Niebo prawie całkowicie pokryło się ciemnymi chmurami, sprawiając, że i tak ciemna już noc stała się jeszcze ciemniejsza. Księżyc był zupełnie niewidoczny, przez co rażące lampy oświetlające Port Huston były jedynymi źródłami światła w najbliższej okolicy. W porcie panowało niemałe zamieszanie - do wypłynięcia przygotowywano bowiem wyjątkowo duży ładunek, który za pół godziny miał wypłynąć do Meksyku. Ludzie w odblaskowych kamizelkach biegali po porcie z takim zapałem, jakby miało od tego zależeć ich życie, starając się nie powodować żadnych opóźnień w transporcie.
Port Huston otaczał las. Był to las niezbyt duży, ale wyjątkowo gęsty - światło z portu prawie całkowicie ginęło wśród koron drzew. Drogi spacerowe, które w nim wytyczono, zatłoczone w dzień, teraz ziały pustkami. Nic dziwnego - ze względu na brak widoczności ciężko byłoby postawić w nich nawet jeden, pewny krok.
A jednak ścieżki te nie były całkowicie opustoszałe. Na jednej z nich, klnąc pod nosem, szedł mężczyzna. Bezustannie się potykał i widać było, że chce iść szybciej, ale ciemność skutecznie mu to uniemożliwiała. Mimo to, gorliwie szedł przed siebie, wyraźnie kierując się w stronę portu.
Z ciemnego nieba zaczął padać deszcz - z początku powoli i nieśmiało, ledwo przebijając się przez gęstą koronę drzew, z czasem jednak nasilał się, aż rozpadał się na dobre. Maszerujący ścieżką mężczyzna westchnął gniewnie, wlepiając w niebo pełne wyrzutu spojrzenie.
- Naprawdę? Nie mogłeś trochę poczekać? - warknął, jakby spodziewał się, że niebo mu odpowie.
Tak się jednak nie stało, więc mężczyzna ze zrezygnowaniem oparł się o pobliskie drzewo, bezskutecznie próbując osłonić się przed deszczem. Niebo przecięła błyskawica, na moment oświetlając jego twarz. To był Mike. Mężczyzna, starając się nie zwracać uwagi na nadchodzącą burzę, przymknął oczy, próbując się uspokoić i jeszcze raz powtarzając sobie w głowie swój plan. Chwilę później całkowicie zatopił się w błogich wspomnieniach.
Kiedy Alice wyznała miłość swojemu potwornemu partnerowi, wiele rzeczy zdarzyło się równocześnie...
Dziewczyna wysunęła się Klausowi z ramion, bezwładnie spadając na ziemię. Kiedy jej ciało spotkało się z podłogą, już nie żyła. Klątwa Anny się spełniła.
W pazurach przemienionego w bestię Lucasa był jad - jad, którego przeznaczeniem było zabicie tej jednej osoby, której dotyczyła klątwa. Tą osobą była właśnie Alice. Po jej zabiciu, klątwa spełniła się, a istnienie Lucasa jako bestii przestało mieć sens. Fiołkowooki powstał z grobu jedynie po to, aby zemścić się na swojej zabójczyni. Dlatego też, kiedy tylko Alice straciła życie, on stracił je również. Tak samo jak ona upadł martwy na ziemię.
Na ziemię upadła również Anna. Nie była jednak martwa - choć wyglądała tak, jakby za chwilę miała być. Dyszała ciężko i rzucała po izbie przerażonym spojrzeniem. ,,C-co się dzieje?" - wychrypiała, plując krwią po każdym słowie. Jej głos brzmiał tak fatalnie, że nawet klęczący nad ciałem Alice Klaus, krzykiem rozkazując partnerce, by się podniosła, zainteresował się osobą Anny. ,,To koniec, kochanie" - oznajmił Mike, przesadnie akcentując ostatnie słowo.
Wszyscy, w tym on sam, zawsze powtarzali, że klątwa została rzucona przez Annę. W rzeczywistości jednak wcale tak nie było. To Mike przyrządził eliksir, który posłużył do rzucenia zaklęcia i to Mike wypowiedział słowa klątwy. Wkład Anny ograniczał się jedynie do udostępnienia siły pochodzącej z jej mocy, aby mężczyzna mógł ową klątwę rzucić. Kobieta nie miała pojęcia, że mężczyzna uknuł za jej plecami spisek, mający na celu zabicie i jej samej. Nie chciał dzielić się władzą z nikim, a chęć Anny do zamordowania Alice spowodowana złością na Vanessę była dla niego jedynie drogą do osiągnięcia celu.
CZYTASZ
Splamieni krwią 2: Tu jestem, wampirku | Klaus Mikaelson
Vampire,, Każdy z nas ma w sobie iskrę zła. Kwestią tego, czy ją wykorzysta, czy nie, są jego możliwości i żal do świata, jaki posiada." Gdy wszystko wydaje się być idealne, coś musi zacząć się komplikować. W przypadku Alice i Klausa, zaczyna komplikować s...