Rozdział VI

738 87 14
                                    

Odgłos zegara wybijającego dziewiętnastą wyrwał Severusa z lektury. Poszukał zakładki, która jak zwykle zawieruszyła się w zagłębieniu między siedziskiem fotela a podłokietnikiem, odłożył książkę na stolik i sięgnął po różdżkę. Nim wyszedł, zerknął jeszcze na eliksir, który nadal cicho bulgotał, choć płomień pod kociołkiem już dawno wygasł. Ostatni składnik należało dodać dopiero za trzy i pół godziny, co zanotował sobie na kartce przytwierdzonej do tablicy na ścianie. Istniało spore prawdopodobieństwo, że zdąży wrócić do tego czasu – Morana zapewniała, że pierwsze spotkanie Klubu Demonologii nie potrwa zbyt długo – ale gdyby wszystko się przedłużyło, miał szansę wyjść bez kłopotów. Liczył jednak, że nic go nie ominie. Chociaż nie powiedział tego absolutnie nikomu, nowe zajęcia zaczynały go naprawdę interesować, nie tylko dlatego, że była to całkowita nowość w Hogwarcie. Zastanawiał się, w jaki sposób dziwne słowiańskie stworzenia mogą przysłużyć się czarodziejom, szczególnie że niektóre były źródłem użytecznych składników do eliksirów. Ciekawiło go też, jak poradzi sobie Hawkins w czymś tak jej bliskim – do tego wniosku nie chciał się jednak przyznać nawet przed samym sobą.

Szkolne korytarze były niemal całkiem puste, a nieliczni uczniowie pospiesznie schodzili mu z drogi w obawie przed naganą. Przecinając hol, zerknął do Wielkiej Sali, z której dobiegał zwyczajowy hałas i dolatywały apetyczne zapachy. Jeszcze tego ranka Albus przypomniał wszystkim o zaplanowanym na wieczór wydarzeniu, informując, że kolacja zakończy się wpół do ósmej wieczorem; na drzwiach wisiał również pergamin z zawiadomieniem, a jednak przy stołach wciąż jeszcze było tłoczno i gwarno. Nic nie wskazywało na to, że niebawem wydarzy się tu coś wyjątkowego. Severus pokręcił głową i ruszył po schodach. Miał nadzieję, że Filch przyłoży się do swojego zadania i wypędzi maruderów, by mogli zacząć o czasie.

Choć Mistrza Eliksirów rzadko widywano poza lochami, znał on Hogwart niemal tak dobrze, jak najbardziej ciekawscy uczniowie. Szybko dotarł na trzecie piętro, gdzie mieściła się sala do obrony przed czarną magią i dopiero tam przystanął, niepewny co zrobić. Po prostu czekać? A może zajrzeć do środka, zaznaczyć swoją obecność? Lub zaoferować pomoc? Decyzję pomogła podjąć para, która pojawiła się na końcu korytarza serpentynowego. Choć przycupnęli na cokole pomnika i wydawali się zajęci sobą, wyraźnie zerkali na czającego się w półmroku nauczyciela. Widząc ich, Severus, ostatecznie zapukał krótko i wszedł do sali, by zejść z ciekawskich oczu.

Zatrzymał się zaraz za progiem, wodząc zdumionym wzrokiem po ciemnej klasie, której mrok rozświetlało tylko kilka świec, leniwie unoszących się w powietrzu. Niemal wszystkie stoliki zostały przysunięte do ściany – tylko cztery wciąż tkwiły na środku, tworząc podstawkę dla ogromnej klatki przykrytej szarawym płótnem. Z jej wnętrza dochodziły ciche powarkiwania i fuknięcia, jakich nie wydawało żadne znane zwierzę.

– Wszystko w porządku? – zapytał, wskazując głową na stoliki.

Morana, która stała po drugiej stronie stołu, ostrożnie opuściła róg materiału i podeszła bliżej. Tym razem sukienkę zastąpiła spodniami, wysokimi butami na niebotycznym obcasie, a także prostym, skórzanym kubraczkiem, spod którego wystawał kołnierzyk jasnej koszuli. Kilka wyższych guzików zostawiła rozpiętych, tak, że widać było mały wisiorek, przypominający skierowaną w dół strzałkę. Kobieta wyraźnie czuła się swobodnie w takim stroju, choć jego każdy element był ściśle dopasowany, jakby uszyty właśnie na nią. Severus lekko uniósł brwi. Miał ochotę jakoś skwitować zaskakującą zmianę, ale jak na złość zabrakło mu słów – bodaj po raz pierwszy w życiu.

– W jak najzupełniejszym – odparła Hawkins. – Dostał przekąskę, oczywiście z małym bonusem na uspokojenie, dla pewności. Zaraz powinien ucichnąć.

Spellbound || HP Fanfiction ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz