Rozdział XLII

341 58 37
                                    

 Rozmowa w klasie obrony przed czarną magią nie potoczyła się tak, jak zaplanował Severus, ale niewątpliwie przyniosła więcej, niż oczekiwał. Spodziewał się, że będzie musiał z Morany wyduszać prawdę; że wszystkiego dowie się dopiero kiedy zacznie łapać ją za słówka, drążyć, a ostatecznie przyzna, ile czasu spędził z myślodsiewnią – a wszystko po to, by przyprzeć ją do muru. To, do czego mu się jednak przyznała, zmieniło bardzo wiele. Bo chociaż nie mieli pewności, jak i czy w ogóle kwestia nazwiska łączy się z wydarzeniami w Hogwarcie, nareszcie pojawił się nowy trop do sprawdzenia. Na tym postanowili się skupić, gdy już zażegnali spór – a wybuchł on wkrótce po odsłonięciu symboli na ścianie.

Morana potrzebowała chwili, by dojść do siebie po ponurym odkryciu. Oczy jej się zaszkliły i przez moment wyglądała, jakby walczyła z atakiem płaczu, ale kiedy w końcu zwróciła się w stronę Severusa, wzrok płonął jej gniewem.

– Ukrywałeś przede mną coś takiego?

Jedną z umiejętności Mistrza Eliksirów było to, że potrafił błyskawicznie zorientować się, kiedy robiło się naprawdę niebezpiecznie. Jakiś dziwaczny instynkt przetrwania w ostatniej chwili podpowiadał mu, że należy uciekać, albo zrobić wszystko, by zminimalizować straty i uniknąć większych szkód. Ktoś przeczulony – albo nawiedzony, jak Sybilla Trelawney, której kiedyś nieopatrznie o tym wspomniał – zapewne powiedziałby, że to jakaś forma prekognicji, ale Snape był zbyt racjonalny, by wierzyć w takie bzdury. Zawsze jednak wsłuchiwał się w podszepty intuicji i nauczył się rozpoznawać ten charakterystyczny, przebiegający po karku dreszcz zwiastujący zagrożenie – dokładnie taki jak ten, który poczuł, gdy Hawkins mierzyła go wściekłym spojrzeniem.

– Nie planowałem tego – powiedział spokojnie. – Tak wyszło.

– „Tak wyszło"? Teraz, po tym wszystkim, jedyne co możesz mi powiedzieć to „tak wyszło"?

– No cóż, ty też nie byłaś ze mną całkiem szczera.

W jednej chwili Severus zrozumiał, że popełnił błąd. Powinien był ugryźć się w język i nie mówić nic więcej, nie próbować ironii, którą przecież posługiwał się z wprawą zawodowego szermierza. Na refleksję było jednak za późno – a co gorsza, nim się zorientował, już kłócili się z Moraną w najlepsze. Zacietrzewieni jak dwa wściekłe psy, wyrzucali sobie nawzajem nieszczerość, kłamstwa i złe zamiary. Mistrz Eliksirów znał siebie i doskonale wiedział, że jest kłótliwy, ale nawet jego zaskoczyła łatwość, z jaką zaczęli tę małą wojnę, chociaż wcześniej tak dobrze się rozumieli.

Ale nawet w największym gniewie, jak sobie uświadomił, nadal ją rozumiał.

Ta refleksja nieco go otrzeźwiła. Umilkł niemal wpół zdania i odetchnął głębiej – z trudem, jakby coś siedziało mu na piersiach, nie pozwalając tak na złapanie oddechu, jak i na chwilę namysłu, niezbędną, aby zrozumieć absurd całej sytuacji.

– Morana, co my robimy? – zapytał ze zdumieniem.

A ona, choć jeszcze przed chwilą była aż zarumieniona ze złości, zamrugała szybko.

– Nie wiem – odpowiedziała nerwowo, po czym odgarnęła włosy do tyłu. – Przepraszam, nie wiem, co we mnie wstąpiło, ja normalnie się tak nie zachowuję i...

– Morana.

– Tak?

– Wiem. Ośmielę się stwierdzić, że trochę już cię znam.

Hawkins uśmiechnęła się – najpierw słabo, a potem nieco odważniej, choć wciąż z trudem.

– Ośmielę się stwierdzić, że teraz nawet lepiej niż ktokolwiek inny.

Spellbound || HP Fanfiction ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz