Rozdział 25

86 9 1
                                    

Długo czekaliście na poprzedni rozdział, więc łapcie jeszcze jeden. Męczyłam się z 24 rozdziałem bardzo, bardzo, bardzo długo. Powstało kilka jego wersji, ale nie potrafiłam żadnej z nich ukończyć. Ale że teraz przez to przebrnęłam, myślę, że rozdziały będą pojawiały się znowu bardziej regularnie. Dobrze mi się pisze o Esther, dlatego tak szybko powstał rozdział 25. Dzięki, że jesteście.

— Podobała się Pani książka? — Uniosłam wzrok i ujrzałam przed sobą Esther, której małą lekturę wciągnęłam dzień wcześniej w parę godzin. Zostawiłam ją przed zajęciami na jej miejscu, chcąc uniknąć kruczowłosej. Jej ciekawska natura oczywiście nie pozwoliła jej przejść obok mnie obojętnie, kiedy wszyscy już opuścili klasę.

— Była trudna — odparłam w pierwszej chwili, próbując zebrać myśli. — Nie wiem, czy ktokolwiek w twoim wieku czyta książki tego typu. Inni sięgają raczej po lżejsze lektury.

— Lżejsze czy nudniejsze? — Uniosła brwi, a ja się uśmiechnęłam. O Esther można było zapewne powiedzieć wiele. Dziewczyna powtarza w prawdzie klasę, ale jest z mojego punktu widzenia najinteligentniejszą osobą wśród swoich rówieśników.

— Raczej nie czytają książek, w której każda z postaci umiera. Oczywiście poza protagonistą. — Dziewczyna usiadła na przeciwko mnie.

— Opowiada o życiu, ale rozumiem, że dzieci nie są gotowe na życie — stwierdziła i wzruszyła przy tym ramionami. — Ale ja je poznałam, gdy skradziono mi dzieciństwo, dlatego ją lubię.

— Esther, wiem, że nie masz w domu łatwo i jeżeli potrzebujesz pomocy, chętnie ci ją zorganizuje. Wystarczy, że mi po-

— Chodzę do psychologa — wtrąciła, wchodząc mi w słowo. — Jednak wolałabym mieć normalną matkę.

Patrzyłyśmy na siebie bez słowa. To była moja ostatnia lekcja. Byłam zmęczona i właściwie chciałam już tylko do domu. Niestety wiedziałam, że byłoby błędem teraz po prostu wstać i udawać, że nic się nie dzieje. Ta dziewczyna ewidentnie potrzebowała kogoś do najzwyklejszej rozmowy.

— Chcesz mi coś powiedzieć? — zapytałam wprost, składając ręce.

— Rozwaliłam przypadkiem ukochany wazon mamy, po czym zabrała mi klucze od domu, a sąsiadka, która ma klucz zapasowy, pieprzy się dzisiaj ze swoim o piętnaście lat młodszym kochankiem na peryferiach i powiedziała, że mi niestety nie pomoże — rzuciła, a za jej spojrzeniem zdawała się kryć dogłębna pustka, pochłaniająca jej wszelką niewinność. — Mama wyłączyła komórkę, bo też jest zajęta pieprzeniem się i jak zwykle wróci dopiero w nocy.

— Nikt inny nie ma klucza do waszego domu? — Dziewczyna odpowiedziała mi kręceniem głowy. — Spróbuję dodzwonić się do twojej mamy.

— Nie dodzwoni się Pani do mojej mamy. Wyłączyła komórkę, aby móc w spokoju obciągać jakiemuś-

— Esther — przerwałam jej, bo zaczynała używać pojęć, które dzieci w jej wieku nie powinny jeszcze znać. — Masz dwanaście lat.

— Trzynaście — poprawiła mnie, krzyżując ramiona.

— Spróbuję dodzwonić się do twojej mamy. Siedź tu i zastanów się przez chwilę nad tym, jak ze mną rozmawiasz. — Wstałam od biurka, zabierając ze sobą komórkę. Przy okazji sprawdziłam godzinę. Było już blisko czternastej. Na szczęście Harry tego dnia miał wolne i odebrał już chłopców. Inaczej musiałabym się martwić jeszcze o to.

Opuściłam pomieszczenie i przystanęłam przy szafkach, opierając się o nie. Podwinęłam rękawy koszuli, przyglądając się mijającym mnie osobom. Potem wybrałam w końcu telefon do rodzicielki Esther. Oczywiście trzynastolatka miała rację. Brak sygnału.

— Świetnie — mruknęłam pod nosem, wracając do klasy i próbując jeszcze raz dodzwonienia się. Także tym razem mi się to nie udało.

— Przepraszam, Pani Styles — odezwała się Esther, kiedy siadałam spowrotem przy biurku. — Poniosło mnie może trochę.

— Już wszystko w porządku. — Machnęłam ręką, martwiąc się w tamtym momencie o coś całkiem innego. — Twoja mama ma rzeczywiście wyłączoną komórkę. O której wraca do domu?

— Pierwsza w nocy? Druga? Jakoś tak — rzekła kruczowłosa. Nie mogłam z nią tak długo siedzieć w szkole. Nie było takiej opcji.

— Chyba muszę pójść na dyrekcję. — Na twarzy dziewczyny pojawił się strach. — Esther, nic więcej nie mogę zrobić. Bardzo mi przykro, ale tak to działa.

— Nie zostanę tu z nikim poza Panią — oznajmiła uparcie i wiedziałam, co to oznaczało. Zaskoczył mnie widok łez w oczach młodej dziewczyny, bo nigdy nie płakała.— Nie ufam nikomu innemu w tej szkole, więc jeżeli zostawi mnie tu Pani z jakąś przypadkową osobą, ucieknę. Wolę siedzieć na ulicy przed domem niż spędzić tutaj resztę dnia z kimś, kto nie będzie Panią.

— Nie mogę tu z tobą zostać.

— To niech mnie Pani zabierze. — Zaczęłam kręcić głową, nie chcąc się zgodzić. — Zostanę u Pani tylko przez parę godzin. A później odwiezie mnie Pani do domu i w sam raz przyjdzie mama.

— Esther, słuchaj...

— Nawet się o tym nie dowie. — Przetarła wilgotny policzek grzbietem dłoni. — Tylko nie chcę tu zostawać sama. Niech Pani zrozumie, że oprócz Pani nie ufam nikomu. Nikomu.

Patrząc się na dziewczynę, widziałam w niej Harry'ego, któremu ratowałam tyłek parę lat temu. Harry'ego, który śmierdzący plątał się przez parę dni po plaży, na której spędzał też noce i na której rozważał odebrać sobie życie. Nie wiem, czy byłby do tego rzeczywiście zdolny. Może wcale mnie wtedy nie potrzebował i ostatecznie wróciłby do domu sam z siebie. Mogło tak być, ale tego się nigdy nie dowiemy, ale niczego bym nie zmieniła. Pojechałabym za każdym razem na tę plażę, tylko aby się upewnić, że Harry jest cały.

liczba słów: 768

Fleurs Séchées // h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz