Rozdział XLIII

350 49 18
                                    

 Severus nie dał sobie dużo czasu na złapanie oddechu – właściwie nie dał go sobie prawie w ogóle. Po raz pierwszy w życiu znajdował się w takim stanie, ale czuł, że to nie może skończyć się ani dobrze, ani szybko, dlatego postanowił nie czekać, aż odbije mu do reszty i zrobi coś głupiego, na przykład wróci do klasy obrony przed czarną magią. Obiecał. Miał zadanie do wykonania. Wątki do sprawdzenia, osoby do wypytania, rzeczy do przemyślenia i paskudną historię do zakończenia. Na tym należało się skupić, nie na jakiś bzdurach.

Posprawdzał więc wszystko, co miał w swoim notesie – ciesząc się, że w tym całym zamieszaniu odruchowo zabrał go ze sobą i nie musiał wracać, narażając się na niezwykle niezręczną sytuację. Wciąż czuł ciepło ciała Morany na swoich dłoniach i smak jej ust na wargach. Odepchnął do siebie te myśli. Miał zadanie do wykonania; na tym musiał się skupić.

Układając w głowie plan, doglądnął jeszcze warzących się eliksirów, zanotował wszystkie zmiany i dopiero ruszył w drogę. Nadszedł czas, by zrobić coś, co odkładał już zdecydowanie zbyt długo: udać się na Nokturn i poszukać wreszcie jakichś odpowiedzi. Być może zacznie od antykwariatu Madame Minks, ale do głowy przychodziły mu jeszcze inne miejsca, w których warto było się rozejrzeć. Nagły impuls podsunął mu myśl, by zacząć jednak nie od Londynu, ale wybrać się do Hogsmeade, a konkretniej – do Gospody Pod Świńskim Łbem. Co prawda o tej porze przybytek najpewniej świecił pustkami, ale już Aberforth mógł udzielić ważnych informacji. To nie tak, że Severus nie wierzył Moranie – chociaż trzymając informacje o rodzinie tylko dla siebie naruszyła jego poczucie zaufania – ale chciał po prostu upewnić się, czy niczego nie przeoczyła. Była w szoku, mogła nie zwrócić uwagi na jakiś szczegół, a szczegóły potrafiły zmienić bardzo wiele. Nie mogli sobie już pozwolić na błędy czy przeoczenia. Nigdy wcześniej Severus aż tak mocno nie czuł, że wtedy, gdy Morana zostawiła go na schodach, miał zupełną rację. Czas naprawdę im się kończył, a zagrożenie narastało. Cios mógł spaść dosłownie z każdej strony, jak się okazało nawet z tej najbardziej nieoczekiwanej. Bo gdzie można się czuć bezpieczniej, niż w domu? Na myśl o tym Mistrz Eliksirów uśmiechnął się gorzko. Akurat dla niego dom rodzinny był ostatnim miejscem, które określiłby jako bezpieczne, ale wiedział doskonale, że mało kto mógł go w tej kwestii zrozumieć.

Pogrążony w myślach Severus nie skupiał się na tym, co przed nim. Nie spodziewał się nikogo napotkać, szczególnie że wciąż trwała świąteczna przerwa, a uczniowie najpewniej siedzieli w domach wspólnych, dlatego nieomal krzyknął ze strachu, gdy w holu zupełnie nieoczekiwanie wpadł na Moranę.

– Przepraszam – mruknął, czując, że zaczynają mu się pocić dłonie.

Normalni ludzie czerwienieli, gdy czuli się zakłopotani, ale jego blada twarz nigdy nie nabierała koloru – za to w chwilach stresu zawsze wilgotniały mu dłonie. Kolejna cecha, której w sobie nie znosił.

– Nic ci nie jest? – dodał jeszcze, by odwrócić uwagę swoją i jej; nie bacząc nawet na to, że zagadywanie zupełnie do niego nie pasowało.

– Nie, na szczęście nic. Ale... chyba ci to już mówiłam: masz krzepę.

– Po prostu szybko chodzę.

Sytuacja była niezręczna – oboje nie wiedzieli, gdzie podziać oczy i jakoś nie potrafili na siebie spojrzeć, ale z drugiej strony nie mogli również tak po prostu się wyminąć i ruszyć każde w swoją stronę – szczególnie że wyglądało na to, że idą z grubsza w tym samym kierunku.

– To dokąd dzisiaj szybko idziesz? – zagaiła w końcu Morana, poprawiając zapięcie cieniutkiego, jesiennego płaszcza, wyglądającego zupełnie niestosownie pod koniec grudnia. – Bo chyba nie do biblioteki... tak wnoszę po odzieniu.

Spellbound || HP Fanfiction ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz