Popołudnia w Mystic Falls zwykle były niezwykle ruchliwe - miejscowa społeczność potrafiła się bawić, jak nikt inny. Pierwszy sierpnia był natomiast jednym z najhuczniejszych dni. Półmetek wakacji traktowany był z ogromnym entuzjazmem. Świętowali wszyscy - od małych dzieci do ludzi starszych. W ten jeden wieczór nie istniały podziały. Ludzie i istoty nadprzyrodzone, z których miasto słynęło, zapominali o wrogości, bawiąc się razem.
Nawet w szkole Salvatore Boarding School for the Young, znanej ze surowej dyscypliny, panowało ogólne rozluźnienie. Młodzież uczyła się tam również w lecie, ale pierwszy sierpnia był dla nich tak samo ważny, jak dla uczniów innych szkół.
Jakże różna była atmosfera w niewielkim pokoju na piętrze budynku szkoły. Należał on do Hope Mikaelson - pilnej uczennicy, nie gardzącej jednak dobrą zabawą. Dlaczego więc w takim razie nie świętowała razem ze resztą przyjaciół, tylko gorączkowo przeglądała stos książek, porozrzucanych dookoła niej?
- Nic, nic i jeszcze raz nic! - warknęła w pewnym momencie, ze złością zatrzaskując obecną lekturę. - To wszystko nie ma sensu! Tkwimy w martwym punkcie!
- Spokojnie, Hope. Wszystko przyjdzie w swoim czasie - uspokoił ją inny głos.
Zza sterty książek wyłonił się Elijah. Zwykle nienagannie ubrany, teraz wydawał się być swoim przeciwieństwem. Starannie ułożona fryzura gdzieś zniknęła. Jej miejsce zajął stos rozrzuconych włosów, opadających we wszystkie możliwe strony. Garnitur mężczyzny, słynący ze swojego idealnego wyprasowania, był pogięty i niesamowicie wymięty. Zmiana nie ominęła nawet oczu Elijah - zwykle opanowane i chłodne, teraz błyszczały mieszanką dziwnych emocji, których prawdopodobnie sam ich właściciel nie potrafił nazwać.
- Nie mogę być spokojna, wujku - jęknęła rudowłosa, ze zmęczeniem opadając na podłogę. - W tej pracy nie widać końca! Ślęczymy tutaj już któryś dzień z rzędu, a ja wciąż nie dowiedziałam się zupełnie niczego!
To prawda. Ostatnie dni Hope i Elijah spędzili zamknięci w pokoju na piętrze, robiąc dokładnie to, co w tym momencie - przeszukując książki. To właśnie w głównej mierze przez to Elijah był w tak tragicznym stanie. Za wszelką cenę chciał pomóc bratanicy, ale nie miał pojęcia, w jaki sposób miałby to zrobić. W końcu zdecydował się razem z dziewczyną przeszukać dosłownie każdą książkę w szkolnej bibliotece i wspierać ją tak mocno, jak tylko mógł.
Jednak pomimo jego motywujących słów i zamiarów, sam nie wierzył w to, co mówił. Nie wiedział nawet dokładnie, czego szukali. ,,Ona na pewno nie jest normalna" - oznajmiła mu Hope, gdy tylko się o to spytał- ,,Jest w niej taka moc... Muszę wiedzieć, czy ta siła pochodzi z wewnątrz dziewczyny, czy może z zewnątrz. Magia może mieć swoje źródło w jakiejś klątwie, chociaż równie dobrze dziewczyna może ją wydzielać sama z siebie... Dziwne... Bardzo dziwne...".
Tak więc Elijah nie dowiedział się niczego konkretnego. Nie wiedział nawet, o kim bratanica dokładnie mówiła. Od paru dni ślęczał nad książkami, szukając w nich najmniejszej informacji o magicznych skłonnościach. Żadna z nich jednak Hope nie usatysfakcjonowała. ,,Nie... To nie to... O tym wiem już od bardzo dawna" - powtarzała, ilekroć mężczyzna chwalił się jej swoim znaleziskiem.
Z rozmyślań wyrwał Elijah niespodziewany huk. Pierwotny natychmiast oderwał głowę zza książki, czujnie rozglądając się dookoła pokoju w poszukiwaniu źródła hałasu. Niczego jednak nie dostrzegł. Jedynym, co zwróciło jego uwagę, była Hope. Dziewczyna stała w szerokim rozkroku, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w punkt przed sobą. Elijah spojrzał w tamtą stronę. Niczego szczególnego tam nie było.
- Hope? Wszystko w porządku? - spytał niepewnie, nie wiedząc, jak się zachować.
Rudowłosa nie dopowiedziała. Słowa wujka dochodziły do niej jak zza mgły. Widziała bowiem coś, a raczej kogoś, kogo mężczyzna dostrzec nie potrafił. Tuż przed nią stała młoda, ciemnowłosa kobieta o niebieskich oczach, której Hope nigdy wcześniej nie widziała. Rudowłosa wiedziała natomiast jedno - nowoprzybyła była duchem. Dziewczyna już otworzyła usta, żeby cos z siebie wydusić, ale nieznajoma uciszyła ją jednym gestem ręki.
- Karz mu wyjść - powiedziała stanowczo. - Mam sprawę tylko i wyłącznie do ciebie.
Z początku w głowie Hope pojawiła się chęć protestu. Wkrótce jednak ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem i rudowłosa odwróciła się w kierunku Elijah.
- Wszystko w porządku - przytaknęła z uśmiechem. - Chyba znalazłaś to, czego szukałam. Idź na zabawę. Zaraz do ciebie dołączę.
- Jesteś pewna? - mężczyzna spojrzał na nią z troską. - Może jednak ci pomogę...?
- Naprawdę nie trzeba. I tak wiele dla mnie zrobiłeś. Obiecuję, że zaraz dołączę.
Pierwotny nie wydawał się być zbytnio przekonany, ale nic więcej już nie powiedział. Pragnienie opuszczenia dusznego pokoju okazało się być silniejsze niż obawa o bratanicę, bo chwilę później drzwi trzasnęły za nim głucho. Hope natychmiast odwróciła się w stronę nieznajomej.
- Kim jesteś i czego chcesz - warknęła, zakładając ręce na piersi.
- Od razu widać, kogo córką jesteś - burknęła kobieta, krzywiąc się na ton rozmówczyni.
- Daruj sobie - prychnęła rudowłosa. - To nie ja wchodzę bez proszenia do twojego pokoju.
Nieznajoma uśmiechnęła się lekko, natychmiast zapominając o wrogości, jakby słowa Hope zyskały jej uznanie. Następnie przeszła parę kroków, bo po chwili opaść na fotel w rogu pokoju. Nie zwróciła najmniejszej uwagi na rozrzucone książki - mijała je tak, jakby w ogóle ich tam nie było. Uśmiech nie znikał z jej twarzy, gdy założyła nogę na nogę, złożyła dłonie w piramidkę i wreszcie przemówiła.
- Nazywam się Vanessa Davis, jestem czarownicą, a zarazem biologiczną matką Alice - oznajmiła spokojnie.
Hope zachwiała się, jakby ktoś uderzył ją w twarz.
- Co proszę...? - wymamrotała.
- Nie mam czasu, żeby barwnie ci ten temat wyjaśnić - przerwała jej Vanessa. - Myślę jednak, że Alice zrobi to z chęcią, gdy tylko przekażesz jej wszystko, co ci powiem. W każdym razie wiem, jak bardzo zainteresował cię temat jej dziwnej mocy. Właśnie dlatego cię wybrałam.
Hope przeskanowała sylwetkę kobiety od stóp do czubka głowy. To, co przed chwilą usłyszała wydawało jej się nierealne i dziwne, ale intuicja mówiła rudowłosej, że Vanessa nie kłamie. Coś w postawie czarownicy utwierdzało Hope w przekonaniu, że powinna kobiecie zaufać. A jednak coś nie dawało jej spokoju...
- Dlaczego sama z nią nie porozmawiasz? - spytała nieufnie. - Jesteś duchem, ale widzę cię i się z tobą kontaktuję. Nie widzę problemu w tym, żebyś ukazała się również Alice.
Vanessa drgnęła lekko na te słowa. Milczała przez dłuższą chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć. W jej oczach błysnęła niepewność.
- Jest wiele spraw, które muszę... Załatwić - powiedziała w końcu. - Ty w kolei świetnie nadasz się na posłańca. Wyświadczysz mi przysługę, a przy okazji dowiesz się tego, czego tak pilnie przez ostatnie dni szukałaś.
Następnie, zanim Hope zdążyła jakkolwiek zaprotestować, kobieta pstryknęła w powietrzu palcami. Sekundę później w jej ręce zmaterializowała się mała, choć gruba książka o kruczoczarnej okładce.
- Masz to przekazać Alice - nakazała, wpychając rudowłosej przedmiot do ręki. - Książka jest zaklęta, więc jeśli chcesz przeżyć, nie masz innego wyboru. Możesz ją jednak wcześniej przeczytać. Jest w niej wszystko, co chcesz wiedzieć.
Po tych słowach w pokoju na piętrze zapadła cisza. Hope stała w samym jego środku z otwartymi szeroko ustami ze zdziwienia, w obu dłoniach kurczowo ściskając małą, czarną książkę. Vanessa zniknęła.
CZYTASZ
Splamieni krwią 2: Tu jestem, wampirku | Klaus Mikaelson
Vampire,, Każdy z nas ma w sobie iskrę zła. Kwestią tego, czy ją wykorzysta, czy nie, są jego możliwości i żal do świata, jaki posiada." Gdy wszystko wydaje się być idealne, coś musi zacząć się komplikować. W przypadku Alice i Klausa, zaczyna komplikować s...