Prolog

1.6K 124 72
                                    

Byle jak postawione kociołki piętrzyły się pod ścianą, ale Severusowi nie chciało się nawet sięgać po różdżkę, by doprowadzić salę do ładu. Siedział za biurkiem z głową wspartą na dłoniach i cieszył się upragnioną ciszą, która zapadła, gdy drugi rocznik Puchonów i Gryfonów wreszcie opuścił klasę. Ulga była obopólna; uczniowie bali się groźnego Mistrza Eliksirów jak ognia, a on najchętniej wyrzuciłby ich za drzwi pięć minut po rozpoczęciu lekcji. Niektórzy myśleli, że darzy sympatią tylko Ślizgonów, ale prawda była zgoła inna; nie znosił wszystkich po kolei. By oddać sprawiedliwość, musiał jednak przyznać, że niektóre domy każdego roku cierpliwie pracowały na to, by jego niechęć wzrastała. Tak się złożyło, że do Gryffindoru i Hufflepuffu najczęściej trafiały dzieciaki obdarzone cechami, których wybitnie nie tolerował, jak na przykład gadulstwo czy buta, połączone z absolutnym brakiem pomyślunku. Właśnie dlatego każda lekcja była istną torturą.

Severus westchnął cicho. Gdyby nie znał Albusa, pomyślałby, że ten celowo układa plan zajęć w taki sposób, by dręczyć nauczyciela eliksirów i potem przy każdej kolacji patrzeć na wymęczone oblicze. Dyrektor szkoły nie był jednak złośliwy – co najwyżej naiwny, nazbyt ufając w dobrą wolę stron, które od zawsze żyły ze sobą w konflikcie. Zresztą, zawsze myślał o uczniach bardziej niż o nauczycielach i niejednokrotnie dawał temu wyraz.

Severus westchnął jeszcze raz i klasnął trzy razy, nawet nie unosząc głowy.

– Profesor Snape, sir? – rozległ się piskliwy głosik skrzatki, która znikąd zjawiła się w sali.

– Przygotuj mi kawę. Czarną, bez cukru.

Skrzatka wyraźnie się zmieszała. Zmięła w cienkich palcach rąbek fartuszka i zastrzygła nienaturalnie dużymi uszami.

– Przepraszam, ale... Kawę, sir? O tej porze?

Severus zerknął za zegar wiszący nad wejściem do składziku i uniósł brew. Było pięć po piątej.

– Masz rację – odparł. – Czas na herbatę, ale koniecznie mocną.

– I też bez cukru?

– Bez. Przynieś ją, proszę, do gabinetu.

– Oczywiście, sir!

Skrzatka zniknęła równie bezdźwięcznie, jak się pojawiła. Dopiero wtedy Mistrz Eliksirów wyjął różdżkę i krótkim ruchem uporządkował kociołki. Zauważył, że jeden z nich był niedomyty, a zacieki po przygotowywanym na lekcji eliksirze gotowości wciąż perliły się na zewnętrznej stronie.

Chło... a zresztą, co mnie to obchodzi – mruknął.

Wychodząc, pomyślał, że przecież niedługo i tak ktoś dostanie od niego szlaban – jeśli nie tego wieczora, to jutro na pewno, więc dobrze, by na nieszczęśnika czekało jakieś męczące zajęcie. Gdyby w Hogwarcie istniał konkurs na to, który nauczyciel ukarze największą ilość uczniów, pierwsze miejsce z pewnością przypadłoby właśnie Mistrzowi Eliksirów. Pozostali wykazywali się zbytnią łagodnością, choć wyprowadzona z równowagi Minerwa również karała surowo, dzięki Bogu. A może to on był za bardzo stanowczy, jak twierdziła kiedyś...?

Severus stanowczo wygasił wszystkie świece i wyszedł na pusty korytarz, odpychając od siebie myśli – tyleż niechciane, co nieproszone. Zamknął dokładnie drzwi klasy, zgodnie ze swoim zwyczajem dwa razy sprawdzając, czy na pewno są domknięte, po czym ruszył do swojego gabinetu. Był bodaj jedynym nauczycielem, który nie mieszkał zaraz za salą wykładową, ale nie przeszkadzało mu to, przynajmniej na razie. Przyszłością na razie nie zaprzątał sobie głowy, szczególnie że nie wróżył sobie zbyt wielu lat życia. Zresztą, jeśli jego najmroczniejsze obawy się sprawdzą, zapewne nie zdąży się nawet zestarzeć.

Komnaty Mistrza Eliksirów nie były duże, ale dzięki sprytnemu ustawieniu wyposażenia wydawały się przestronne – o wiele przestronniejsze niż jego ciasny dom przy Spinner's End, w którym coraz mniej chętnie spędzał letnie wakacje. Z zimnego korytarza przechodziło się do kwadratowego gabinetu, a dalej do niewielkiej sypialni oraz do łazienki. Tuż obok drzwi stał wysoki regał bez tylnej ścianki, pełen równo poukładanych słojów, słoiczków, fiolek i magicznie pomniejszonych kuferków pełnych ingrediencji. Za nim mieściła się prywatna pracownia alchemiczna Severusa, w której pieczołowicie gromadził wszystko, co było mu niezbędne do pracy. W pojemnym kociołku, sprowadzonym ze słynnego na całą Europę warsztatu w zachodniej Norwegii, powoli dojrzewał eliksir dla Poppy. Ciemny kąt zajmował natomiast duży gąsiorek, w którym cicho bulgotało wino, podstawa wielu mikstur. Niektórzy woleli je po prostu kupić, zamiast zaprzątać sobie głowę przygotowaniami, ale Severus stał na stanowisku, że o wiele lepiej jest wiedzieć, skąd pochodzi każdy składnik. Alchemia była bardzo subtelną dziedziną nauki; każdy detal mógł mieć znaczenie, a nikt nie zdawał sobie z tego sprawy lepiej niż on. Nie na darmo tytułował się hogwarckim Mistrzem Eliksirów – i nie na darmo każdego roku męczył się z kolejnymi nieukami, próbując wbić im do głowy tę ważną prawdę. Nauczyć koncentrowania uwagi i logicznego myślenia.

Ale może to on był nieuważny i nie chciał dostrzec, że to strach rodzi pomyłki? Tak jak kiedyś powiedziała...?

Severus wzdrygnął się, gdy usłyszał cichutki stukot dzbanka i filiżanki, odstawianych na stolik w głębi pomieszczenia.

– Herbata gotowa, sir! – oznajmiła skrzatka, cofając się w stronę ciemnego kąta.

– Dziękuję. Możesz odejść.

Uprzejmość wobec skrzatów domowych weszła mu w krew tak bardzo, że właściwie sam nie pojmował, jak kiedykolwiek mogło być inaczej. Choć wciąż znał ludzi, którzy traktowali te stworzenia naprawdę podle – a było ich niemało nawet wśród znanych, całkiem porządnych czarodziejów – dla niego było to coś nie do pomyślenia. „Proszę" i „dziękuję" nie wymagają wielkiego wysiłku, a skrzaty są żywymi istotami, które potrafią odwdzięczyć się za okazany im szacunek. A czyż to właśnie nie w Hogwarcie wszyscy powinni żyć ze sobą za pan brat?

Severus potarł czoło, uświadomiwszy sobie, że znów myśli nie swoimi myślami. Złość pojawiła się tylko na chwilę i zaraz zniknęła, zastąpiona jeszcze większym znużeniem.

„Dziś nie uwolnię się od ciebie, Hawkins", pomyślał z rezygnacją, patrząc na fotel tuż obok regału wypełnionego książkami, na którym zawsze przysiadała, gdy po raz kolejny przegrzebywała jego biblioteczkę. W takich chwilach on wyciągał się na swoim ulubionym miejscu, tym samym, w którym siedział teraz, i po prostu patrzył na całe to spustoszenie, doskonale zdając sobie sprawę, że każdej innej osobie urwałby ręce.

Każdej – tylko nie Moranie Hawkins, o której wspomnienie tak uparcie do niego wracało.

Spellbound || HP Fanfiction ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz