Rozdział XXV

462 60 12
                                    

Wieść o tym, że klub demonologii słowiańskiej przestaje istnieć, została ogłoszona już następnego ranka. Choć wszyscy czytali artykuły w „Proroku Codziennym", decyzję dyrektora przyjęto z zaskoczeniem. Gdy tylko usiadł, po Wielkiej Sali poniosły się szepty, a głowy wychylały się w stronę stołu nauczycielskiego. Morany przy nim jednak nie było; był za to Severus, którego już oficjalnie postrzegano jako współorganizatora. I chociaż on sam negował przypisywaną mu funkcję, tym razem naprawdę poczuł jej ciężar – a właściwie czuł ją już od poprzedniego wieczora.

Hawkins rzecz jasna w pełni zaakceptowała zarządzenie, chociaż początkowo nie bardzo chciała cokolwiek powiedzieć. Gdy Dumbledore umilkł, w gabinecie zapadła chwila długiej, ciężkiej ciszy, którą przerywało tylko ciche posapywanie śpiącego Fawkesa.

– Ojej, aż mi przykro na was patrzeć – westchnął wreszcie dyrektor. – Mam nadzieję, że nie chowacie do mnie urazy?

– Nie. – Morana odchrząknęła, próbując odzyskać panowanie nad głosem, który wyraźnie zadrżał. – Nie, oczywiście. To całkowicie zrozumiałe. Przyznam, że spodziewałam się tego, chociaż...

– Tak?

– Szczerze mówiąc, byłam pewna, że po prostu stracę tę pracę.

Severus, słysząc to, odetchnął głębiej, znów zaciskając dłonie na kolanie. Myśl, że Hawkins mogłaby na stałe zniknąć z Hogwartu, wywołała w nim potworny dyskomfort. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że za nic nie chciałby do tego dopuścić i ta myśl bardzo go zaskoczyła.

– Ależ moja droga, nic podobnego! – zawołał Albus. – Różne sugestie pojawiają się w tych listach, ale większość z nich to czysty nonsens, któremu nie mam zamiaru przyklaskiwać. Jestem w pełni zadowolony z tego, jak pracujesz, bo wykładasz naprawdę dobrze. Uczniowie też bardzo cię lubią, widać to na pierwszy rzut oka.

Morana, choć oczy nieco jej się zaszkliły, zaśmiała się cicho.

– Dziękuję – szepnęła, nerwowo zakładając niesforny kosmyk za ucho.

– Nie ma za co. Zdecydowanie nie powinnaś się obawiać, nie będę się uginał przez kilkoma osobami, które uwierzyły w każde słowo napisane w „Proroku".

– Rozwiązanie klubu brzmi jak uginanie się, Albusie – stwierdził wtedy Severus.

– Co za tupet! – fuknął Armando Dippet ze swojego portretu.

Kilku dyrektorów zawtórowało jego oburzeniu, ale Mistrz Eliksirów nie zwracał na to uwagi, patrząc poważnie na Albusa – jedyną osobę, której zdanie naprawdę się liczyło. Prawdę mówiąc, ledwie jego słowa zawisły w powietrzu, a już pożałował, że nie utrzymał języka za zębami. Ostatecznie jednak nie miał się czego wstydzić. Naprawdę tak uważał i wiedział, że Dumbledore się na niego nie pogniewa, szczególnie że zawsze zachęcał do śmielszego wyrażania myśli. Dostał więc to, o co prosił.

Reakcji, która nastąpiła, zupełnie się jednak nie spodziewał – Albus popatrzył na Snape'a znad okularów połówek, a na jego twarzy pojawił się szczery, ciepły uśmiech.

– Ach... rozumiem – powiedział, dokładnie tym samym tonem co kilka dni wcześniej i wprawiając Severusa w to samo zakłopotanie. – Cóż, może masz rację. Ale czasem trzeba się trochę ugiąć, prawda? Chyba właśnie o to chodzi w chodzeniu na kompromis. Obie strony muszą ustąpić i wtedy wszyscy żyją w zgodzie.

– Pod warunkiem, że ta druga strona też będzie miała taką wolę. – Snape odchrząknął. – A tutaj... powiedzmy, że mam wątpliwości.

– A ja wierzę w to, że ludzie nie życzą nam źle. Spróbuj pójść moim śladem.

Spellbound || HP Fanfiction ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz