Ulica Chapel Street od zawsze cieszyła się niezbyt dobrą sławą. Można było powiedzieć, że była czarną owcą Waszyngtonu. Przez ostatnie lata przestępczość rozwijała się tu w tak zaskakująco szybkim tempie, że w ostatnim czasie Chapel Street stała na czele miejsc, którymi rodzice straszyli swoje dzieci. Nawet policjanci bali się w tym regionie przebywać. Tajemnicze zniknięcia, kradzieże i morderstwa - to było tu chlebem powszednim. Mimo to, od lat nie widziano na ulicy żadnego stróża prawa. Ludzie szeptali, że zgłoszenia z Chapel Street zwyczajnie ignorowano, nie chcąc narażać na niebezpieczeństwo nawet najbardziej wykfalifikowanych policjantów.
Nic więc dziwnego, że ulica świeciła pustkami. Nieliczne sklepy podupadły, a co drugie okno w obskurnych kamienicach zabite było deskami. Jedynym źródłem dochodu mieszkających tu ludzi były prawdopodobnie działania kryminalne. Z czego bowiem innego mogli oni żyć? Krążyły o nich ponure plotki, przekazywane z ust do ust obywateli Waszyngtonu, z każdym przekazem wyolbrzymiane coraz bardziej. Ludzie masowo wyprowadzali się z Chapel Street, pozostawiając na niej jedynie rzeczywistych przestępców.
A jednak, w najciemniejszym i najbardziej ponurym zakątku ulicy, pomiędzy opuszczonym zakładem fryzjerskim i zamkniętym na cztery spusty supermarketem, stał, wyjątkowo przytulny, złotnik. Błyszczące za nieskazitelnie czystą szybą ozdoby zupełnie nie pasowały do ponurego otoczenia. Fakt stania w tym miejscu tak wesoło wyglądającego budynku, pełnego wartościowych rzeczy, wydawał się być niemożliwy. A jednak złotnik funkcjonował bezustannie przez ostatnie trzydzieści lat, nie zważając na złą sławę, którą zyskała jego ulica.
Właściciel lokalu, około osiemdziesięcioletni mężczyzna, nie pamiętał, kiedy ostatnio obsłużył ostatniego klienta. Na Chapel Street mieszkali tylko przestępcy, którzy z pewnego powodu unikali jego biznesu. Mężczyzna każdy dzień spędzał w pustym budynku, niezłomnie polerując swoją kolekcję.
Jakież było więc jego zdziwienie, kiedy pewnego dnia, przed drzwiami złotnika stanęła młoda para.
- To na pewno tutaj? - spytał z niedowierzaniem Klaus, z grymasem przyglądając się szyldowi z kolorowym napisem "złotnik".
Alice jeszcze raz przyjrzała się trzymanej w ręku mapie.
- Tak - potwierdziła, podążając za spojrzeniem blondyna. - To tutaj.
Po tych słowach, zapadło między nimi przedłużające się milczenie. Żadno z nich nie potrafiło oderwać spojrzenia od niewinnego napisu. Mijały sekundy, potem minuty, a oni wciąż stali w tej samej pozycji, całkowicie sparaliżowani.
Dopiero po około pół godziny bezczynnego wpatrywania się w szyld, oczy Klausa otworzyły się szerzej ze zdziwienia. Mężczyzna drgnął gwałtownie, jakby właśnie obudził się z bardzo długiego snu.
- Ta aura... - wyszeptał, trąc gwałtownie czoło. - O co tu chodzi?
Odpowiedziała mu cisza. Alice wciąż nie odwracała oczu od szyldu, nie zwracając na partnera najmniejszej uwagi. Pierwotny westchnął z irytacją.
- Alice, otrząśnij się! - nakazał, szarpiąc dziewczynę za ramię. - Odwróć wzrok!
Zadziałało. Bodziec z zewnątrz sprawił, że wampirzyca rozejrzała się dookoła nieprzytomnie. Ona również zadrżała.
- C-co... Co to było? - wymamrotała cicho, chwytając się za głowę łudząco podobnie do tego, jak to przed chwilą zrobił jej towarzysz. - Czułam się tak...
Urwała jednak w momencie, w którym Klaus chwycił ją za rękę i podwinął rękaw jej bluzki aż do łokcia. Bransoletka błyszczała ognistoczerwonym blaskiem. Blondyn dotknął ozdoby opuszkiem palca. Była gorąca.
CZYTASZ
Splamieni krwią 2: Tu jestem, wampirku | Klaus Mikaelson
Vampire,, Każdy z nas ma w sobie iskrę zła. Kwestią tego, czy ją wykorzysta, czy nie, są jego możliwości i żal do świata, jaki posiada." Gdy wszystko wydaje się być idealne, coś musi zacząć się komplikować. W przypadku Alice i Klausa, zaczyna komplikować s...