Przechodząc obok Harry'ego, który zapatrzony wpatrywał się w swoją miskę z owsianką, pstryknęłam go lekko w nos. Uniósł wzrok i zmarszczył niezrozumiale brwi.
— Jedz, bo za chwilę będziesz musiał odwieźć chłopców — powiedziałam, idąc do kuchni z brudnymi naczyniami w rękach. — Adam! Tobias! Jesteście gotowi?
— Nie jestem w stanie tego teraz skończyć. — Szatyn położył wciąż pełne naczynie zaraz przy zlewie. — Odgrzeję ją sobie, jak wrócę z pracy.
— Praktycznie niczego nie zjadłeś. A zawsze jesz śniadanie — zauważyłam, rzucając mężczynie zaniepokojone spojrzenie. — Na pewno nie jesteś głodny?
— Nie czuję się dzisiaj najlepiej — odparł tylko. — Nie mam apetytu.
— Mam się martwić? — zapytałam, a on prychnął. — Harry, mówię poważnie. Jeżeli źle się czujesz, zostań w domu. Ja odwiozę dzieciaki.
— Nie, wszystko jest w porządku. To mi przejdzie — rzekł w odpowiedzi i pochylił się, aby złączyć ze sobą nasze usta.
— Fuj! — Usłyszałam dochodzący mnie od tył pisk naszych dzieci. Harry zaprzestał całowania mnie i oboje zaczęliśmy się śmiać. — Możecie się całować, kiedy nas nie ma?
— Jesteście spakowani? — zapytał szatyn, pozwalając mi oprzeć się o jego ciało. Toby podbiegł do nas ze swoim plecaczkiem, otwierając go przede mną. Przed każdym wyjściem do przedszkola jedno z nas sprawdzało, co zabierał ze sobą.
— Słońce, ta zabawka musi zostać. — Odłożyłam na bok sporej wielkości samochodzik, który po raz któryś raz z rzędu próbował przemycić. — Reszta rzeczy może zostać.
— Ale mamo... — Wydął wargę, wyciągając rękę w stronę autka.
— Jak Jenna je zobaczy, natychmiast je skonfiskuje — rzekłam, przeczesując włosy chłopczyka. — Adam, pokaż swój tornister.
Blondynek podszedł do wyspy kuchennej, przy której przystanęłam. Zaczęłam przeglądać książki i zeszyty w jego plecaku, podczas gdy ten delikatne kopał mnie w nogę. Normalnie doprowadziłoby mnie to do szału, ale byłam wyspana i nie chciałam się denerwować tuż po siódmej rano. Było na to za wcześnie.
— Nie masz dzisiaj matematyki, tak? — zapytałam i przerwał na chwilę uderzanie we mnie swoją stopą.
— Nie — odparł, po czym znowu zaczął niby przypadkiem zahaczać o moją nogę.
— Adam, skończ z tym — rzucił Harry, łapiąc małego za nadgarstek.
— Możecie już iść do samochodu — powiedziałam, wkładając do plecaka Adama jeszcze butelkę i wcześniej przygotowaną kanapkę. — Harry, twój plecak też mam przejrzeć?
Uśmiechnął się, kręcąc głową i trzymając wciąż Adama za rękę oraz patrząc czy Toby jest obok, skierował się do przedpokoju. Poszłam zaraz za nimi, zostawiając przed drzwiami tornister Adama.
— Mamo? — Szatyn pomagał akurat Tobiasowi w założeniu butów. Chłopczyk spoglądnął na mnie, trzymając się ramienia swojego taty.
— Hm?
— Odbierzesz mnie dzisiaj trochę później? — zapytał i pociągnął nosem. Sięgnęłam po chusteczkę w kieszeni swoich spodni, podchodząc do niego.
— Mogę przyjechać później — odparłam, przecierając mu nos.
— Adam, czemu jeszcze nie ubrałeś butów? — zdenerwował się zielonooki, robiąc mi miejsce. Ubrałam Toby'emu czapkę na głowę i dałam mu buziaka w policzek.
— One są niewygodne — stwierdził mały, chociaż adidasy, o których mówił, nosił już nie pierwszy raz. — Chcę ubrać sandały.
— Jest dzisiaj za zimno na sandały. — Harry przykucnął przy nim i sam zaczął zakładać mu na nogi buty. Na pewno nie były za małe, więc wiedziałam, że dla Adama był to po prostu jeden z tych dni, kiedy nic mu nie pasowało. Przyglądał się obrażony swojemu tacie tak, jakby ten mu zrobił coś złego. — Nie patrz się tak mnie. Najpierw wpadasz na pomysł kopania mamy po nogach, teraz wymyślasz, że twoje ulubione buty są niewygodne. Nawet nie próbuj mnie jeszcze bardziej denerwować, bo nie tylko ty masz dzisiaj gorszy dzień.
— Harry — wtrąciłam, zanim powie za dużo. Adam bardzo źle znosił to, kiedy ktoś podnosił na niego głos. Ostatnie czego na ten moment chciałam było wynoszenie go płaczącego na rękach dlatego, że tata się zdenerwował.
Otworzyłam przed nimi drzwi, wypuszczając już chłopaków na zewnątrz. Harry zarzucił na plecy swój plecak i wziął do ręki ten Adama.
— Widzimy się wieczorem — powiedziałam, zawieszając mu swoją rękę na karku i przyciągając jego twarz do swojej. Cmoknęłam go w usta, po czym złączyłam nasze czoła. — Wiem, że to może być trudne, ale proszę nie daj się zwariować. Nie rób niczego głupiego. I zapal jeśli musisz. Nie będę zła.
Wypuściłam go ze swojego uścisku i pożegnałam szybkim pocałunkiem w policzek. Przyglądał mi się przez chwilę bez konkretnego wyrazu twarzy. Nie potrafiłam nic z niego odczytać.
Szatyn bez słowa wyszedł na zewnątrz. Zamknęłam za nim drzwi, ale podeszłam do okna, otwierając je. Obserwowałan to, jak wpakowuje do samochodu chłopaków. Adam zdawał się być na niego nieco obrażony za przedtem. Odjeżdżając wszyscy pomachali w moim kierunku, a Tobias z najszerszym uśmiechem na ustach przycisnął nos do szyby.
liczba słów: 731
CZYTASZ
Fleurs Séchées // h.s.
RandomDruga część Lumière. Andie Styles rzeczywiście wierzyła w to, że nadejdzie taka chwila, kiedy będzie w stanie szczerze stwierdzić, że ogarnęła swoje życie w każdym stopniu. Przekonała się prędko o swojej naiwności. W wieku dwudziestu dziewięciu lat...