ROZDZIAŁ 28 - ,,Tak narodziła się prawdziwa bestia"

559 31 7
                                    

Nadszedł ranek. Słońce na dobre rozgościło się na niebie, wywabiając z domów mieszkańców Nowego Yorku. Ulice zapełniły się spieszącymi się do pracy ludźmi, garbiących się w pośpiechu. Miasto wrzało, ale bar New York świecił już pustkami. Ostatniej nocy działy się tu potworne rzeczy, o których nie wiedział jednak nikt. Martwe ciała paru osób zakopane były za budynkiem i leżały samotnie, porzucone przez wszystkich. Ludzie mijali bar, nieświadomi przerażającej prawdy, która się za nim chowała.

W pewnym momencie, w tłumie pojawiła się dziwna kobieta. Jej specyficzność charakteryzowała się tym, że i wyglądem, i zachowaniem, całkowicie odbiegała od reszty ludzi na ulicy. Kobieta była ubrana wyjątkowo niechlujnie - jedynym okryciem, jakie posiadała, była workowata sukienka, przypominająca bardziej firankę, niż jakikolwiek ciuch. Zaniedbanie widać było także na jej twarzy, której największą część zajmowały nieułożone włosy i potargana grzywka. Była to ta sama kobieta, która w Lake Placid, w nocy, spotkała się z innym mężczyzną.

Trudno było określić, skąd nieznajoma się pojawiła. Wyglądało to tak, jakby nagle się przeteleportowała. Nigdzie się jednak nie spieszyła - rozglądała się jedynie ciekawsko dookoła, skanując każdy element otoczenia błyszczącym z podekscytowaniem spojrzeniem. Gdy natrafiło ono na budynek baru New York, kobieta uśmiechnęła się nieznacznie i natychmiast skierowała się w jego kierunku.

Dokładnie wiedziała, gdzie zmierza. Szła tam, gdzie nikt inny nie szedł, za budynek, czyli właśnie w te miejsce, w którym spoczywały niewinne ofiary nocnych wydarzeń. Nawet nie oglądała się, czy ktokolwiek za nią idzie. Po prostu zmierzała w obranym przez siebie kierunku, nie interesując się już więcej otaczającą ją rzeczywistością.

Ziemia była jednakowo równa w każdym miejscu. Gdyby znalazł się tutaj przypadkowy przechodzień, najprawdopodobniej nie zauważyłby niczego specjalnego. Kobieta przeskanowała otoczenie wzrokiem. W pewnym momencie zamarła i stanowczo uniosła ręce do góry.

Jak na zawołanie, podążając za kierunkiem wskazywanym przez dłonie kobiety, ziemia uniosła się w powietrze. Chwilę później światło dzienne ujrzało ciało młodego chłopaka o pustych, fiołkowych oczach. Jego potargane, czarne włosy były w podobnym stanie, co włosy kobiety.

Nieznajoma zaśmiała się triumfalnie, by następnie odwrócić się od zwłok i zacząć gorączkowo grzebać w torebce.

- Nigdy nie będzie go punktualnie... - burknęła pod nosem, nie przerywając poszukiwań.

W końcu w jej ręce znalazł się stary telefon, łudząco przypominający obszerny sześcian. Kobieta przyglądała mu się przez chwilę z niepewnością. Po chwili wzięła głęboki oddech, odchrząknęła parę razy i gwałtownie stuknęła palcem w jeden z poniszczonych przycisków.

- Maleńka, nie rań moich oczu - niespodziewany głos sprawił, że kobieta podskoczyła z zaskoczenia, upuszczając urządzenie na ziemię. - Męczysz ten biedny telefon.

Przystojny mężczyzna, z którym rozmawiała poprzednio w Lake Placid, przyglądał jej się z rozbawieniem w bursztynowych tęczówkach. Opierał się nonszalancko o ścianę budynku baru, krzyżując ręce na piersi. Kobieta przewróciła oczami z irytacją.

- Spóźniłeś się - stwierdziła oskarżycielko. - Nawet w taki ważny dzień nie możesz być punktualny?

- Co za różnica kiedy przyjdę? - odpowiedział spokojnie jej towarzysz, odbijając się od ściany i ruszając w kierunku rozmówczyni. - Nasz plan i tak przebiega idealnie. W końcu klątwa się spełni.

- Wiem - pokiwała głową kobieta, rozchmurzając się nieco.

Nie powiedziała już nic więcej. Zamiast tego, jeszcze raz skupiła uwagę na torebce. Chwilę później wyciągnęła z niej niewielki kamień.

- A więc zaczynamy - oznajmił z uśmiechem mężczyzna, nie spuszczając wzroku z trzymanego przez towarzyszkę przedmiotu.

Kobieta pokiwała jedynie głową. Następnie, uniosła kamień do góry, przymykając oczy. Z jej ust zaczęły wydobywać się dziwne dźwięki.

Mijały sekundy, potem minuty, ale wciąż nic się nie działo. Nieznajoma bez zmiennie recytowała tą samą, zagadkową formułkę. Mężczyzna, dotychczas obserwujący kobietę z uwagą, wreszcie stracił cierpliwość.

- Maleńka, robisz coś źle - burknął, krzyżując ręce na piersi. - To nie działa.

Wtedy, jakby słowa mężczyzny były jakąś komendą, z kamienia trysnęły iskry, nadając skale ognistej barwy. Powietrze na moment wypełnił zapach spalenizny, a dookoła pojawił się dym. Głos kobiety przybrał na sile. Słowa wypadały z jej ust w tempie karabinu maszynowego, łącząc się w jedną, niezrozumiałą, choć przerażająco brzmiącą całość. Po paru sekundach wszystko ucichło.

Przez ciało martwego dotychczas chłopaka przeszedł dreszcz. Jego fiołkowe oczy zabłysły dziko, gdy ich właściciel poderwał się gwałtownie do pozycji siedzącej, dysząc ciężko.

- Nie! - krzyknął rozpaczliwie, zasłaniając twarz rękami. - Zostaw mnie!

- Już spokojnie, mój drogi - kobieta podeszła do chłopaka i położyła mu dłoń na ramieniu. - Już jest wszystko dobrze...

- Nie, nie... Nie rozumiesz! - krzyk fiołkowookiego przerodził się w pełen przerażenia pisk. - Kręci mi się w głowie... Nic nie widzę... Słabo mi...

Pisk powoli tracił na sile, aż w końcu stał się niczym innym, niż ledwo słyszalnym, głuchym szeptem. Mężczyzna podszedł do wciąż trzymającej chłopaka za ramię towarzyszki i uśmiechnął się łagodnie.

- Nie bój się, Lucas - powiedział ciepło, zwracając się do niedoszłego nieboszczyka. - Kiedy się przebudzisz, wszystko będzie lepsze. Będziesz silny i potężny, czyli dokładnie taki, jaki być powinieneś. Zniszczysz tych, który tak bardzo z ciebie zakpili. Pokonasz Klausa Mikaelsona, który wyrządził ci tyle krzywdy i zabijesz Alice King, która tak cię oszukała. Przywrócisz równowagę i dokonasz zemsty.

Powieki zakryły fiołkowe oczy w całości, a bezwładne ciało Lucasa opadło z powrotem na ziemię.

- Tak narodziła się prawdziwa bestia, która pokona bestie - dodała mściwie kobieta.

Splamieni krwią 2: Tu jestem, wampirku | Klaus MikaelsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz