Rozdział XXXV

373 59 21
                                    

 Gdy za dyrektorem zamknęły się drzwi, w klasie zapanowała niezręczna cisza. Severus nie miał pojęcia co zrobić, więc po prostu stał, założywszy ręce na piersi. Nie potrafił wyjść, chociaż przecież obiecywał sobie jeszcze tego ranka, że sprawę z Hawkins uzna za zakończoną. Oto miał okazję, by zrobić to ostatecznie; by pokonać ją jej własną bronią, by zemścić się za to, jak ona potraktowała jego. Opcja wydawała mu się kusząca i nie miał wątpliwości, że w zwyczajnych warunkach dokładnie to by zrobił. Ale warunki już nie były zwyczajnie – i właśnie chwila, gdy na zaproszenie Morany usiadł przy stoliku, uświadomiła mu, jak wiele się zmieniło.

– Albus ostrzegł, że możesz nie chcieć słuchać – zagaiła. Cicho, jakby nie była pewna, czy może zaufać głosowi.

– Właściwie nie chcę.

Gdy tylko Severus wypowiedział te słowa, poczuł się głupio. Znów pojawiło się wrażenie, że brnie w coś, doskonale wiedząc, że nie ma racji, ale ustąpienie godziło w jego godność. Taki już był – uparty, a do tego złośliwy, wredny i mściwy; dokładnie, jak powiedziała mu matka, gdy widział ją po raz ostatni. Ona już się na nim poznała, podobnie jak większość ludzi, jednak Hawkins z jakiegoś całkowicie irracjonalnego powodu najwyraźniej miała o nim dobre zdanie. Po cichu liczył, że Hawkins się obrazi, każe mu wyjść, a on znów będzie mógł pogrążyć się w nienawiści – czymś, co towarzyszyło mu niemal od dziecka i było o wiele bezpieczniejsze, niż taka niepewność, przynajmniej tak mu się zdawało.

Ale Morana zaskoczyła go, bo nie zrobiła nic, czego się spodziewał. Długo milczała, spokojnie patrząc mu prosto w oczy, a gdy już miał odwrócić wzrok, uśmiechnęła się słabo.

– Tak byłoby lepiej.

Snape uniósł brwi.

– Dla kogo?

– Przede wszystkim dla ciebie.

– Mam uwierzyć, że dla mojego własnego dobra powinienem wstać, wyjść i nigdy cię nie wysłuchać?

– Dokładnie tak.

Severus miał jeszcze jedną nie do końca przyjemną cechę charakteru: bywał przekorny. Zdarzało się, że on jeden sprzeciwiał się zasadom, i to nawet jeśli wiedział, że ściągnie mu to na głowę kłopoty. Nie było to mądre i nieraz wyrzucał sobie głupotę, ale kiedy pojawiał się impuls, by zrobić co zupełnie inaczej, nie potrafił nie ulec – dokładnie jak teraz.

Morana niemal wprost namawiała go, by wstał, wyszedł i nie zadawał się z nią nigdy więcej. Być może właśnie to powinien zrobić, jednak przekorna, złośliwa natura, zmuszająca go do działania wbrew wszystkim i na złość wszystkiemu, zdziadziała również teraz, popychając go na drogę, na której sam nie do końca się widział.

– Mam wiele przywar – zaczął, opierając się wygodniej, by dodać sobie animuszu. – A wścibstwo jest jedną z nich. Skoro już tutaj przyszedłem, nie wyjdę, póki nie zaspokoję ciekawości. Tym razem nie odwrócisz się na pięcie i nie uciekniesz, bo nie masz dokąd. No, może do gabinetu. Ale stamtąd też cię wyciągnę.

– To pogróżka?

Severus nie odpowiedział – zamiast tego wskazał głową na mały stosik papierów na stoliku, dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru się tłumaczyć.

– Ktoś miał przecieki o artykule? – zapytał.

– Jakim artykule?

– Dziś rano znów byłaś w Proroku.

Hawkins szeroko otworzyła oczy. Zaraz potem potarła twarz, a z ust wyrwało jej się jedno, krótkie słowo, przypuszczalnie po polsku.

– Czyli dobrze mi się zdawało, że widziałam błysk migawki w Ministerstwie – westchnęła z rezygnacją. – Co pisali?

Spellbound || HP Fanfiction ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz