'ego.

- Od tego czasu nie daję jej spokoju - dodał zielonooki, zatrzymując się przy mnie.

- Początkowo mnie nienawidził - rzuciłam z oburzeniem, a Noah parsknęła śmiechem.

- Nie nienawidziłem cię - zaprzeczył, układając dłonie na moich ramionach. - Byłem może trochę wredny, ale to nie miało nic wspólnego z Andie.

- Odbierałam to nieco inaczej. - Uniosłam wzrok ku Harry'emu, a ten przewrócił na moje stwierdzenie z uśmiechem oczami.

Nie drążyliśmy dalej tematu. Oparłam się plecami o klatkę piersiową szatyna, który podtrzymywał przez większość czasu rozmowę, zadając Noahie różne pytania. Nie był przy tym natrętny i zauważyłam, że stara się nie poruszać nieprzyjemnych kwestii lub przynajmniej wcześniej się upewnić, że złotowłosa czuje się komfortowo. To był mój Harry. Oczywiście był też moim Harrym, kiedy się denerwował albo kiedy się nie dogadywaliśmy, ale najbliższy był mi właśnie wtedy, kiedy zachowywał się tak, jak w rozmowie z Noahą.

- Powinniśmy się zbierać, bo niebawem zamykają cmentarz - wtrąciła ciocia szatyna, odczytując godzinę ze swojego zegarka. Poprawiła jego kremowy pasek na swoim nadgarstku, po czym spoglądnęła na nas.

- Racja - odparł Harry, po czym cmoknął czubek mojej głowy. Wypuścił mnie z objęcia, jednak zaraz sięgnął po moją dłoń. - Może chciałabyś na chwilę do nas wstąpić?

Zaskoczył mnie swoim pytaniem, co próbowałam ukryć wciąż neutralnym wyrazem twarzy. Miałam cichą nadzieję, że Noah grzecznie odmówi, ale odpowiedziała mu wręcz przeciwnie.

- Z wielką chęcią.

Nie było to to, co w tym momencie chciałam usłyszeć. Chciałam wrócić do domu, położyć dzieciaki spać i porozmawiać z Harrym o naszej kłótni w samochodzie. Chciałam spędzić z nim wieczór, rozmawiając o Tobiasie i powiedzieć mu, dlaczego aż tak mi zależało na tym, aby z nim pojechać na cmentarz. Może to nieco samolubne, ale chciałam, aby Harry skupił się tego dnia już tylko na mnie. Potrzebowałam jego uwagi, czułości, bliskości. Potrzebowałam rozmowy.

- Przyjechałaś samochodem? - dopytał kobietę w drodze do wyjścia.

- Tak - odpowiedziała mu i dziękowałam Bogu za to, że przynajmniej przejedziemy na osobności trasę do domu.

liczba słów: 853

Fleurs Séchées // h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz