Rozdział XLVI

348 43 22
                                    

 Chociaż razem z Moraną szykowali się na najgorsze – na cios, który mógł spaść z każdej strony – nie wydarzyło się nic szczególnego. A przynajmniej nie ze strony uczniów.

W połowie dnia Severus udał się na lunch w jednym konkretnym celu – chciał sprawdzić, czy wszystko w porządku. Zamiast pysznych potraw przygotowanych przez skrzaty najadł się jednak wyłącznie stresu, bo choć siedział przy stole bardzo długo, szczególnie jak na niego, Hawkins się nie pojawiła. Opuszczając Wielką Salę już zastanawiał się, czy nie udać się na trzecie piętro, ale w holu szczęśliwie dostrzegł nauczycielkę obrony, dopiero schodzącą na posiłek. Jak się okazało, opóźnienie wywołało kilka listów, które otrzymała – w tym jeden naprawdę wyjątkowy.

– Chyba znalazł się ktoś, kto może mi pomóc – oznajmiła radośnie. – Wiesz, w sprawie mojego ojca. Pewien czarodziej napisał, że w jego rodzinie była przekazywana pewna legenda i może mi ją opowiedzieć, jeśli zechcę. Podobno nie jest to sprawa na list.

Severus, słysząc to, zmarszczył brwi i założył ręce na piersi. Poczuł się dziwnie. Wiedział, że powinien cieszyć go nowy trop, ale jakoś nie potrafił wykrzesać z siebie radości. Za to zazdrość i złość – już tak. Nieoczekiwanie po plecach przeszedł mu również dreszcz niepokoju, co jeszcze bardziej wybiło go z rytmu.

– Co to za czarodziej? – zapytał, prawie nie cedząc tego zdania przez zęby. Prawie.

– Och, teraz nie do końca pamiętam... podpisał się tylko nazwiskiem i inicjałem imienia. Jakiś... Cobris? R. Cobris, tak.

– Nic mi to nie mówi.

– Absolutnie nie jestem zdziwiona. Przecież nie znasz każdego czarodzieja w Anglii.

Mistrze Eliksirów przesunął się nieco, by przepuścić uczniów cisnących się do Wielkiej Sali. Czy mu się zdawało, czy wygodniej mogliby przejść za plecami Morany, ale celowo wybrali taką drogę, by ich potrącić? I czy te dziwne spojrzenia, które im rzucili, też były czystym przypadkiem?

– Lepiej uważaj – mruknął, nie spuszczając wzroku z grupki, która właśnie ich minęła. – Niektórzy bardzo lubią udawać, że coś wiedzą, chociaż nie mają do powiedzenia nic poza tym, co im się wydaje. A wydawać się może bardzo wiele.

Mówiąc to, przypomniał sobie swojego dziwnego rozmówcę z Pubu pod Gnijącym Wisielcem. Wciąż nie rozwikłał tego, co mężczyzna miał mu zamiar powiedzieć i jak to się stało, że tak nagle znikł mu sprzed oczu, jakby nigdy nie istniał. Uwiadomił sobie również, że nie powiedział Moranie o tym spotkaniu, ale... czyś przed chwilą sam nie powiedział, że niektórym wydaje się bardzo wiele? Nie chciał być dowodem potwierdzającym jego własne krytyczne słowa, więc milczał.

Hawkins tymczasem westchnęła i potarła czoło dłonią.

– Wiem, niektórzy lubią gadać i na tym się kończy – odparła. – Ale jestem już naprawdę pod ścianą. Sam widzisz. To wszystko robi się coraz gorsze, a jeśli mam szansę, muszę ją wykorzystać. Nie będę siedzieć z założonymi rękoma i czekać nie wiadomo na co.

– Ale jak ten ktoś właściwie na ciebie trafił?

– A to chyba jasne. Teraz, dzięki uprzejmości dziennikarzy z Proroka, wszyscy mnie znają.

Snape uniósł drwiąco brew.

– Dopiero teraz dotarły do niego wieści? Mieszka na Szetlandach?

– Nie mam pojęcia, gdzie mieszka, nie potrzebuję tej informacji do szczęścia.

– Morana...

– Wiem, wiem, rozumiem, o co ci chodzi, tak się droczę. Nie, napisał mi, że myślał o tym od pierwszego artykułu na mój temat, ale wahał się, czy jest sens wypuszczać się z takimi rzeczami. Wspomniał, że w zasłyszaną legendę nigdy nie chciał wierzyć, a dziadek, który mu to opowiedział, był lekko stuknięty... ale sprawa ciągnie się tak długo, że postanowił spróbować. W końcu jakaś dobra wiadomość.

Spellbound || HP Fanfiction ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz